KICKSTARTER daje kopa filmowcom
Film długometrażowy na bazie serialu “Veronica Mars” zebrał ponad 5mln$. Zach Braff, twórca “Garden State”, zebrał 3 miliony. Spike Lee, naczelny wódz Afroamerykanów, dostał 1,4mln. Wszystko dzięki ochotnikom, takim jak ja, ty, on i tamci. Dajesz, ile chcesz i zostajesz współproducentem filmu. Kickstarter daje taką szansę. Ale czy to dobrze?
Filmy można robić w różny sposób. Najprościej i najłatwiej włożyć wszystkie swoje oszczędności w produkcję, ale dopóki nie dysponujemy setkami tysięcy bądź milionami, nie mamy szans na pozbycie się etykietki amatora. Przynajmniej w Polsce, bo w Ameryce (ach, ta mityczna Ameryka…) nawet dzięki zaskórniakom filmowcy-amatorzy potrafili stworzyć klasyki w swych gatunkach („Primer”, „Blair Witch Project”, „Paranormal Activity”).
Łatwiej oczywiście znaleźć sponsora, który dumnie tytułuje siebie producentem – możemy w ten sposób uciułać trochę grosza: czasem będzie to kilkaset tysięcy, czasem miliony. A wraz z nimi nadzieja na zwrot poniesionych kosztów przede wszystkim oraz sukces, powiedzmy, artystyczny. Producent gwarantuje odpowiedni budżet, ale jednocześnie nadzoruje wykonywaną prace, patrzy na ręce i kieszenie, często odpowiada za marketing i zjada gros zysków z dystrybucji, bez względy czy to tylko dvd czy kino. Można tez oczywiście pokusić się o dofinansowanie filmowego projektu – w Polsce prosić można chociażby PISF, który dorzuca co roku wiele milionów, co jest lekiem na kompletną indolencję producencką w tym kraju (brak jakiegokolwiek systemu, który miałby ręce i nogi).
Taka bardzo (nawet BARDZO) ogólna typologia wykluczająca całą masę wyjątków, szczegółów i istotnych dywagacji, każe zwrócić uwagę na istnienie zupełnie nowego modelu produkcji filmowej. Na naszych oczach rodzi się bowiem coś na tyle nietypowego – i przy okazji niezdrowego – że warto tę sprawę trochę bardziej nagłośnić.
KICKSTARTER to zbawienie dla wszelkiej maści domowych artystów, którzy tworzą i chcą tworzyć, ale mają kłopot ze znalezieniem funduszy. I Kickstarter jest wyciągnięciem ręki w ramach pomocy. Masz pomysł? Podziel się nim, a może znajdą się na świecie ludzie, którzy dorzucą parę groszy i zrealizujesz marzenie. Proste? No jasne i do tego skuteczne – od 2009 roku 4,6 miliona osób wsparło 47 tysięcy projektów kwotą 755 milionów baksów. Były to różnego typu wynalazki, autorskie wystawy, przedstawienia, druk książek, komiksów, technologiczne gadżety, kuchenne rewolucje, wydawnictwa muzyczne, sesje fotograficzne i tysiące innych pomysłów, lepszych i gorszych, budzących niekłamane zainteresowanie – intrygujące, fascynujące i urzekające. Kickstarter stał się niejako synonimem nowego typu wsparcia dla twórców – opierając się nie na kalkulacji czysto biznesowej, a kierując uwagę na marzenia artystów i wynalazców, na ich ambicje, niezwykłą pomysłowość, które mogą inspirować. Dorzucenie więc 5,10,20,100 dolców było czymś więcej niż po prostu wsparciem finansowym – to jak mocny kop motywacyjny. I przy okazji też zobowiązanie – dostajesz od nas pieniądze, więc pamiętaj o nas, w końcu coś obiecałeś. To „coś” wiązało się oczywiście z realizacją planu zgodnie z opublikowanymi na stronie założeniami, ale szukający wsparcia oferowali też bezpłatne egzemplarze swoich książek, płyt, filmów, darmowych biletów, próbek, wyjątkowo atrakcyjnych rabatów itp – w ramach odwdzięczenia się, tak po prostu.
