OKRĘT (1981)
Podmorska żegluga wojenna
II Wojna Światowa ukazywana na dużym ekranie przybierała wiele oblicz. Nie ulega wątpliwości, przynajmniej dla mnie, że te jej oblicza, które potrafiły utrwalić się w powszechnej świadomości, związane były z szeroko pojętymi działaniami powietrzno-lądowymi. W przewijających się obrazach widzieliśmy walki toczone w ruinach miast, w gęstwinie lasów i na otwartych plażach, przy wdzięcznym udziale czołgów, artylerii, napalmów. Widzieliśmy także obozowe ciemiężenie Żydów oraz wszelkie inne formy ideologicznie uwarunkowanej, nazistowskiej bezwzględności. Istotność tych obrazów była i oczywiście wciąż jest nie do podważenia. Jednakże zręcznie odwracają one uwagę odbiorcy od zdecydowanie mniej popularnego oblicza skądinąd tej samej wojny – działań toczonych na przestrzeni morskiej. A toczone były przecież niemniej zaciekle.
Najbardziej znamienitą kinową prezentacją II Wojny Światowej mającej miejsce na morzu, a dokładniej w jego głębinach, jest słynne dzieło Wolfganga Petersena pt. „Das Boot” („Okręt”) z 1981 r. Dzieło, które ze względu na swoją wyjątkowość, jak mniemam, niewielu osobom trzeba przedstawiać. Niewiele jest bowiem filmów tak wiernie oddających specyfikę tego konkretnego typu wojny.
Film jest ekranizacją powieści Lothara-Günthera Buchheima o tym samym tytule. Przybliża losy załogi niemieckiego okrętu podwodnego U-96, który w trakcie II Wojny Światowej, a dokładnie w 1941 roku, w okresie kilku tygodni, patrolował wody Oceanu Atlantyckiego. Akcja sprowadza się zatem do ukazania przebiegu misji U-boota, w której istotę stanowią pojedynki rozgrywane z angielskimi Niszczycielami. „Okręt” nie jest jednak tylko nastawiony na widowiskowość, gdyż w swym charakterze bardziej sprowadza się do roli dramatu, skupiającego się na ludzkich emocjach i wyraźnie manifestującego antywojenne przesłanie.
Autor książki stworzył jej fabułę na podstawie własnych przeżyć. W trakcie II Wojny Światowej pełnił bowiem funkcję korespondenta wojennego. Dzięki temu można odczuć, iż opowieść ta ma bardzo wiarygodne podłoże, bogate w istotne detale. W przerwach między kolejnymi pojedynkami widz zajmowany jest bowiem pokładową rutyną. Prócz organizacji posiłków oraz chwil rozprężenia, marynarzom udziela się także tęsknota za domem, a klaustrofobiczna atmosfera, wynikająca ze stałego zamknięcia, pogłębia uczucie beznadziei. Kryją się w tym rozważania typowe dla opowieści marynistycznych, w których jednostka funkcjonująca na ograniczonej przestrzeni (w tym wypadku hermetycznie zamkniętej) skonfrontowana zostaje z morskim bezkresem, a wobec jego ogromu i siły pozostaje bezbronna.
Cechą wypływającą na wierzch podczas analizy portretu załogi jest całkowite odizolowanie jej członków od ideologii III Rzeszy i podważanie autorytetu najwyższego wodza. Dzięki temu, „Das Boot” stał się tym samym jednym z tych obrazów, które jawnie relatywizują wizerunek Niemca. Symbolicznym momentem jest rozbrzmienie na pokładzie piosenki „It’s a Long Way to Tipperary” – popularnej pieśni angielskich żołnierzy – co traktować można jako cios wymierzony politycznemu zaślepieniu. Ale dzięki temu nie obeszło się bez krytyki obrazu Petersena. Oburzeni weterani niemieckiej marynarki wojennej, nie godząc się na ukazanie pozbawionego patriotyzmu wizerunku marynarzy, wydali książkę będącą jego sprostowaniem o wymownym tytule „Nein! So war das nicht” („Nie! To nie było tak”).
