Quo Vadis, Expendables?
W serwisie IMDb pod hasłem “Expendables 4” widnieje lista aktorskich dinozaurów, którzy mają wziąć udział w czwartej przygodzie Barneya Rossa i spółki. Pal go sześć, czy lista to fake (przy wszystkich nazwiskach stoi “rumored”), mokry sen jakiegoś miłośnika epoki VHS, czy też ma jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie ma podanej ani planowanej daty premiery, nie ma reżysera ani scenarzysty, ba!, wśród nazwisk brakuje nawet Sylvestra Stallone i Jasona Stathama – trzonów projektu. Mniejsza o to, jest znakomita okazja żeby sobie co nieco poanalizować zjawisko, czy raczej, niechże użyję tego popularnego w ostatnim czasie słowa, franczyzę spod szyldu “Niezniszczalnych”.
Sylvester Stallone wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł, by zebrać na jednym planie jak najwięcej przygasłych gwiazdorów kina akcji. Część pierwsza okazała się strzałem w dziesiątkę. Były władca kina akcji, wciąż trzymający formę Stallone oraz będący na topie i trzymający formę ponad normę Statham, grali pierwsze skrzypce. Na drugim planie w sympatycznych epizodach mignęli Rourke, Willis i Schwarzenegger, a całość doprawili Dolph Lundgren i Jet Li oraz Eric Roberts w roli czarnego charakteru. Było dynamicznie i nostalgicznie, a film skrzył się akcją i humorem. Starzy wyjadacze znów porządnie i widowiskowo skopali kilka tyłków, a testosteron aż tryskał z kinowego ekranu. W drugiej części wszystko zostało już puszczone na tak zwany żywioł, sequel leciał na jałowym biegu, korzystając z prędkości nabranej przez część pierwszą. Od znanych nazwisk zrobiło się tłoczno, nie tylko na liście płac, ale przede wszystkim przed kamerą, przez co każdy z nestorów kina akcji dostał zaledwie kilkadziesiąt sekund, kawałek kadru i kilkanaście naboi do wykorzystania.
Najgorzej wypadli Willis, Schwarzenegger i Chuck Norris, każdy z nich postrzelał przez chwilę do wrogów bez większego zaangażowania i każdy z nich dostał do wypowiedzenia kilka czerstwych, często własnych sprzed lat, one-linerów. Ich wyliczanka pod koniec filmu zaczynała już nie tyle męczyć, co drażnić, ocierając się o autoparodię, niestety mało zabawną, bo podawaną na łopacie z prędkością karabinu maszynowego bez oglądania się na kontekst. Reasumując, druga część, zgodnie z prawem sequeli, zaoferowała więcej, ale tylko aktorskich wykopalisk. Akcja wyraźnie zwolniła i jedynie Stallone, Statham i Van Damme kręcili tym cyrkiem na kółkach. Już pierwszy sequel zdradzał zmęczenie (dosłowne 😉 materiału, a czekają nas być może jeszcze dwie dokładki. Stallone i młoda inaczej reszta, powinni powoli zacząć przyjmować do wiadomości to, co powtarzał Roger Murtough, czyli Jestem już na to za stary.
W trzeciej części zobaczymy kolejne odkurzone facjaty kina sensacji i wielkiej przygody sprzed lat – będzie Harrison Ford, Mel Gibson (z tego co mi wiadomo, on jeden przypakował ostro na potrzebę roli), Antonio Banderas, Wesley Snipes i Robert Davi. Patrząc na poprzednie odsłony cyklu, obsadę trójki znacznie posunął czas. Harrison Ford w dniu premiery będzie miał na karku 72 lata, a Arnoldowi brakować będzie rok do 70. Ford już w czwartym Indiana Jonesie pokazał, że jego ekranowa energia mocno przygasła. Arnold już daaawno nie ten, Mela Gibsona jedynie jestem ciekaw, tzn. czy przyświruje jak za dawnych lat (“Mad Max”, “Zabójcza broń”). Zaczynam jednak coraz mocniej obawiać się o jakość serii, bo już dwójka pokazała, że większość wiekowej obsady nie czuje się dobrze w środku głośnej strzelaniny. Cały cykl zaczyna przypominać pokazowy mecz seniorów w piłkę nożną. Może i fajnie byłoby zobaczyć znów na boisku Maradonę, Pele’ego, Bońka, ale co z tego, skoro truchtaliby zamiast biegać i popychaliby piłkę zamiast zdrowo przykopać z woleja. Na szczęście dla kibiców i samych piłkarzy, takie mecze nie są organizowane.