Oczywiście film ma swoją silną reprezentację na Kickstarterze. To wszelkiej maści dokumentaliści penetrujący najdalsze zakątki planety; to debiutanci marzący o pierwszym filmie; to młodzi i starzy artyści, nikomu nie znani, ale mający niebanalne pomysły i duże aspiracje. Już 10% tych, którzy mieli możliwość pokazania się na festiwalu Sundance, dostała kasę dzięki Kickstarterowi. Sukces pozwolił wielu artystom rozwinąć skrzydła – bez crowdfundingu (tak się zwykło nazywać tego typu finansowanie) byłoby zdecydowanie trudniej.
Jakiś czas temu, dość nieśmiało, do grona „kickstarterów” dołączyli twórcy serialu VERONICA MARS. Przypomnijmy – to podobno kultowa pozycja telewizyjna, kryminał młodzieżowy, z którego stacja The CW zrezygnowała po 3 sezonach pomimo względnie wysokiej oglądalności oraz licznych sukcesów na koncie. Rob Thomas, pomysłodawca serialu, przeprowadził na Kickstarterze kampanię, dzięki której w ciągu miesiąca udało mu się zdobyć ponad 5 mln $ od ponad 90 tysięcy tzw. „backersów”! Dzięki temu powstanie film długometrażowy, z serialową obsadą, będący takim zwieńczeniem przygód młodej detektyw, o jakim marzyli twórcy oraz fani.
Sukces „Veroniki Mars” został zauważony przez Zacha Braffa, autora wspaniałego „Garden State” i absurdalnego sitcomu „Hoży doktorzy”. Facet szukał wsparcia dla projektu WISH I WAS HERE o pewnym mężu i ojcu, który zrządzeniem losu (i brakiem kasy) nie może puścić swych dzieciaków (5 i 12 lat) do prywatnej szkoły – i postanawia uczyć ich w domu. Czyli komedia, ale w klimacie fabularnego debiutu. Dlaczego Braff nie może zfinansować tego sam? Bo nie ma aż tyle kasy. Dlaczego nie zgłosi się do bogatego producenta, który na pewno zechce wyłożyć kasę na stół pamiętając o sukcesie „Garden State”? Bo, według tego co Braff mówi, producent chce zachować prawo do ostatecznego montażu oraz obsady – w ten sposób gwarantuje sobie, teoretycznie, zwrot poniesionych kosztów. Zach Braff na ustępstwa iść nie chce, dlatego zgłosił się na Kickstarter, aby poprosić o wsparcie. Jak to zrobił? Sami zobaczcie (warto!):
Skutek? 46 tysięcy „backersów” wyłożyło ponad 3 miliony dolarów (na „wnioskowane” 2 miliony). Zach Braff obiecał wspierającym wiele – od koszulek, płyt, zdjęć z autografem, przez przedpremierowy dostęp do ścieżki dźwiękowej, specjalnych pokazów aż do uczestnictwa w oficjalnych spotkaniach, wizytach na planie, graniu w tle, a nawet prywatnych bankietach popremierowych. Jeśli zapłacilibyście 500$ to moglibyście liczyć na nagranie wideo z Braffem w roli głównej, który powie wszystko, co chcecie:
I’ll say or do pretty much whatever you want for twenty seconds. I will send you the mpeg file so you can upload to YouTube, play at parties, or send to friends. I will be your dancing monkey.
No tak, ślepi na sukces Braffa i Roba Thomsona nie mogli być ci bardziej, ściślej powiązani z Hollywood. Oto na pomysł wystartowania z kampanią wpadł nie kto inny jak Spike Lee. TEN Spike Lee, który na arenie filmowej działa od 30 lat, ma na koncie 20 filmów, w tym kilka hitów (z „Planem doskonałym” na czele, który niedługo będzie miał swój sequel). Fakt, nowojorczyk nie należy do kinowego mainstreamu, natomiast mając takie doświadczenie na koncie, wcale niemałe budżety dotychczasowych filmów (nadchodzący „Oldboy” kosztował 30 baniek, wcześniejsze oscylowały wokół 40 milionów), jednak siada przed kamerą i prosi o wsparcie:
Odwołuje się przy tym do doświadczeń jako niezależnego filmowca, którym był w latach 80. Już wówczas prowadził podobnego typu kampanie fundraisingowe – i Kickstarter to nic innego, jak nowa twarz uskutecznianych wtedy działań, przy okazji „Malcolma X” czy „Do the Right Thing”. Więc dlaczego nie skorzystać z szansy? I osiągnął to, co chciał – przed chwilą udało mu się zebrać ‘wymarzoną kwotę’ 1,4mln, ale – co istotne – przy udziale niewielkiej liczby „backersów”, bo na wsparcie zdecydowało się tylko 6 tysięcy.
