Bardzo słaby plakat do WOŁYNIA
Gdyby oceniać film po plakacie, to WOŁYŃ byłby raczej kandydatem na Malinę niż na Orła.
Abstrahując już od samego filmu, który według mnie jest najciekawszą tegoroczną premierą, kampania reklamowa rozpoczyna się dość tandetnym popisem grafików. Cała koncepcja na plakat to jedna wielka klisza, a tym bardziej irytująca, że to tzw. teaser właściwego plakatu, a w związku z tym można było wymagać odwagi od projektantów, niestandardowego podejścia do tematu. Wołyń, wojna, miłość, śmierć, niezły tagline (oczywisty, lecz skutecznie przekazujący to, co chciałby przekazać) – czy przesadą jest wymaganie od marketingowców oryginalności i pójścia zgodnie z pewnym obowiązującym kanonem w świecie filmu? Każdy z nas kojarzy kapitalne plakaty, które rozpoczynały kampanie reklamowe najgłośniejszych tytułów. Niejednokrotnie były to postery w najlepszym stylu – intrygujące, nieoczywiste, pomysłowe. Dlaczego przy okazji tak oczekiwanego filmu nie można pokusić się o odpowiedniej jakości kampanię promocyjną? Tego nie wiem, ale faktem jest, że w kwestii marketingu filmowego jesteśmy zdani na sprawdzone, nudne projekty – nie mówię tylko o plakatach, bo to dotyczy również trailerów – które wpisują się w oczekiwania uśrednionego widza nie mającego zbyt wiele do powiedzenia na temat estetyki (nad czym można tylko ubolewać)
Całe szczęście nasi twórcy szybko się uczą. Jeszcze na początku XXI wieku polskie kino cierpiało na chorobę objawiającą się siermiężną realizacją, a na kwestie zdjęć i – szczególnie – dźwięku nie reagowano odpowiednio dobrze. To się zmieniło i pod względem realizacji filmowej nie mamy się czego wstydzić. Może kiedyś przyjdzie moment, gdy producent wraz z dystrybutorem będą mieli inwencję i na marketing skapnie trochę więcej niż zazwyczaj?
Tak czy siak na Wołyń czekam i trzymam kciuki za Smarzowskiego w sprawie dokrętek, na które nie wystarczyło pieniędzy.