Z części na część rozrasta się lista nazwisk. Hipotetyczna obsada hipotetycznej części czwartej zawiera chyba z milion kultowych aktorów kina kopanego / akcji klasy B., często jednorazowych . Podobnie, jak w przypadku poprzednich części “Niezniszczalnych”, prawdziwą przyjemnością byłoby podziwianie znanych panów we wspólnym występie, ale 20-25 lat temu, gdy byli u szczytu sławy. No tak, ale wtedy każdy z nich zainteresowany był rozwojem własnej kariery, a na ekranie było miejsce co najwyżej miejsce dla dwóch z nich na raz (patrz “Tango i Cash” – swoją drogą, wśród Niezniszczalnych, jeśli już odkopujemy starych kultowców, brakuje mi mocno Kurta Russella). Teraz, gdy gwiazdy ich wszystkich są nieco przygasłe, mocno przygasłe, a niektórych zgasłe, nie ma juz obaw o to, że pozabijają się o miejsce przed kamerą oraz kolejność w napisach początkowych i hurtowo decydują się na wstąpienie w szeregi mini-armii starych wyjadaczy pod batutą Stallone’a. Warto jednak zauważyć, że średnia wieku Niezniszczalnych od części pierwszej do czwartej (założyłem, że skoro kolejne częsci powstają co dwa lata, będzie ona miała premierę w 2016 roku) przesunęła się z 52 lat do prawie 60. Odnoszę lekkie wrażenie, że potencjalna część czwarta może okazać się dla serii “Niezniszczalnych” jednym filmem za dużo…
Dlaczego i po co w ogóle ten artykuł? Otóż z przykrością stwierdzam, że patrząc na listę nazwisk zaproponowanych na IMDb do części czwartej… w ogóle nie czekam na ten film. Mimo wielu znanych twarzy (choć kaliber nazwisk już nie ten, co w poprzednich odsłonach cyklu), które towarzyszyły mi w dzieciństwie podczas seansów zakończonych wypiekami na twarzy, nie mam większej ochoty oglądać ich wysiłków i prób rozbłyśnięcia raz jeszcze w kinie akcji. Filmowy czas większości z nich dawno się skończył. Z całym szacunkiem dla Stallone’ego i jego dzielnej ekipy “Niezniszczalnych”, trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Zamiast porywać sie na kolejny mecz, może czas usiąść w końcu na trybunie honorowej i z godnością ustąpić miejsca młodszym, zanim popadnie się w śmieszność próbując walczyć wręcz w wieku 70 kilku lat i biegając z M-40 w ręku oraz 80-tką na karku. Skończcie, póki czas panowie, bo za kilka lat ziści się to, co przepowiadali twórcy “Spokojnie, to tylko awaria” plakatem reklamującym film “Rocky XXXVIII”.
Nie chcę oglądać filmowych ikon mojego dzieciństwa, robiących z siebie pośmiewisko.