Ale ja daleki jestem od tego, by stawać po czyjejś stronie, kieruję się przy tym własnymi przemyśleniami, w których wojnę z zasady uważam za zjawisko względne. Podział na dobrych i złych jest sztuczny, ponieważ w trakcie jej trwania przeciwnicy zabijają się z równą zawziętością i to, po której stronie żołnierz się znajdzie, nie zależy od jego świadomego wyboru, a przynależności narodowej. Oczywiście, prekursor obarczony jest większą odpowiedzialnością za rozlew krwi, ale ta spoczywa w ośrodku najwyższych władz, a nie szarych bojowników, którzy często mieli w głębokim poważaniu to, w imię czego przyjdzie im ginąć. Istotne były honorowe idee oraz realizacja zamierzonych celów, a nie rodzaj sztandaru, który powiewał nad ich głowami. „Das Boot” nie jest zatem filmem o „dobrych Niemcach”, tylko o tym, że motywacja wielu manewrów wojennych – czy to z jednej, czy z drugiej strony konfliktu – mogła mieć o wiele bardziej pragmatyczne podłoże. Dość powiedzieć, że w historii działań niemieckiej marynarki zanotowano jedynie dwa przypadki zbrodni wojennych – czyli okrucieństwa związanego ze złamaniem wojennych zasad ustalanych na stosownych konwencjach. Jaki płynie z tego wniosek, dopowiedzcie sobie sami.
Za wyjątkowością „Das Boot” przemawiają nie tylko przesłania ukryte w solidnej podstawie fabularnej, ale także fakt, iż film wypadł znakomicie od strony realizacyjnej. Efektem tego było nominowanie filmu do nagrody Oscara nie tylko za scenariusz (adaptowany), ale także w takich kategoriach, jak: reżyseria, zdjęcia, dźwięk, montaż i montaż dźwięku. Na uwagę zasługują szczególnie zdjęcia autorstwa Josta Vavano, charakteryzujące się brawurową jazdą kamery przez ciasne korytarze okrętu. W wypadku wszelkich wyróżnień, jakie spadły na obraz Petersena, pominięto jednak pracę wykonaną przez Klausa Doldingera – kompozytora muzyki. Nie ulega wątpliwości, iż słynny motyw muzyczny jest jednym z tych elementów filmu, który potrafi wyróżnić się na tle innych i silnie oddziaływać na widza. Motyw ten poniekąd zaczął później żyć własnym życiem. W latach dziewięćdziesiątych niejaki Alex Christensen, twórca muzyki techno, pod wpływem fascynacji obrazem Petersena, założony przez siebie zespół muzyczny nazwał U96 – na cześć filmowego okrętu. Jego najsłynniejszy utwór – „Das Boot” – jest właśnie efektowną przeróbką głównego motywu muzycznego filmu.
„Okręt” okazał się także filmem przełomowym dla osób związanych z jego powstawaniem. Niemieckiemu reżyserowi Wolfgangowi Petersenowi, działającemu dotychczas bez większych sukcesów na polu rodzimej kinematografii, realizacja filmu bardzo szeroko otworzyła drzwi do kariery na Zachodzie. Dziś nie trzeba nikomu tego nazwiska przedstawiać. Swoją szansę wykorzystał, w Hollwood nakręcił wiele wyjątkowych filmów, cechujących się zwykle widowiskowym charakterem. Dwukrotnie udało mu się nawet powrócić na otwarte morze dzięki „Gniewowi Oceanu” oraz „Posejdonowi”. Krytycy zgodni są jednak w tym, iż żaden kolejny jego obraz nakręcony po „Das Boot” nie osiągnął tak wysokiego poziomu, tym samym film z 1981 roku uznaje się za jego opus magnum. Podobnie zresztą jak w przypadku twórczości Buchheima, który co prawda napisał później kontynuację swego najważniejszego dzieła, ale nie odniosła ona już takiego rozgłosu i, co istotne, nie została zekranizowana.
Po „Das Boot” eksplodowała także kariera wiodącego aktora filmu, Jurgena Prochnowa. To właśnie międzynarodowemu sukcesowi obrazu Petersena zawdzięcza to, że stał się jednym z najbardziej popularnych i najczęściej angażowanych do światowych produkcji aktorów niemieckiego pochodzenia. Ciekawie potoczyły się także losy aktora Herberta Grönemeyera, wcielającego się w postać korespondenta wojennego (czyli postaci, w której ukrył się autor książkowego oryginału). Co prawda nie zajął się aktorstwem, w filmach grywał później sporadycznie, ale stał się za to piosenkarzem, cenionym i znanym nie tylko w Niemczech.
Dzieło Petersena ukazało się w kilku wersjach: podstawowej (149 min), reżyserskiej (215 min) i sześcioodcinkowego miniserialu, który po latach na nowo zmontowano i wydano w wersji „uncut” (293 min). Zapewniam was, że bez względu na to, jaką drogę obierzecie do tego, by zapoznać się z losem niemieckiego okrętu U-96, będzie ona warta waszej uwagi i poświęconego jej czasu. To jeden z tych wojennych obrazów, bardzo osobliwych, funkcjonujących niejako w oderwaniu od tematyki, z jakiej się wywodzi. Trudno przeceniać jego wartość.