PERSONA Ingmara Bergmana. Kobiece oblicza, twarze i maski
Dwoje ludzi w pogoni za własną tożsamością i bezpieczeństwem
pisze sobie nawzajem role, które akceptują z silnej potrzeby,
by sobie nawzajem dogodzić.
Maski ulegają szybko spękaniu i opadają na ziemię przy pierwszej burzy.
Nikt nie ma cierpliwości patrzeć na twarz drugiego.
Oboje odwracają oczy, krzyczą: spójrz na mnie – ale nikt nie patrzy.
— Ingmar Bergman, Laterna magica
Persona Ingmara Bergmana zaskakuje i hipnotyzuje od pierwszej sekundy. Najpierw widzimy taśmę filmową i urządzenie projekcyjne. Na ekranie na ułamek sekundy pojawiają się wyrwane z kontekstu sceny i kadry. Na dynamicznie zmontowaną mieszankę frenetycznych obrazów składają się: fragmenty niemej komedii oraz filmu animowanego, zdjęcie męskich genitaliów, zbliżenie oka – jakby zainspirowane Psem Andaluzyjskim – na którym widać najdrobniejsze pęknięte naczynka i żyłki, ogromny pająk, dłoń przybijana do krzyża, z pozoru martwy chłopiec leżący na zimnym stole w prosektorium, który nagle otwiera oczy… Oko, oczy, wzrok, spojrzenie. Przemoc, ból, strach. Śmierć, bezruch, przebudzenie. I widz w roli podglądacza. Otwierają się drzwi. Jesteśmy wewnątrz filmu.
Ceniona aktorka Elisabet Vogler przechodzi swoiste załamanie nerwowe. Od trzech miesięcy znajduje się w stanie otępienia i apatii, przestała mówić. Nie zdiagnozowano u niej żadnej choroby psychicznej, wygląda na to, że po prostu zdecydowała zamknąć się w niewidzialnym kokonie i z dystansu obserwować świat oraz nielicznych ludzi, z którymi ma kontakt. Ze stuporu ma ją wyrwać troskliwa opieka wylewnej pielęgniarki Almy. Kobiety udają się w spokojne i odosobnione miejsce. Otoczone skalistymi plażami, szumem fal i deszczem, spędzają czas na długich rozmowach. To bardzo nietypowe dialogi. Elisabet nadal milczy, wykonuje jednak drobne pozawerbalne gesty, które ośmielają jej opiekunkę. Alma otwiera się i zdradza kobiecie swoje najintymniejsze sekrety.
Nie wiadomo, ile z tego, co się później dzieje, jest rzeczywistością. Kilka scen nosi znamiona fantazji, sennych rojeń. Twórca Siódmej pieczęci i Źródła z finezją i wyczuciem oszukuje widza, tworząc iluzje, które po chwili sam obala.
Pomiędzy skazanymi na wzajemne towarzystwo kobietami stopniowo narasta napięcie, dochodzi do drobnych upokorzeń, wreszcie aktów przemocy. Podczas jednej z kłótni instynkt bierze górę nad nienaturalnym opanowaniem. W obliczu groźby okaleczenia Elisabet krzyczy: “Przestań!/Stój!”.
To jedyne słowo, jakie wypowiada w ponad osiemdziesięciominutowym filmie. Czy wszystko, co do tej pory się wydarzyło, było ze strony Elisabet wyrachowaną grą i prowokacją? Czy poza sceną teatralną Vogler nadal odgrywa przedstawienie? Interpretacji filmu nie ułatwia oniryczna atmosfera, wkradająca się co i rusz w ten z pozoru realistyczny obraz. Dramat psychologiczny czy symboliczna przypowieść o sztuce i sztuczności? Filmowy traktat o zatracaniu osobowości i tożsamości, stawaniu się imitacją, protezą człowieka, tytułową personą.
To, co Witold Gombrowicz nazywał w swoim pisarstwie “gębą”, w filmie Bergmana zostało zdefiniowane przez lekarkę Elisabet:
Nie myśl, że tego nie rozumiem. To beznadziejne marzenie, żeby być… Nie stwarzać pozoru, ale być. Świadoma każdej chwili, uważna… I ta przepaść między tym, kim jesteś dla innych i dla siebie. Zawrót głowy i stałe pragnienie, żeby nas zdemaskowano. Przejrzano na wylot. Zredukowano, a nawet unicestwiono. Każdy ton głosu jest kłamstwem, każdy gest fałszem. Każdy uśmiech grymasem. Odebrać siebie życie, o nie, to okropne, tego się nie robi. Ale można znieruchomieć, zamilknąć, przynajmniej się nie kłamie (…) Nie trzeba wtedy grać żadnych ról, pokazywać twarzy, robić fałszywych gestów. Tak się wydaje, ale rzeczywistość stawia opór, twoja kryjówka nie jest szczelna (…) Jesteś zmuszona reagować. Nikt nie pyta, czy to prawdziwe, czy nie prawdziwe, czy jesteś zakłamana, czy nie. Tylko w teatrze takie pytanie ma sens, a nawet tam nie bardzo.
Nie można nie zauważyć, że odtwarzające dwie główne role aktorki, Liv Ullmann i Bibi Andersson, łączy ogromne zewnętrzne podobieństwo. To niemal ta sama twarz, prawie identyczne oczy i usta. Gdy obie bohaterki zaczynają ubierać się podobnie (do momentu zamieszkania razem w nadmorskim domu Alma nosi jasne stroje i biały fartuszek pielęgniarski, później obie noszą się na czarno) i zakładają takie same opaski na włosy, stają się sobowtórami.
Dokładnie wtedy widz doświadcza filmowego déjà vu. Powtórzony dwukrotnie monolog Almy jest najbardziej emocjonalną sceną w dziele Bergmana. Najpierw kamera znajduje się tuż za plecami Almy i rejestruje każde drgnienie twarzy Elisabeth, kiedy ta pierwsza opowiada o karierze i życiu osobistym aktorki. Następnie obserwujemy Almę, której połowa twarzy jest całkowicie zacieniona. Rozgoryczona – być może też zazdrosna – Alma tylko tak może zranić Vogler. Słowami, które są prawdą wypieraną ze świadomości. Alma jest równie świetną obserwatorką i zajrzała w głąb duszy milczącej Elisabet, czy może Alma jest Elisabet? Istnieją dwie kobiety czy jedna? Scena ta przypomina rozmowę z własnym lustrzanym odbiciem…
Nie bez znaczenie jest też imię jednej z bohaterek. Alma znaczy dusza. To przeciwieństwo persony, która jest maską, fasadą, za którą skrywa się prawdziwe nagie ja. Podobnie jak te dwa biegunowo różne aspekty tożsamości tworzące jedność przeciwieństw i dopełniające się nawzajem, bohaterki filmu Bergmana są jak jasna i ciemna strona tego samego oblicza.
Bohaterowie Persony niejednokrotnie wpatrują się wprost w obiektyw kamery, zdają się przemawiać wprost do widza. Elisabet fotografuje nawet oko kamery. Czy to sygnał, że całą historię trzeba wziąć w nawias? Wyprawa Almy i Elisabet nie jest prawdziwym doświadczeniem, a jedynie filmową metaforą, pieczołowicie odgrywaną scena po scenie. Wskazywałby na to nietypowy prolog filmu, a także jego zakończenie. W finale widzimy plan filmowy. Operator kamery z ciężkim sprzętem na ogromnej platformie zawieszonej pod sufitem rejestruje to, co poniżej. W lustrze kamery przez sekundę widzimy twarz Liv Ullmann… Film w filmie czy może przewrotny sposób, by pokazać coś zgoła odmiennego, powiedzieć, że świat jest wielką sceną? Nie ulega wątpliwości, że Bergman, jak wielu innych artystów, był zafascynowany ideą theatrum mundi.
Na marginesie, po raz pierwszy widziałam Personę kilka, a może nawet kilkanaście, lat temu. Oglądając ją przedwczoraj ponownie, byłam przekonana, że zobaczę następującą scenę: dwie kobiety opalają się nago na opustoszałej plaży, z oddali podgląda je dwóch młodych chłopców; dochodzi do zbliżenia, równie namiętnego co perwersyjnego. Oczywiście w filmie nie ma takiej sceny. Epizod ten poznajemy jedynie w postaci narracji. Alma opowiada Elisabet o swym niezwykłym erotycznym doświadczeniu w tak plastyczny i sugestywny sposób, że „zobaczyłam” to zdarzenie, i chyba najsilniej wryło mi się w pamięć po seansie arcydzieła Bergmana. Magia kina, fenomenalnego obrazu, który właśnie tam, gdzie – teoretycznie – nie pokazuje nic, gdzie bliżej mu do literackiej niż filmowej opowieści, tworzy w umyśle widza niezapomniany kadr.
korekta: Kornelia Farynowska