BROOKLYN NINE-NINE. Zabawa w gliniarzy
Normal
0
21
false
false
false
PL
X-NONE
X-NONE
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}
Każdy facet, jako dziecko, chciał zostać policjantem. Strzelał z plastikowego pistoletu, wzywał bazę przez wymyśloną słuchawkę w uchu i tworzył zasłony z mebli. Chcieliśmy po prostu być jak John McClane, łapać tych złych i dobrze się przy tym bawić. I właśnie to samo robią bohaterowie najnowszego serialu komediowego stacji Fox, „Brooklyn nine-nine”, którzy w żaden sposób nie starają się udawać prawdziwych gliniarzy, a jedynie jak duże dzieci chcą dalej pozostać w tym świecie młodzieńczej iluzji. To bardzo luźnie podejście do tematu nowojorskiej policji sprawdza się bardzo dobrze, bo z sitcomu, który miał przejść do szybkiej kasacji, wyrósł zwycięzca Złotego Globu za najlepszy serial komediowy roku.
Ogólnoamerykański kanał FOX to nie jest dobre miejsce dla seriali komediowych. Na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć te udane produkcje, które w jakiś sposób odcisnęły piętno w historii telewizji – tutaj króluje oczywiście “Świat według Bundych”, “Arrested Development” czy “Malcolm in the Middle” (z Bryanem Cranstonem vel Walterem Whitem). O wiele dłuższą listę stanowią sitcomy, których produkcja zakończyła się po pierwszym sezonie albo jeszcze wcześniej – kojarzycie “Traffic Light”, “Running Wilde”, “Ben and Kate”? No właśnie, Fox nie dał szans. Dlatego gdy włodarze tej wielkiej wytwórni wypuszczają coś na rynek, zawsze czekam na pierwsze oceny, które mogą mnie naprowadzić na odpowiedź na pytanie: czy warto się za nowość zabierać, czy też patrzeć z daleka, bez emocji, jak umiera.
Gdy jednak usłyszałem, że Andy Samberg wystąpi w jednym z ich seriali wiedziałem, że to musi być coś ciekawego. Można się spierać o poziom jego kreacji filmowych. Do dziś próbuje się pozbyć z głowy „Spadaj, tato” ale to przecież zupełnie coś innego niż telewizja. W „Saturday Night Live” spisywał się całkiem dobrze jako twórca krótkich skeczy, za które został nagrodzony statuetką Emmy w 2007 roku. To jednak nic w porównaniu z jego zespołem rapersko-komicznym, The Lonely Island – dzięki niemu Samberg wypłynął na głębokie wody. Takie piosenki jak „I Just had sex” albo „Jack Sparrow” biją rekordy popularności w sieci, a sposób, w jaki parodiują praktycznie wszystko, stał się ich wizytówką – cięty język, brak jakichkolwiek zahamowań i dużo poczucia humoru, Nic więc dziwnego, że Akon czy Adam Levin nie bali się podjąć współpracy z kontrowersyjnym trio. Teraz jednak Samberga czeka o wiele większe wyzwanie, a mianowicie podbój telewizji ze swoim sitcomem.
„Brooklyn nine-nine” od razu zaczęło mi przypominać… nasz rodzimy „13 Posterunek”. Akcja toczy się głównie na komisariacie, praktycznie nie widzimy, w jaki sposób nowojorscy gliniarze łapią przestępców, a jeśli już wychodzą za drzwi, to są to takie ewenementy jak „złodziej Pontiaków” (świetny występ gościnny Craiga Robinsona).
Wielkim plusem są również bohaterowie. Twórcy show – Dan Goor i Michael “Mose Schrute” Schur, którzy mają na koncie “The Office”, “Parks and Recreation” – zadbali, by każdy z nich był inny, wyrazisty. I tak mamy głównego luzackiego wesołka na posterunku, czyli Jake’a Parelte (Andy Samberg), jego przełożonego – bardzo twardego i dbającego o dyscyplinę – Raya Holta. Smaczku tej postaci dodaje fakt, że jest grana przez telewizyjnego weterana, Andre Braughera („Wydział zabójstw Baltimore”, „Nocny kurs”). Wielki plus dla producentów, że zdołali aktora z taką renomą przekonać do udziału w sitcomie. To właśnie między nim a Sambergiem czuć największą chemię, a ich skrajne charaktery powodują masę zabawnych sytuacji. Ale nie tylko oni tworzą komiczny posterunek. Mamy niezdarnego i nieśmiałego Boyle’a (Joe Lo Truglio), nabuzowanego od sterydów sierżanta Jeffordsa (Terry Crews, jeden z “Niezniszczalnych” i ojciec Chrisa, którego wszyscy nienawidzą), niedowartościowaną Amy Santiago (Melissa Fumero), tajemniczą i niewzruszoną Rosę Diaz (Stephanie Beatriz), sarkastyczną Ginę Linetti (Chelsea Parretti), sympatyka jedzenia i nic nie robienia Scully’ego (Joel McKinnon Miller), a nawet… Hitchcocka (jak obejrzycie to będziecie wiedzieć dlaczego). Nie trudno się domyślić, że taka grupa tworzy mieszankę wybuchową. Ilość gagów i ich naturalność jest bardzo dobrze wyważona. Relacje między bohaterami – głównie dzięki ich charakterom – są pełne zabawnych dialogów. Co ważne, pomimo, że postać Andy’ego Samberga jest w centrum wydarzeń, to twórcy nie zapominają o reszcie i w każdym odcinku starają się wyeksponować jednego z nich. Dzięki temu wiemy, że za tymi wszystkimi dowcipami i dziwactwami kryją się n naprawdę błyskotliwi i szlachetni detektywi, którzy zrobią wszystko, by chronić siebie nawzajem.
Najważniejsze jest w tym wszystkim jednak to, że twórcy odnaleźli złoty środek dla tego typu komedii- nie starają się przeciągać niepotrzebnie scen, dialogi są żywe, inteligentne i mają odpowiednią długość, dynamikę. Widz ani przez chwilę nie czuję się znudzony, a przy tym nie musi się intelektualnie gimnastykować podejmując intertekstualną grę, jak choćby w świetnym skądinąd “Community”.
Byłem nieco zszokowany, z jakim zdziwieniem zwycięstwo „Brooklyn nine-nine” w kategorii najlepszy serial komediowy odebrały niektóre portale internetowe. Według mnie wygrał najlepszy spośród nominowanych. Raz, że konkurencja nie była zbyt wymagająca – szósty sezon „The Big Bang Theory” był, w mojej ocenie, najsłabszym ze wszystkich, a „Modern family” również obniżyło loty. A dwa, to naprawdę świetny serial z doskonałą obsadą i mnóstwem zabawnych i oryginalnych żartów. Bezczelny debiutant pokazał klasę i cała obsada mogła dumnie wychodzić z gali – dwie nominacje i dwie statuetki. Oprócz samego serialu, nagroda powędrowała do Andy’ego Samberga, który chyba jej się nie spodziewał i nie przygotował przemowy. Wybrnął jednak jak klasowy komik i wszystko wyglądało bardzo naturalnie.
Mam tylko nadzieję, ze twórcy i cała ekipa nie osiądą na laurach, a wręcz przeciwnie – będzie to bodziec do dalszej, ciężkiej pracy. Dla polskich widzów, spragnionych dobrych żartów, amerykański sitcom będzie puszczany niedługo w Canal+, więc już można rezerwować czwartkowe wieczory dla Samberga i spółki. Warto.