Kolejny projekt to ANOMALISA Charliego Kaufmana, scenarzysty „Eternal Sunshine of the Spotless Mind” i „Synekdochy, Nowy Jork”, „Być jak John Malkovich”. Nie wiem, w jakim mentalnym stanie znajduje się obecnie Kaufman, ale biorąc pod uwagę fabularne zapętlenie filmów, które „pisał”, sam popadł w jakiegoś typu incepcję, z której nie może się od lat wydostać. Z pomocą przyszło studio Starburns, które wespół z tym wybitnym scenarzystą, wystartowało na Kickstarterze z ciekawym animowanym projektem, na który zebrał 460 tysięcy (mimo, że potrzebował tylko 200).
Najnowszym głośniejszym projektem jest REACH ME, na którego kasa (niewiele, 250 tysi) zbierana jest od kilku dni. Za film odpowiada John Herzfeld („15 minut”), a fabuła ma być mozaikowa, w konwencji thrillera. Imponująca jest obsada, która zagrała nie oczekując zapłaty za występ (dlatego Herzfeld nie prosi aktorów o wsparcie, bo te już niejako dostał): Sylvester Stallone, Tom Sizemore, Thomas Jane, Lauren Cohan, Kelsey Grammer, Kyra Sedgwick, Nelly, Elizabeth Henstridge, Terry Crews, Danny Trejo.
Powyższe projekty, choć odniosły sukces, budzą jednak wiele wątpliwości. Kickstarter miał być kopniakiem motywującym amatorów, domowych rzemieślników, niespełnionych artystów, którzy otrzymali szansę pokazania się przed wielomilionową publicznością, która – praktycznie dosłownie – może ich ozłocić. Nagle w teren zarezerwowany dla niezależnych, małych twórców, którzy chcą dopiero stać się więksi, wchodzą znane twarze, z głębokimi kieszeniami wypchanymi dolarami dzięki znanym i uznanym projektom. Nikt mi przecież nie powie, że Spike’a Lee nie stać na zrobienie filmu za kilka baniek tak jak chce i o czym chce, nawet przy udziale klasycznego producenta (a tych pewnie Lee zna na pęczki). Podobnie wygląda sprawa z Zachem Braffem, który chciał pozostać w 100% niezależnym twórcą, a skumał się z Double Feature Films, które ostatnio wyprodukowało np. „Django Unchained” czy nadchodzącą sensację z Affleckiem „Runner Runner”. Czyżby to była fałszywa skromność? A może moda – nie ma to jak społecznościowy lans? Że kosztem autentyczności? Teraz może i będzie słychać larum, ale za kilka sezonów, kiedy nastąpi premiera sponsorowanych filmów, nikt nie będzie zwracał uwagi na utyskiwania.
Zastanawiam się, czy uczestnictwo gwiazd w tego typu działaniach nie szkodzi samej idei Kickstartera – w końcu kasa, którą chcemy wesprzeć najlepsze projekty, nie jest nieskończona, a obecność takiego Lee powoduje, że amatorzy nie mają szans w starciu z tytanem. A tu właśnie o marzycieli chodzi i ich interes. Gwiazdy skupiają na sobie uwagę – i co za tym idzie pieniądze – kosztem maluczkich. Skoro mam 10$ to mogę je postawić na pewniaka (Braff), nie na zagadkowe krótkometrażówki anonimowej Sophie Prell.
Z drugiej strony, gwoli sprawiedliwości, nie ma lepszego PR-u, jeśli chodzi o promocję Kickstartera, jak głośne nazwiska bezpośrednio angażujące się w projekt. Mnie one zwabiły i zmusiły do przyglądania się niezwykłym inicjatywom.
I może właśnie o to chodzi?
[google_authorship]