Apetyty filmowe, czyli jedzenie w kinie
W zdecydowanej większości lubimy jedzenie. Biorąc pod uwagę ramówki popularnych kanałów telewizyjnych jest to wręcz nasza pasja (zaraz po tańczeniu/śpiewaniu/skakaniu na lodzie). Regularnie poznajemy różne dania regionalne podróżując z Robertem Makłowiczem, kiwamy głowami śledząc kulinarne poczynania Magdy Gessler, Karola Okrasy, czy Pascala Brodnickiego. Na światowym polu rzecz jasna Gordon Ramsey, czy Jamie Oliver. A to tylko najpopularniejsze spośród wielu nazwisk znanych z tych, czy innych mediów. Ogólnopolski festiwal Lato z Radiem zasłynął tym, że w każdym mieście festiwalowy kucharz przyrządzał popularne, “swojskie” danie (typu bigos/grochowa) w olbrzymich rozmiarów naczyniu. Było to nie tylko gotowanie widowiskowe, ale też sycące całe rzesze bywalców owej imprezy. Na Woodstocku w Kostrznie nad Odrą dla niektórych niepisaną tradycją jest wizyta w kuchni Kryszny.
Każdemu większemu zgromadzeniu towarzyszy – lepszy, lub gorszy – bufet. Przechadzając się ulicami miast nie sposób przeoczyć szyldy i neony nowootwartych lokali. Jeśli znajdzie się ktoś, komu nie odpowiada włoska pizza spaghetti lub lasagne – w zasięgu ręki jest szereg lokali oferujących kuchnię orientalną, gruzińskie lawasze, wegetariańskie kotlety z soczewicy, humusy lub wszelkiej maści sałatki – każdy, o ile nie jest dotknięty jadłowstrętem, znajdzie coś dla siebie. O jedzeniu/przy jedzeniu dobrze się rozmawia, a samo w sobie może być niewymagającym, wręcz przemysłowym fast foodem, lub sztuką niemal wysoką (czego dowodem jest niemal stuletnia i ponad tysiącstronicowa Larousse Gastronomique).
X Muza rozpanoszyła się bezczelnie wśród starszych koleżanek podkradając to tu, to tam, po trochu od każdej. Od ludzi też kradnie, ale wszystkie te młodzieńcze wybryki można jej wybaczyć – wszak efekt końcowy często bywa nadzwyczaj udany. Obecność jedzenia i sztuki kulinarnej w kinie obecna jest na wiele sposobów, czasem świadomie i celowo, czasem jedynie jako smaczny dodatek do dialogów. Jako, że tematu nie sposób wyczerpać, niniejszy tekst jest jedynie wyborem dzieł filmowych, w których treść wpisane jest jedzenie, lub wręcz stanowi ono siłę sprawczą utworu.
Nie chcąc psuć zabawy osobom, które danego filmu nie widziały, staram się zdradzać jak najmniej istotnych fabularnie elementów skupiając się jedynie na – szeroko pojętych – kwestiach kulinarnych.
Życzę smacznego, każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Uczta Babette
Mała, pogrążona w ascetycznej religii wieś w Danii, XIXw. Przewodniczący zgromadzeniu pastor umiera, a jego dwie córki przejmują obowiązki prowadząc wspólnotę przez wiele lat po jego śmierci. W to pełne trudów i ascezy miejsce trafia paryżanka Babette, która chce zamieszkać z siostrami i pełnić u nich służbę. Tak też się staje, Babette uczy się surowego i prostego życia mieszkańców wsi, ich zwyczajów i prymitywnej, skromnej kuchni. Mijają lata. Na zbliżającą się setną rocznicę urodzin zmarłego pastora Babette zwraca się do sióstr z prośbą – chce zorganizować dla całej wspólnoty wykwintny, francuski obiad. Organizacja tego wydarzenia jak i ono samo stanie się czymś więcej, jak tylko świątecznym posiłkiem.
