BLADE RUNNER 2049 – arcydzieło cyberpunka. Jak to jest być człowiekiem?
Warto zwrócić uwagę na obecność religijnej symboliki, w szczególności odnoszącej się do wiary chrześcijańskiej, jaką możemy znaleźć i w oryginale, i kontynuacji. Obecne w obu częściach zdradliwe, iście judaszowskie pocałunki, podobieństwo replikantów do aniołów (ich jedynym zadaniem jest służba) oraz sceny ewidentnych cytatów wizualnych – trzymający w finale Blade Runnera gołębia Batty czy dotykany przez tłum dzieci w Blade Runnerze 2049 oficer K. W kontynuacji dodany zostaje również motyw kreacjonizmu, motor napędowy fabuły, a co za tym idzie – przekraczanie granic pomiędzy człowiekiem a istotą boską. Zwłaszcza w postaci Wallace’a możemy upatrywać kompleksu Boga i wiążących się z nim prób wywrócenia do góry nogami istniejących od zawsze w naturze zasad.
Wróćmy jednak do oficera K, który podczas konfrontacji z podziemną organizacją buntowników dowiaduje się druzgoczącej dla niego rzeczy – tajemniczym dzieckiem tak naprawdę jest pracownica „fabryki wspomnień”, dr Ana Stelline (Carla Juri). Jego wspomnienia są jedynie mistyfikacją, a nadzieja na bycie kimś (czymś?) więcej, jaką żył w ciągu ostatnich kilku dni, momentalnie pryska. Okazuje się, że po części realizował założenia jeszcze innej strony konfliktu, tym samym przez cały czas pozostając marionetką ciągniętą przez różne sznurki. „Umrzeć w słusznej sprawie to najbardziej ludzka rzecz”, informuje go rebeliantka, jednocześnie wydając kolejny rozkaz: zabić Deckarda.
Na tym etapie główny bohater jest już zmęczony ciągłą kontrolą. Niczym Batty z pierwszej części podejmuje decyzję o uratowaniu Deckarda nie jako efekt służbowej dyscypliny, nie w wyniku sugestii grupy buntowników, a tym bardziej nie jako wypadkową przeznaczenia, lecz z powodu najbardziej błahego ze wszystkich – przyzwoitości. Kiedy przyprowadza mężczyznę do nigdy nie widzianej córki, a ten zaskoczony pyta go, dlaczego to zrobił, nie odpowiada, uśmiechając się tylko tajemniczo. Odpowiedź jest w tym przypadku zbyteczna, bo nasze działania wcale nie muszą być racjonalne. Daruję sobie truizm o wolności wyboru jako podstawach człowieczeństwa, gdyż nie sądzę, by po wydarzeniach przedstawionych w filmie K zależało jeszcze na byciu człowiekiem. Myślę, że w tamtym momencie zależało mu już tylko na jednym: na byciu wolnym.
I kiedy przychodzi czas na te kluczowe reakcje, reakcje o wiele bardziej istotne niż odpowiedź na pytanie, co zrobić z przewróconym na grzbiet żółwiem, cała trójka najważniejszych dla świata Blade Runnera replikantów zdaje test empatii pozytywnie – Batty, gdy ratuje Beckarda od upadku, K, gdy łączy zaginionego ojca z córką, i Rachael, gdy poznając prawdę o swoim pochodzeniu, roni łzy. Możliwość podjęcia decyzji i, co za tym idzie, ucieczka od losu niewolnika wydaje mi się kluczowym motywem analizowanej dylogii. Motywem tym bardziej korespondującym ze współczesnością, że ruchy feministyczne i równościowe cały czas walczą o pozwolenie na samodecydowanie – niezależnie od tego, czy chodzi o zrównanie podziałów społecznych, prawo aborcyjne, czy w końcu kwestie takie jak korekta płci. Wtedy smutna prawda wychodzi na jaw: oglądana na ekranie paralela losu replikantów do mniejszości jest być może nawet zbyt zachowawcza, by w pełni oddać teraźniejsze problemy.
Jest coś bez wątpienia wzruszającego w scenie, kiedy K dowiaduje się, że nie jest tajemniczym dzieckiem. Poza prawdopodobnym związkiem emocjonalnym, w wyniku którego na własnej skórze odczujemy rozczarowanie androida, bohater staje się wtedy poniekąd orędownikiem „niewyjątkowych”. Choć nasze urodzenie bardzo często decyduje o statusie społecznym czy finansowym, to nigdy nie jesteśmy „skazani” na sukces – możemy na niego jedynie zapracować. W związku z tym oficer K wcale nie musi otwierać nowej drabinki ewolucji, by zrobić dobrą rzecz – ostatecznie decyzję podejmuje na bazie własnych, nieporównywalnie mniej monumentalnych, doświadczeń. Wychodzi na to, że czasami nie trzeba zastanawiać się nad tym, co definiuje człowieczeństwo, bo wciąż jest to jedynie definicja. Po ponad 40 latach okazuje się, że Batty nie miał racji, gdy mówił, że wszystkie te momenty przepadną jak łzy na deszczu. Skutki działań dwójki androidów żyją nadal i tylko dlatego, że w kluczowej chwili wybrali właściwie.