ASIAN TERROR, czyli GROZA PO AZJATYCKU
Ponad dwie dekady temu zaczęła się światowa moda na azjatyckie horrory, którą zapoczątkował fenomenalny Krąg w reżyserii Hideo Nakaty. Film pobudzał wyobraźnię i straszył widzów na całym świecie. Szybko doczekał się amerykańskiego remake’u poprzedzonego intensywną kampanią marketingową i do dziś pozostaje dziełem kultowym. Kolejne dwa dziesięciolecia upłynęły pod znakiem coraz większej dystrybucji produkcji z Dalekiego Wschodu. Choć Japonia, Korea i Tajlandia to kraje o odmiennej tożsamości, języku i kulturze, łączy je mocno zakorzeniona w tradycyjnych wierzeniach obecność duchów. Ale groza w wydaniu wschodnim wynika nie tylko z metafizyki – to także namacalny terror będący konsekwencją działalności i natury człowieka. Poniżej przedstawiamy najciekawsze azjatyckie horrory.
Hiroszima, moja groza
Strach w japońskim kinie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych miał dwa oblicza. Z jednej strony wynikał z powojennej traumy, a jego źródeł doszukiwać się można w zniszczeniach wywołanych przez dwie bomby atomowe zrzucone na Japonię. Ówczesne ekologiczno-antropogeniczne lęki najskuteczniej oddaje klasyk kina z gatunku monster movies: Godzilla. W wyniku działania promieniowania radioaktywnego przebudzona zostaje ogromna prehistoryczna jaszczurka, która zaczyna swój pochód przez wyspy Japonii, burząc i niszcząc wszystko na swojej drodze. W zależności od ujęcia i scenarzysty Godzilla bywał postacią pozytywną lub negatywną, jednak strach, jaki wywołuje, pozostaje integralnym elementem jego kreacji. Podobna tematyka uwidacznia się także w późniejszym filmie reżysera Godzilli, Ishirō Hondy – Ataku ludzi grzybów. Kuriozalny polski tytuł budzi skojarzenia z kinem klasy B, ale seans filmu zupełnie rozwiewa te podejrzenia. To zupełnie nieźle poprowadzona historia grupki ocalałych z katastrofy statku, którzy by przeżyć, zjadają podejrzane grzyby znalezione na wyspie. Wkrótce sami zaczynają przeobrażać się w grzybopodobne istoty. Charakteryzacja ludzi-grzybów przywodziła na myśl uszkodzenia ciała ofiar wybuchu bomby atomowej, co niemal doprowadziło do zabronienia pokazów filmu.
Uwierz w duchy
Z drugiej zaś strony groza wynika z japońskiego folkloru i związanego z nim bestiariusza. Legendy, podania i dzieła literackie obfitowały w zmiennokształtne istoty, duchy, zjawy, niesamowite zwierzęta i paranormalne zjawiska wywoływane ich obecnością i działalnością. Do tego typu źródeł odwoływali się często japońscy filmowcy. Bodaj najsłynniejszym klasycznym horrorem z okresu powojennego – a jednocześnie niesamowicie wysmakowanym wizualnie filmem – jest antologiczny Kwaidan, czyli opowieści niesamowite. Reżyser Masaki Kobayashi zawarł w nim cztery oddzielne historie nawiązujące do tradycyjnego folkloru Nipponu. Film został oparty na zbiorze opowiadań Lafcadia Hearna, irlandzko-greckiego pisarza tworzącego w języku japońskim. Hearn przez wiele lat przebywał w Japonii, zbierając liczne materiały dotyczące kultury ludowej kraju. Choć niektóre z historii, które zebrał w swoim dziele, mają chińskie korzenie, całość postrzegana jest przez pryzmat kultury japońskiej. Innym znakomitym przedstawicielem japońskiego nurtu ghost story jest Kobieta-diabeł. Ta opowieść o chciwości i zemście wywarła niesamowite wrażenie na reżyserze Williamie Fiedkinie, który wygląd szatana w Egzorcyście oparł na tytułowej bohaterce filmu Kaneto Shindō.
Tajski łącznik
Zupełnie nieoczekiwanym sukcesem komercyjnym i artystycznym okazało się tajskie Widmo z 2004 roku. Sukces ten wydaje się jednak całkowicie zasłużony – często spotykam się wśród moich znajomych z opinią, że jest to jeden z najstraszniejszych (lub jeden z niewielu naprawdę strasznych) filmów, jakie widzieli. Ba, niektórzy z nich – ci bez pamięci do tytułów – wskazują go jako „ten straszny horror, gdzie na końcu okazało się…”. Kto widział, ten wie, co się okazało, a kto nie widział – niech się dowie. Widmo to jednak nie tylko zaskakujące zaskoczenie. To także umiejętnie dawkowana atmosfera grozy, nastrojowa muzyka, zręcznie zbudowany scenariusz, odsłaniający przed widzem akurat tyle, ile trzeba, i szansa na zetknięcie z kulturą i kinematografią Tajlandii. Obraz reżyserów Banjonga Pisanthanakuna i Parkpooma Wongpooma był tam największym komercyjnym hitem 2004 roku i doczekał się trzech remake’ów – amerykańskiego i dwóch hinduskich.