Francuski obiad odbywa się dopiero w trzecim akcie filmu, co buduje odpowiedni kontrast między prymitywnymi posiłkami mieszkańców wsi a przepychem i różnorodnością tytułowej uczty. Babette sprowadza wszystkie składniki z Francji, do transportu i przygotowania obiadu angażuje mieszkańców. Obecność niespotykanych na co dzień kulinarnych składników – ogromnego żółwia na zupę, egzotyczny drób, etc – budzi w siostrach i całej ich trzódce niepokój. W miejscu prostych drewnianych, glinianych i blaszanych naczyń goście zasiadają przy stole z pełnym porcelanowym serwisem obiadowym, stół udekorowany jest srebrnymi lichtarzami, przy każdym miejscu znajduje się fantazyjnie złożona serweta i zestaw pięknych sztućców. Na rozgrzanie kieliszek sherry, a potem zupa żółwiowa, bliny, przepiórki w “sarkofagach”z ciasta, później różnorodne ciasta, owoce, etc – do każdego elementu osobny gatunek trunku. Do deseru filiżanka czarnej kawy. Ekspozycja tego bogatego menu sama w sobie jest ucztą, także mieszkańcy – mimo początkowej niechęci i obawom – z każdym daniem przekonują się do tych “zbytków” i zaczynają rozsmakowywać się w serwowanych potrawach. Jedynym gościem zachwyconym od początku jest osoba z zewnątrz zgromadzenia, generał Lorenc (dawny znajomy sióstr). Jego komentarze dodatkowo rozbudzają tłumiony entuzjazm reszty. Ów francuski obiad ma tu wymiar symboliczny. Jego przebieg ilustruje bowiem zaściankowy strach przed wszystkim, co obce, nieznane. Negatywne nastawienie członków wspólnoty obnaża najgorsze wady zamkniętych społeczności – brak tolerancji i pychę. Poznając nowe smaki mieszkańcy wsi poszerzają nieco swoje horyzonty.
Tost
Ekranizacja autobiografii Nigela Slatera – autora książek kucharskich, twórcy programów telewizyjnych i radiowych, publikującego w prasie artykuły kulinarne.
Wielka Brytania, lata 60. Nigel (Freddy Highmore) to chłopiec, którego matka nie ma pojęcia o gotowaniu. Każda jej kulinarna wpadka kończy się wypowiedzianym z rezygnacją: “Może zrobię tosty”. O ile ojcu Nigela to nie przeszkadza, a sam chłopiec też uwielbia tosty – chciałby spróbować czegoś innego. Z jakiegoś powodu zabrania się mu jeść świeżych warzyw i owoców, oraz “plebejskich” potraw, takich jak pasztet. Mając świadomość, że bardziej złożone posiłki są poza zasięgiem kulinarnych umiejętności matki, sam próbuje swoich sił. Początkowo jego próby nie są traktowane poważnie, lub wręcz potepiane. Z czasem jednak sytuacja rodzinna zmienia się, a Nigel powoli dorasta. Zajęcia kulinarne oraz obecność w domu zaradnej gosposi, pani Potter (Helena Bonham Carter) zmienią nieco sytuację. Obrotna gosposia jest niezwykle zdolną, lecz zaborczą panią domu – będzie to dodatkowa motywacja dla Nigela, by dokształcać się w sztuce gotowania.
Siła tego filmu tkwi w lekkości przedstawienia rodzinnych dramatów, a gotowanie staje się zależnie od potrzeb: ucieczką przed problemami, a z czasem sposobem na nie. Przez ekran przetaczają się napakowane jedzeniem talerze pani Potter, wymyślne ciasta, sycące obiady – zarówno ekspozycja jak i montaż zasługują tu na uwagę. Kością niezgody między panią Potter a Nigelem okazuje się beza cytrynowa – która wygląda przesmakowicie. W tym filmie jedzenie staje się nie tylko wypadkową pasji bohatera, lecz także mięsem armatnim.
Super Size Me
Wszechobecne fast foody okazały się w pewnym momencie problematyczne dla Amerykanów. Dostępność, niska cena, szeroko zakrojone kampanie reklamowe, duży wybór sieci – nie pozostało bez wpływu na plagę otyłości, także u dzieci. Morgan Spurlock postanawia przejść na miesięczną dietę składającą się wyłącznie z tego, co zaserwuje mu obsługa McDonalds. Przed, po i w trakcie eksperymentu przechodzi kontrole lekarskie, które ilustrują postępujące spustoszenie w jego organizmie. Poczynania bohatera przeplatane są wypowiedziami lekarzy, nauczycieli i bywalców fast foodów. W Super Size Me pożywienie Morgana jest – celowo, rzecz jasna – pokazane z jak najgorszej strony. Naszpikowane tłuszczem i cukrem, pozbawione wartości odżywczych i jałowe w smaku. Obecnie nawet w McDonalds można nabyć jabłko, sałatkę, etc – podczas powstawania filmu Spurlocka takich prozdrowotnych rarytasów w fast foodach nie było. Film nie jest w żadnym stopniu odkrywczy, lecz tak przedstawiona seria scen pożywiania się potrafi skutecznie skłonić do rezygnacji z najsmaczniejszego nawet Big Maca. Pokarm bohatera: frytki, hamburgery, nuggetsy zapijane olbrzymią ilością coca-coli staje się czymś obrzydliwym – sceny posiłków zamiast rozbudzać apetyt odpychają, w pewnym momencie zaczynamy współczuć Morganowi. Zrealizowany dziesięć lat temu film dziś robi już mniejsze wrażenia (jest też nieco stronniczy), zmieniły się także realia i świadomość społeczeństwa. Niemniej jednak obleśne i jałowe fast foody z Super Size Me stanowią wyjątkowo przykry obrazek.