BLOODRIDE. Serialowa ANTOLOGIA HORRORU od Netflixa
Dzięki Netflixowi widzowie mają możliwość obejrzenia seriali z każdego krańca świata. Niby to okazja do poznania lokalnego kolorytu związanego z historiami i sposobem myślenia ludzi mieszkających pod inną szerokością geograficzną, lecz przy tej sposobności ujawnia się smutna prawda na temat “zabójczego” wpływu globalizacji na oryginalność. Kolejną ofiarą tych trendów padł serial Bloodride.
Podobne wpisy
Norweska produkcja jest sztandarowym przykładem dobrych chęci uwiązanych korporacyjnymi ograniczeniami. Sześcioodcinkowa antologia utrzymana jest w duchu horroru, suspensu oraz czarnej komedii. W każdym odcinku podejmowana jest inna historia dotycząca chciwości, szaleńczej pogoni za pieniędzmi, chorób psychicznych niszczących międzyludzkie więzi, a także cienkiej granicy między światem widzialnym a krainą duchów. Twórcy nie boją się sięgać po elementy znane z opowieści o upiorach, strzygach i innego rodzaju bytach nawiedzających świat ludzi.
Bloodride jest produkcją przyjemną do oglądania – odcinki są krótkie, a jednocześnie na tyle zagmatwane fabularnie, że w każdej historii dochodzi do przynajmniej jednej wolty, dzięki której pojawia się poczucie zaskoczenia. Lekkostrawność oczywiście nie zawsze idzie w parze z jakością – jak to bywa w przypadku antologii, ciekawsze historie mieszają się z tymi mniej zajmującymi.
Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się opowieść o pisarce prześladowanej przez kolegę po fachu. Dużo tam humoru przeplatanego elementami brutalnej groteski. To w tym odcinku scenarzyści pozwalają sobie na naginanie wszelkich zasad prawdopodobieństwa, byle tylko zabawić się oczekiwaniami widzów. Wychodzi im to bardzo dobrze, może dlatego, że nie przyjmują chłodnego, moralizatorskiego tonu. Liczy się sama opowieść jako źródło perwersyjnej przyjemności z podglądania bohaterów popadających w coraz większe, coraz bardziej absurdalne tarapaty.
Jednocześnie Bloodride nie jest serialem, który w jakikolwiek sposób może poszerzyć horyzonty poznawcze na temat namiętności kierujących ludzkimi losami. Najlepiej to widać w przypadku pierwszego odcinka, gdzie ujawniają się wszystkie wady produkcji. Antologię otwiera opowieść o rodzinie przeprowadzającej się z większego miasta na prowincję, gdzie autochtoni, wzorem wikingów zamieszkujących niegdyś tamte ziemie, oddają cześć pradawnym bóstwom w celu uzyskania finansowych korzyści. O ile na początku świetnie zostaje wykreowane poczucie izolacji, o tyle dalszy przebieg fabuły przynosi jedynie dobrze znany, do bólu ograny moralitet o potędze pieniądza, którego błysk zdolny jest oślepić choćby najczystszą duszyczkę.
Serial Netflixa nie ma jednak norweskiego ducha, nie wprowadza również żadnych elementów nieznanych z innych produkcji. Podane historie są instrumentalnie zuniwersalizowane, mogłyby się toczyć dosłownie wszędzie. To kolejny przykład na to, że europejskie tytuły od streamingowego giganta nie są szansą na poznanie innych sposobów myślenia. To utopijna fikcja, bo każda narracja musi podlegać takim przekształceniom, by została zrozumiana bez konieczności wnikania w różnice kulturowe między mieszkańcami odmiennych krajów i kontynentów. To samo zresztą tyczy się gatunków, po które sięgają twórcy. Idą oni drogą kompromisu, czerpiąc po trochu z horroru i komedii, byle każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Gdyby poszukać “korzeni” norweskiego tytułu, to najłatwiej odnaleźć podobieństwo do kultowej Strefy mroku, zwłaszcza w sposobie budowania suspensu, bardziej na poziomie fabularnym aniżeli estetycznym. Bloodride nie jest bowiem wykwitem artystycznej swawoli. Kamera pracuje “po bożemu”, bez niepotrzebnych udziwnień. To w sferze fabularnej dochodzi do największych zaskoczeń, przez co omawianemu tytułowi daleko także do podobnych antologii z Black Mirror na czele, gdzie często kładzie się nacisk również na kwestie wizualne.
Bloodride należy przede wszystkim potraktować jako solidną rzemieślniczą robotę, której na pewnych etapach brakuje przestrzeni do większego szaleństwa. Niektóre odcinki na pewno zagwarantują przyjemność i słodkie uczucie bycia oszukanym przez scenarzystów, inne dostarczą tylko banalnych truizmów opakowanych w szaty mało strasznego horroru lub mało wyszukanej komedii. Norweski serial jest zatem propozycją dla osób ceniących sobie szybkie rozwiązania bez niepotrzebnego budowania tła opowieści.