search
REKLAMA
Analizy filmowe

BRAVEHEART-WALECZNE SERCE – Gibsona studium męskości

Jakub Piwoński

13 listopada 2016

REKLAMA

Istnieją filmy-legendy. Są to obrazy, które wykraczają poza reprezentowany wątek historyczny, w warstwie przesłania realizując w pełni uniwersalne znaczenie. W warstwie realizacyjnej z kolei stanowiąc niedościgniony wzorzec. Od czasu powstania nie pozwalają o sobie zapomnieć, żyją w w myślach i emocjach odbiorców, swą siłą oddziałując na kolejne pokolenia. Tak, moi drodzy, Waleczne serce jest jednym z tych filmów. Jak brzmi zatem jego legenda?

411363

Szkocja, przełom XIII i XIV wieku. Umiera szkocki król, nie zostawiając po sobie potomka. Kraj zatem trafia pod panowanie angielskie. Przejęcie władzy przez Edwarda I Długonogiego spowite jest wyjątkowo brutalnymi okolicznościami – przez wioski przetaczają się gwałt i mord. Z kolei szkocka szlachta, która powinna stać na straży swego ludu, potajemnie brata się z Edwardem w imię władzy, przywilejów i majątku. Nastroje pęcznieją, szkoccy chłopi muszą sami radzić z ogromnym jarzmem… Ten kraj potrzebuje bohatera. Ten kraj potrzebuje wojownika. I w końcu wyłania się spośród ludu, na skutek zadanej mu w samo serce rany. Nazywał się William Wallace.

Wszyscy muszą umrzeć, ale nie wszyscy tak naprawdę żyją.

Minęły długie lata od czasu mojego pierwszego spotkania z filmem Gibsona. Właściwie to zasadne jest powiedzieć dziełem Gibsona, gdyż zwykłym filmem Waleczne serce z pewnością nie jest. Od tamtego czasu wiele zmieniło się w kinematografii, ale także w moim jej postrzeganiu. Stąd często w prywatnym rankingu dochodzi do swoistej redefinicji obejrzanego lata temu dzieła. Bo choć już w 1995 roku, czyli w roku jego premiery, film Mela Gibsona zdołał zachwycić mnie doszczętnie, mam wrażenie, że dopiero teraz, na obecnym etapie mojej świadomości i sumienia, mam okazję w pełni go docenić. Zrozumieć przede wszystkim przesłania, jakie są w nim zawarte, a których wcześniej dostrzec nie potrafiłem. Dorosłem jednak i ujrzałem prawdę.

zdrvss

Mel Gibson wraz ze scenarzystą Randallem Wallace’em dali światu film pozornie historyczny. Pozornie, ponieważ wykorzystali tylko postać autentycznego bohatera oraz okoliczności jego udziału w powstaniu Szkotów przeciwko Anglikom do tego, by zaprezentować historię paraboliczną, cechującą się w pełni uniwersalnym wydźwiękiem. Od dawna wiemy, że kino nie jest sztuką dla historycznych purystów. Ci mogą zatem stawiać opór i znajdywać w Walecznym sercu wiele uproszczeń, skrótów myślowych, żeby nie powiedzieć zakłamań. Nie w tym jednak tkwi sedno tej prezentacji. Konkretna historyczność służy jedynie jako tło, jest tylko naczyniem, do którego wlany został ulubiony motyw Gibsonowskiej twórczości – motyw mesjanistyczny. W nim cechująca się odwagą jednostka wychodzi przed szereg i walczy w imię dobra ogółu, ostatecznie przyjmując na siebie cierpienie. W wypadku Walecznego serca sztandarowym dobrem, wartym najwyższego poświęcenia, jest wolność – przymiot fundamentalny, bez którego życie nie ma większego sensu.

Jest w filmie jedna scena, która stanowiąc jego wizytówkę, zawiera jednocześnie esencję tego, co Gibson chciał nam przekazać. Mam oczywiście na myśli moment poprzedzający pierwszą bitwę, w której William Wallace swoją wyjątkowo porywistą i zarazem piękną przemową zachęca swoich pobratymców do walki. Ci bowiem są o krok od rezygnacji i powrotu do domu, na widok przewyższających ich w liczbie oddziałów angielskich. Wallace jednak nie daje za wygraną, wie, że nie przybył ze swą świtą na pole walki nadaremno. Odziały wroga nie robią na nim żadnego wrażenia, podobnie jak nie robią na nim wrażenia ewentualne konsekwencje podjętego ryzyka. Prowadzi go bowiem prawdziwy i wyższy cel – wyrwanie się z okowów. Całą siłą swego walecznego serca stara się więc uświadomić znaczenie tego celu swoim ziomkom. Tak rodzi się cytat, który na stałe zapisał się w historii kina.

Umierając w łóżkach, za wiele lat, na pewno będziecie gotowi oddać te wszystkie dni, za jedną szansę, JEDNĄ SZANSĘ powrotu na to pole bitwy, by powiedzieć wrogom, że mogą odebrać nam życie, ale nigdy nie odbiorą nam wolności!

