search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Baza Luhrmanna próba okiełznania szaleństwa

Rafał Oświeciński

4 kwietnia 2013

REKLAMA

Z każdym trailerem, z każdą nową wiadomością, z każdym kolejnym dniem przybliżającym do premiery „Wielkiego Gatsby’ego” wiem, że to jeden z najważniejszych filmów tego roku i być może ten najlepszy, który utkwi w pamięci bardziej niż inne.

Właśnie pokazał się najnowszy zwiastun filmu Baza Luhrmanna. 

Jak niesamowicie wysmakowane są ujęcia! Zauważcie jak pięknie skomponowano kadry, jak bajkową atmosferę tworzy autor zdjęć, Simon Duggan, nawet pomimo bardzo dużej ilości efektów specjalnych, które idealnie wtapiają się w ten pełen przepychu świat. Ta feeria barw, jazdy kamery, bogactwo kostiumów, dekoracji – to budzi mój zachwyt, nawet jeśli to efekciarska pstrokacizna. Wiecie dlaczego?

Bo to inscenizacyjne szaleństwo już kilka razy widzieliśmy – „Moulin Rouge” i „Romeo i Julia” proponowały spektakularną przejażdżkę filmową, jakiej wcześniej na ekranach nie było. Literacka klasyka (Szekspir) i odwieczne tematy (miłość), miejsca (XIX-wieczny Paryż) – przerabiane wiele razy – dostały nowoczesną formę filmową i współczesną muzykę w tle. Prosta i efektowna zagrywka, która była odpowiedzią na teledyskową percepcję współczesnego widza. To chwyciło, bo tego wcześniej nie było.

Balansując na granicy kiczu Luhrmann stworzył dzieła totalnie podporządkowane postmodernistycznej wizji w każdym aspekcie – wywrócił do góry nogami tradycyjnie nadawaną formę wplatając w nią znaną treść i niesione przez nią silne emocje. To celuloidowe szaleństwo w pełni okiełznane. Z tego powodu albo się kino Luhrmanna kocha, albo nie cierpi – nie wydaje mi się, że można stać pośrodku i zbywać filmy machnięciem ręki. Tak można potraktować “Australię”, zrobioną zbyt grzecznie, jak na oczekiwania wobec wywrotowego reżysera, ale nie szekspirowski dramat w oparach gangsterki i nie śpiewający księżyc.

“Wielki Gatsby” wygląda tak, jak wyglądać powinien film Baza Luhrmanna – odpowiednio szalony wizualnie i wypełniony podstawowymi emocjami “podgotowanymi” do wrzenia (miłość! złość! nienawiść!). Coś czuję, że DiCaprio wreszcie doczeka się upragnionego Oscara, bo tylko w tym krótki fragmencie widać niesamowitą aktorską ekspresję, jaką obdarzył postać Jaya Gatsby’ego. Przepięknie wygląda Carey Mulligan, a Joel Edgerton (“Wojownik”!) coraz śmielej wchodzi do Hollywood, co Hollywood wyjdzie na dobre. W trailerze i na ścieżce dźwiękowej będzie słychać Beyonce, Gotye, Florence+The Machine, Andre3000 (z OutKast), Jaya-Z, Lanę del Rey, The XX, Jacka White’a i Bryana Ferry’ego. Czyli pop i pochodne z najwyższej półki w popowej wersji klasycznej literatury amerykańskiej. To nie może się nie udać.

W Stanach 10 maja w kinach, tydzień później już w Polsce (brawo Warner Bros Polska!), a w międzyczasie premiera w Cannes. Przebieram nogami w zniecierpliwieniu.

 

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA