BOJACK HORSEMAN. Recenzja pierwszej części FINAŁOWEGO SEZONU. To nie będzie łatwy koniec
To był wspaniały początek trudnego i długiego końca. Kiedy ogląda się pierwszą część ostatniego sezonu, czuć na twarzy powiew kartkowania ostatnich stron niezwykle wciągającej książki, którą fantastycznie się czytało od 2014 roku. Mimo tego, że pierwsza część (dostępna już na Netfliksie) składa się z 8 zaledwie 25-minutowych epizodów, starego, zaangażowanego w fabułę widza i to usatysfakcjonuje. W niespełna czterogodzinnej porcji odcinków dzieje się naprawdę sporo. Niemniej na tę chwilę, w której zostawiają nas twórcy, wszystko może się jeszcze wydarzyć.
Chciałabym mieć moc, która sprawiłaby, że zakończyłabym pierwszą część 6 sezonu BoJacka na odcinku 7. Wkradłabym się na platformę Netfliksa i usunęła ciążący mi na sercu ostatni odcinek. Niestety, jest to niemożliwe, bo, jak podejrzewam, odcinki BoJacka Horsemana są chronione bardziej niż magazyn nerek w korporacji Whitewhale. Zapomnijmy jednak o tym i skupmy się na tym, co zaserwowali nam twórcy serialu. Princess Carolyn z trudem stara się pogodzić pracę z rodzicielstwem. Zbliżenie się do jeżozwierzowej córki, której imienia nie zdążyła jeszcze wymyślić, jest trudniejsze, niż myślała. Diane próbuje odnaleźć się w nowym związku z Guyem, przy okazji zmagając się z nawracającą depresją. Mr. Peanutbutter przygotowuje się do ślubu z Pickles, jednocześnie szukając odpowiedniego momentu, by przyznać się narzeczonej do zdrady. Todd jest w dalszym ciągu Toddem – jako liczący się w biznesie gracz kręci deale z dużymi firmami i frunie tam, gdzie go wiatr zawieje. Na tych problemach będą się w szczególności opierać wątki poszczególnych serialowych bohaterów.
Wydaje się jednak, że najważniejszym pytaniem jest to, jak BoJack radzi sobie na odwyku. I tu pojawia się pierwsze prawdziwe zaskoczenie – całkiem nieźle. Mimo iż bohater siedzi w Pastiszach Malibu zdecydowanie dłużej, niż ktokolwiek by zakładał, z wytrwałością i zaangażowaniem stara się odciąć od toksycznej przeszłości oraz zmienić swoje życie. Na tę decyzję wpłynęły jednak nie wielomiesięczna terapia, a strach, który przeszył BoJacka, gdy ten zobaczył zdjęcie Sarah Lynn wiszące w recepcji. Bądź co bądź, pierwszą część sezonu można śmiało nazwać początkiem wielkiej metamorfozy BoJacka. Nie tylko wewnętrznej, ale i zewnętrznej, choć ta wewnętrzna cieszy stokrotnie bardziej. Dotychczas depresyjny koń zaczyna wreszcie przeskakiwać przeszkody zamiast taranować je lub omijać, jak to miał wcześniej w zwyczaju. Bierze w pełni odpowiedzialność za własne życie, ufając sobie i zdając sobie w końcu sprawę z własnych możliwości. Ten serial nie byłby jednak BoJackiem Horsemanem, gdyby twórcy zostawili nas przepełnionymi słodką nadzieją na szczęśliwe zakończenie.
Sezon 6 serwuje po raz kolejny błyskotliwie napisane odcinki, które w inteligentny, przenikliwy, ale i dowcipny sposób opowiadają o życiowych trudnościach, zaburzeniach i zawodach. Mimo wszystko pierwsza część wydaje się wyjątkowo pozytywna i humorystyczna. U wielu, także i u mnie, musiało to budzić spore podejrzenia. Po kilku odcinkach dotarło do mnie, że oto wszystko zaczyna zmierzać w dobrym kierunku. O ile pierwsze 4 odcinki są przede wszystkim przypomnieniem, co działo się z bohaterami podczas naszej nieobecności, o tyle druga połowa rozsądnie rozkłada bohaterów na odpowiednie finalne tory, przewidując ich ostatni przejazd. Największym zainteresowaniem jednak niezmiennie cieszy się BoJack. Zabrzmi to boleśnie, ale dobre chęci, choć w przypadku konia na wagę złota, mogą nie wystarczyć do dobrego zakończenia. Wszystko wskazuje na to, że w finale BoJackowi przyjdzie się zmierzyć z największymi demonami przeszłości. Wydaje się to fair w stosunku do nas, widzów, niemniej wciąż napełnia smutkiem, dając do zrozumienia, że optymizm najnowszych odcinków może być chwilowy. Pierwsza część zwiastuje, że przed nami jeszcze sporo dramatów i wzruszeń. Tak czy inaczej, na przełomie stycznia i lutego czekają nas ogromne emocje.
Mój podziw wciąż nie maleje. BoJack Horseman po 5 soczystych sezonach utrzymuje naprawdę wysoki poziom, co zawdzięcza przede wszystkim skrupulatnie przemyślanej, dopracowanej fabule, która nie zawodzi (czasem tylko sprowadza na manowce). Wszystko wskazuje na to, że wielki finał również taki będzie. Byle tylko za bardzo nie bolał. Przed nami, widzami, długie trzy bezlitośnie zimne miesiące, po których czekać nas może jeszcze więcej bolesnych, wstrząsających wrażeń. Moja rada to rozkoszować się jak najdłużej najnowszymi odcinkami, które pozostawiają nas w błogiej nieświadomości.