Ilekroć widzę tę scenę, poprowadzoną w dodatku absolutnie wyjątkową muzyką Jamesa Hornera, dreszcze przechodzą przez moje ciało, a łzy same cisną mi się do oczu. Było tak za pierwszym razem, było i po niedawnym powtórkowym seansie. Podobnie jest zresztą ze sceną finałową, w której Wallace do samego końca nie przestaje być wierny swoim ideałom, nawet w obliczu doznawanego ogromnego bólu, cierpienia i śmierci. Jego siła i determinacja wzbudzają we mnie podziw, chwytają za gardło, wywołując wyjątkowo emocjonalną reakcję. Wiem jednak, czym dokładnie jest to uwarunkowane. Wartości, o które walczy główny bohater, nie są bowiem tylko pustymi hasłami, ładnie jeno brzmiącymi, ale nieznajdującymi swego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Ich sztandarem jest bowiem męskie serce ze swymi odwiecznymi pragnieniami*. Dopiero gdy w nie wejrzymy, zrozumiemy, na czym rozłożona została motywacja bohatera. Film Gibsona stanowi poniekąd studium męskości, gdyż uwypukla jej najważniejsze cechy.

wallpaper-braveheart-32189748-1920-1080

Zacznijmy od tego, że mężczyzna powołany został do bycia przy swojej Pięknej i stanowienia dla niej opoki. W to też wpisana jest wieczna tęsknota za nią. Zwróćcie uwagę, co tak naprawdę determinuje poczynania Wallace’a w filmie. Żeby zrozumieć, że wokół niego panuje zło, bohater musi wpierw utracić swoją ukochaną, musi ponieść klęskę. W tym momencie następuje przebudzenie. Wallace staje na czele powstania, bo ma dosyć życia w strachu. Strachu paraliżującym codzienność i odbierającym godność. Ten bunt wyrażony został najważniejszym atrybutami męskości – głęboko skrywaną zdolnością do gwałtowności, agresji oraz… ryzyka. Bohater udowadnia, że ta właśnie siła, odpowiednio ukierunkowana, jest w stanie pokonać każdą przeciwność losu. Mężczyzna dążący do celu odrzuca strach, nie liczy się z konsekwencjami, zmierza po drodze idei.

Przeciwieństwem protagonisty jest tchórzliwa szlachta, na której czele stoi Robert Bruce. Choć tli się w nim męski pierwiastek, gdyż przeczuwa, jaki czyn jest czynem słusznym, jego trędowaty ojciec, niczym zdradziecki sufler, zatruwa jego umysł fałszywymi wzorcami. Na skutek tego Bruce zadaje kłam własnej męskości, bo wybierając bezpieczeństwo, staje się marionetką w rękach króla. Gibson jednak wskazuje dość wyraźnie: to nie bezpieczeństwo, a zdolność do ryzyka w imię nadrzędnej wartości, i nawet za cenę upadku, cechuje prawdziwego mężczyznę. Dante Alighieri pisał w Boskiej komedii, że specjalny krąg piekielny zarezerwowany jest dla tych, którzy w dobie kryzysu moralnego wybierają neutralność. Parafrazując tę myśl na potrzeby Walecznego serca, można by rzec, że mężczyzną nie jest ten, który wybiera neutralność w czasie ucisku, ale ten, który temu uciskowi się aktywnie sprzeciwia, nie pozostając biernym.

411360

Serce mężczyzny potrzebuje bowiem walki. Choć współczesne społeczeństwo skutecznie tłamsi te zapędy, uznając agresję za przejaw tkwiącego w człowieku zła, prawda leży gdzie indziej. To agresja, gwałtowność i dzikość męskiego serca, prowadzone czynami i myślą, zdołały ukształtować cywilizację. To oczywiście nie jest zachęta do popadania w skrajność i dawanie sobie przyzwolenia do wystosowywania bezpodstawnych ataków na słabszych. Jak mówi bowiem ojciec głównego bohatera w jednej ze scen filmu, odpowiadając na zapewnienie syna o jego zdolności do walki:

Wiem, że umiesz walczyć, ale to rozum czyni z nas ludzi.

Z czym zatem zostajemy w finale tej pięknej historii? Mogłoby się wydawać, że z wewnętrzną pustką i niedosytem, gdyż nie kończy się ona dobrze. Jak by nie patrzeć, główny bohater ginie. Sądzimy zatem, że wszystko, o co walczył, poszło na marne. Nie, moi drodzy, to nie tak. Finał Walecznego serca to najprawdziwszy happy end, ale my nie chcemy go tak postrzegać, ponieważ żyjemy w wiecznym strachu. Notorycznie zatem sięgamy do wszelkich znieczulaczy, które odgonią od nas smutną prawdę: że nie żyjemy dla siebie, nie żyjemy naprawdę. Wallace stoczył bitwę i wygrał. A każdy chciałby umrzeć jako wolny człowiek. Ja także.

* Inspiracją do tekstu była książka Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy autorstwa Johna Eldredge’a. Polecam wszystkim stęsknionym.

korekta: Kornelia Farynowska

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA