Bez twarzy. Wieloaspektowa analiza ekstrawaganckiego filmu akcji

Tekst z archiwum film.org.pl.
Face/Off” to jeden z filmów. które wprost uwielbiam, choć w gruncie rzeczy dzieło Johna Woo to (patrząc powierzchownie) po prostu kino akcji… z naciąganym do bólu scenariuszem; przez co w poniższym tekście będę „Face/Off” zarówno ganił, jak i chwalił – pochwał będzie jednak znacznie więcej! Oglądałem „Face/Off” kilka dobrych razy i podczas każdego seansu jednocześnie zachwycałem się wizją reżysera, jak i czułem zdegustowanie próbą wciągnięcia widza w tak nierealną opowieść.
![]() |
No właśnie: główny wątek, czyli zamiana twarzy; ile bym razy do „Face/Off” nie zasiadał, tyle razy podczas operacji Cage/Travolta-face to face zgrzytam zębami, bo ów wątek jest genialny w swej… głupocie. Nie bez przypadku zamieściłem w tekście tego wstępu krótkie doniesienie prasowe na temat 'planowanego przeszczepu twarzy’, które obrazuje, z jak skomplikowanego zagadnienia (dopiero dziś, 7 lat po powstaniu „Face/Off” zaczyna (!) się mówić o przeszczepie twarzy) John Woo zrobił sobie niewiarygodny punkt zwrotny dla swojego filmu. Czemu niewiarygodny, skoro 'przeszczepy twarzy są już kwestią najbliższego czasu’? No właśnie, sama twarz – choć najważniejsza dla fabuły – to nie wszystko; aby wiarygodnie przemienić się mógł Sean Archer (Travolta) w Castora Troya (Cage), trzeba było zmodyfikować Archerowi brzuch, zmienić głos i fryzurę. Wszystko to w ciągu… kilku godzin, co zostało uwiarygodnione zastosowaniem najnowszych, nikomu nie znanych, laserowych technik chirurgii plastycznej. Jaaasne…
* Wzmianka prasowa pochodzi z dziennika „Fakt”
Niedorzeczności
I tu dochodzimy do tak zwanych niedorzeczności. Po pierwsze: zmiana głosu, która mogłaby spokojnie być tematem na osobny film (zatytułowany „Voice/Off”), tu jest tylko napomkniętym gdzieś z boku dodatkiem – ot, chip w gardło i jedziemy dalej. Po drugie: zmiana fryzury; to samo w sobie jest OK, wszak Castor Troy włosy nosił krótkie, a Sean Archer długie, skoro zatem łatwiej kijek pocienkować, niż go potem pogrubasić (jak powiedział kiedyś Kazimierz Górski w programie „Za chwilę dalszy ciąg programu”) to teoretycznie nie ma do czego się przyczepić (przeszczepić?) Teoretycznie tak, bo w praktyce widzimy. jak przy leżącym na stole operacyjnym Archerze – którego twarz jest właśnie zastępowana facjatą Troya – zupełnie na luzaku pracuje już fryzjer, i nic sobie nie robi z tego, że ścięte włosy walają się po całym stole operacyjnym. Ok, jedziemy dalej…
![]() | ![]() | |
Sean Archer, po przejściu jedynego w swoim rodzaju faceliftingu, po upływie kilkunastu godzin od operacji rusza już do akcji! Na stole zostaje jednak pogrążony w śpiączce człowiek bez twarzy – Castor Troy. I tu dopiero jesteśmy świadkami gigantycznego stężenia niedorzeczności na minutę filmu. Troy się budzi ze śpiączki i choć nie ma na twarzy… twarzy (której brak powodowałby niewyobrażalny ból!), chodzi po sali, klaszcze radośnie w dłonie, o paleniu papierosa nie wspominając. Ściągnięci na salę operacyjną zastraszeni i sterroryzowani chirurdzy w ciągu kilkunastu godzin przypinają Troyowi twarz Archera, na szybko wszczepiają (nie wiedzieć skąd) jego fryzurę, a w gardło chip, i choć wszystko to wykonywane jest pod bronią i z pewnością drżącymi rękoma chirurgów, już następnego dnia Castor Troy staje piękny i zdrowy przed Seanem Archerem, odwiedzając go w więzieniu – jaaasne…
Niedogranie
To właśnie w scenie pierwszego spotkania bohaterów po zamianie twarzy można zaobserwować zupełnie chybioną grę aktorską w wykonaniu Nicolasa Cage’a. Nie mogę po prostu patrzeć, jak twardy i nieustępliwy gliniarz mięknie nagle przed swoim największym wrogiem, okazując rozpacz i przerażenie. Rozumiem, że Sean Archer (obecnie grany przez Nicolasa Cage’a) dowiedział się właśnie, że został 'udupiony’, ale aż takie mazgajstwo pasowało do niego jak pięść do nosa.
![]() | ![]() | |
Podobnie źle zagrana (lub źle poprowadzona przez reżysera) scena ma miejsce na początku filmu, gdy Troy (jeszcze Cage!), któremu skończyły się naboje, nagle zaczyna biadolić, przepraszać i prosić Archera o łaskę, padając przy tym na kolana. Rozumiem, że Troy to typ przebiegły i perfidny, zdolny do najdziwniejszych (ciężko zapomnieć jego „Hallelujah” i chwyt chórzystki za pośladek – na początku filmu!) i niekonwencjonalnych posunięć, ale aż takie – nawet udawane – przerażenie i prośby o litość były z aktorskiego punktu widzenia zbyteczną szarżą, w dodatku przerysowaną.
John Woo a relacje psychologiczne między bohaterami
I doszliśmy do momentu, w którym stanowczo i z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że John Woo ma duży problem z ukazywaniem na ekranie prostych, ludzkich emocji i uderza często w dziwny ton uciekania do motywów samych w sobie wzruszających, nie potrafiąc ich ciekawie poprowadzić czy rozwinąć – wystarczy przypomnieć wątek płatnego zabójcy i ogłuszonej przez niego (przypadkiem) piosenkarki z „The Killer”, niemowlaki w oblężonym szpitalu z „Hardboiled” czy wymuszony i wymęczony romans między Tomem Cruise’em a Thandie Newton w „M:I 2”. „Face/Off” zaczyna się w momencie, w którym z rąk Castora Troya przypadkiem ginie syn Archera – co będzie głównym motorem napędowym działań nieugiętego policjanta. Sam oczywiście motyw zemsty za śmierć synka jest w porządku i w dalszej części zostanie interesująco rozwinięty i zakończony.
![]() | ![]() | |
Chciałbym jednak wspomnieć o trzeciej scenie (pierwszą i drugą opisałem powyżej), która została nieco źle rozegrana. Chodzi oczywiście o wizytę Archera (już Cage!) z żoną na cmentarzu, w rocznicę śmierci synka. Podrabiany Archer wraz z żoną prawdziwego Archera przyjeżdża na cmentarz. Wiemy, że za chwilę wybuchną emocje i powrócą wspomnienia, jednak Woo i jego aktorka rozgrywają to tak sztucznie, jakby scena została żywcem przeniesiona z polskiej komedii „Kogel mogel”. Któż z nas nie pamięta słynnego: „Matka płacz!”. Podobnie wygląda wizyta małżeństwa Archerów na cmentarzu – małżonka klęka przy grobie i z marszu, drżącym i niestety udającym wzruszenie głosem, wyrzuca z siebie słowa: „Oh Sean, on zabił naszego chłopca”. Nie wiedziała, że właśnie wypłakuje się w ramię mordercy swojego dziecka, na marginesie dodać należy, że w jego spojrzeniu przez moment widać zastanowienie… może to jakieś strzępki wyrzutów sumienia? To właśnie paradoks jest filarem tej sceny, sceny prawie popsutej przez teatralną, zbyt ekspresyjną i sztuczną grę aktorską Joan Allen (Eve Archer).