Rutger Hauer, uwielbiam go za “Autostopowicza” i “Łowcę androidów”, za dwa arcygenialne czarne charaktery, które na zawsze będą w moim filmowym serduchu. Gdyby tacy “Niezniszczalni” powstali w tamtym okresie, byłby wyczepistym villainem. Bolo Yeung na zawsze pozostanie demonicznym Chong Li z “Krwawego sportu” – także znakomicie sprawdziłby się jako czarny charakter-psychopata. Dziś Bolo Yeung ma 68 lat i choć podobno trzyma formę, to już, bądźmy realistami, nie będzie to to samo co podczas kultowych zawodów Kumite. Michael Dudikoff – sześćdziesiątka na karku, z “Amerykańskiego wojownika” pozostał tylko blady cień. To samo 54-letni dziś Olivier Grunner – gwiazdka całkiem niezłego jak na B-klasowca “Nemesis”, który katowałem w dzieciństwie do zdarcia taśmy.
Największą niespodzianką i jednocześnie najstarszym aktorem wśród “Niezniszczalnych” (obecnie ten tytuł współdzielą Harrison Ford z Chuckiem Norrisem) byłby, jeśli czwórka w ogóle powstanie i on w niej wystąpi, 73-letni dziś Sonny Landham, czyli indianin Billy z “Predatora”. Tylko czy ktoś jakoś szczególnie czeka na wielki powrót tego aktora? Steven Seagal – nie wiem co on w ogóle robi na liście, bo obecnie jest, jak to mawiał o sobie Eric Cartman, “ślicznie pulchny”, gra na gitarze i siedzi na Kremlu. Nie mam też większej ochoty oglądać w kinie akcji 58-letniego Michaela Biehna, którego mam w pamięci jako szybkiego, sprawnego, sprytnego i przede wszystkim młodziutkiego Kyle’a z “Terminatora” i Hicksa z “Aliens” – kapitalne postaci, nieprawdaż? Wesley Snipes po odsiadce chce zapewne rozprostować kości na planie filmowym i podreperować budżet gażą od której pewnie znów nie zapłaci podatku, ale czy zostało mu coś z dawnej formy i ekranowej charyzmy (patrz Simon Phoenix w “Demolition Man”)? Kto wie, może Blade w pudle ostro pakował i ćwiczył, jak jego bohater z filmu “Champion”. Mathias Hues to ten z filmu “Mroczny anioł” – bardzo wysoki kosmita z białymi oczami, co to przybył z kosmosu by “w pokoju” zabijać kogo popadnie. On też “zrobił” niejedno dzieciństwo dzisiejszych 30-kilku latków, ale lepiej chyba niech w tym naszym dzieciństwie “w pokoju” pozostanie. Michael Quissi to także jedna, ale jakże charakterystyczna rola, którą zapisał się złotymi literami w historii kina kopanego. Podobnie jak Bolo Yeung w “Krwawym sporcie”, został skopany do krwi ostatniej przez Van Damme’a (który występ w serii “Niezniszczalnych” ma już za sobą) – w filmie “Karate Tygrys III”. Ileż ten finałowy pojedynek generował emocji, ileż radochy sprawiało obserwowanie jak Van Damme katuje złego do szpiku kości Tong Po w wykonaniu Quissiego. Jak tylko Tong Po padał, cofało się kasetę i dawaj od nowa, owijanie dłoni, moczenie w kleju, szkle i Tong Po znowu dostaje łomot.
Don “The Dragon” Wilson? Kojarzę go ze szczenięcych lat, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze z jego filmami, więc nie mam żadnych związanych z nim wspomnień. Patrząc na poniższe zestawienie aktualnych zdjęć wymienionych właśnie panów, łatwo stwierdzić, że do filmu akcji pokroju “Niezniszczalnych” nadają się jedynie Dolph Lundgren i Wesley Snipes. Reszta mogłaby zagrać co najwyżej role pokroju Walta Kowalskiego z “Gran Torino”, ale, sorry Winnetou, talent aktorski nie ten co u Clinta Eastwooda.
Z całym szacunkiem, czy naprawdę chcemy zobaczyć ten zestaw starszych panów w akcji?