BARDZO DŁUGIE FILMY, które TRZEBA OBEJRZEĆ

Czerwoni – 195 minut
Miłosna historia rzucona na tło ważnych historycznych wydarzeń. Brzmi jak przepis na świetne kino. I tak jest w istocie. Niestroniący od politykowania Warren Beatty poświęcił dekadę na powołanie do życia swojego największego projektu. Napisał scenariusz (z Trevorem Griffithsem), wyprodukował, wyreżyserował i zagrał w nim główną rolę, za wszystkie cztery funkcje otrzymując szereg nominacji do Oscarów, Złotych Globów, nagród BAFTA i innych laurów. Czerwoni opowiadają autentyczną, udramatyzowaną historię lewicującego dziennikarza amerykańskiego, który pragnie rozkrzewić marksistowskie ideały w swoim kraju. Życie weryfikuje jego idealizm, a my oglądamy historię powolnego upadku człowieka o wielkim sercu i jeszcze większym duchu. Hollywoodzki blichtr i idealna twarz Betty’ego nie działają może na korzyść realizmu (nie mówiąc już o fakcie, że budżet filmu był bardzo „kapitalistyczny”), ale szereg drugoplanowych kreacji z Diane Keaton, Jackiem Nicholsonem, Paulem Sorvino, Gene’em Hackmanem i Maureen Stapleton na czele, angażujący scenariusz i niebywały rozmach dzieła wynagradzają to wszystko z nawiązką. W dodatku, jest to przykład kina zaangażowanego, które doskonale godzi siłę przekazu z atrakcyjną formą.
Pierwszy krok w kosmos – 183 minuty
Film Philipa Kaufmana rozpoczyna się złamaniem bariery dźwięku… by potem tylko przyspieszyć. Zgodnie z polskim tytułem, historia dotyczy osób i działań, które przyczyniły się do wyprowadzenia (amerykańskiego) człowieka na orbitę okołoziemską. W ciągu trzech godzin Kaufman zręcznie żongluje wątkami, a w połowie seansu przerzuca ciężar z dotychczasowego głównego bohatera – w tej roli znakomity Sam Shepard – na grupę specjalnie wyselekcjonowanych astronautów, w których wcielili się nieustępujący Shepardowi Ed Harris, Scott Glenn, Fred Ward i młodziutki Dennis Quaid. Ich postawa, charaktery, warunki psychofizyczne są obiektem wnikliwej analizy. Okazuje się, że trzeba posiadać zestaw odpowiednich cech – tytułowe „right stuff” – do tego, by polecieć w kosmos. Film w dość szczegółowy i wierny faktom sposób opisuje kolejne sukcesy amerykańskiej myśli inżynieryjnej, napięcia na linii USA-Rosja, wyścig technologiczny podyktowany zimną wojną, a przy tym zachowuje bardzo bliski, osobisty portret bohaterów, a gdyby tego było mało – w wielu momentach ogląda się go z równą ekscytacją, co przygody Indiany Jonesa. Trzy godziny to wręcz za mało na tego typu film!
Dawno temu w Ameryce – 229 minut
Film Sergio Leone łamie chyba większość filmowych reguł i jest doświadczeniem wręcz transcendentalnym, katarktycznym. I nie jest to wypowiedź miłośnika długich, artystycznych, natchnionych filmów. Na opowieść składają się trzy linie czasowe, a całość rozgrywa się na przestrzeni niemal pięćdziesięciu lat. Leone bawi się chronologią ujęć, skacząc pomiędzy wydarzeniami z różnych okresów, na początku nieco dezorientując widza, by w finale osiągnąć niesamowity, symboliczny obraz twarzy bohatera, który trudno jest jednoznacznie przypisać do momentu w jego życiu. Akcja toczy się powoli, ale kipi od szczegółów i detali. Mamy odpowiednio dużo czasu, by przywiązać się do bohaterów i zrozumieć motywacje stojące za ich działaniami. Czas jest tutaj czynnikiem decydującym o sukcesie i sile filmu. Wystarczy dodać, że amerykański producent odrzucił wersję reżysera i opublikował film w drastycznie skróconej wersji, trwającej zaledwie ponad dwie godziny, w dodatku – ułożonej chronologicznie. Dzieło spotkało się z negatywnym, wręcz katastrofalnym odbiorem. Dopiero kilka lat później pokazano film tak, jak chciał tego Leone – obraz z miejsca został uznany za arcydzieło.