Eskalację takiej filozofii można osiągnąć już chyba tylko przez rzucenie jej na żer bezkrytycznych wchłaniaczy popkultury. Naukowcy walczący z przyjściem Szatana na świat byli, nomen omen, laboratoryjną próbką straceńczej myśli ludzkiej. Czas wyprowadzić metodę na ulicę. Jest takie powiedzonko, że największym sukcesem Szatana było przekonanie ludzi o jego nieistnieniu. Scenarzysta i producent Michael De Luca wymyślił, jak dokonać ostatecznej inwazji zła w białych rękawiczkach i pod pozorem sztuki wyższej. Ten iście szatański plan zawarł w scenariuszu W paszczy szaleństwa, którego realizację jeszcze pod koniec lat 80. zaproponował Carpenterowi.
Zniszczyć ludzkość za pomocą literatury grozy? Taki patent nawet dla Stephena Kinga byłby zbytkiem łaski, choć to właśnie jemu wielu widzów przypisało twórcze pokrewieństwo, czy wręcz źródło adaptacji In the Mouth of Madness. Pewnie zadziałały tu, przywoływane przez niego wiele razy, autotematyczne obsesje Kinga na punkcie niedoli autorów horrorów. A tymczasem oryginalny scenariusz Michaela De Luki stanowił jeden wielki hołd dla H.P. Lovecrafta, amerykańskiego mistrza literatury grozy, autora mitologii Cthulhu. Tutaj Carpenterowska apokalipsa nabrała wreszcie epickich rozmiarów, choć na ekranie zobaczyliśmy tylko historię agenta ubezpieczeniowego Johna Trenta, wciąganego w świat demiurgicznego pisarza horrorów, Suttera Cane’a.
Na początku filmu Trent szarżował cynizmem i niezależnością godną Snake’a Plisskena. Lądując w nieistniejącym miasteczku Hobb’s End, doświadczył niezwykłości, wobec których starał się zachować naukowy spokój. W końcu znalazł się tam, gdzie od początku informował tytuł filmu. Spiętrzenie niemożności opuszczenia świata małomiasteczkowego horroru osiągnęło Carpenterowskie szczyty. Trent nie mógł fizycznie opuścić Hobb’s End, uciekając i wracając wciąż na tę samą ulicę. Jego partnerka z wydawnictwa została skutecznie zasymilowana przez Cane’a. Trent sam pchał się w otchłań szaleństwa, realizując zlecenie klienta z zawodowym uporem. Wreszcie chwycił za siekierę, zabijając młodego czytelnika powieści Cane’a w poczuciu spełniania makabrycznej powinności wobec świata dobrowolnie zmierzającego ku zagładzie.
A gdzie tu apokalipsa? Tradycyjnie zostaje zasugerowana wcześniej – widz dowiaduje się, że powieści Cane’a wywołują niewytłumaczalne ataki agresji opętanych czytelników. Zaś w ostatnim akcie filmu Trent opuścił wymarły szpital psychiatryczny (gdzie słyszał audycję radiową, informującą o światowej skali literackiej hekatomby), a idąc opustoszałymi ulicami miasta wszedł do kina, wyświetlającego… film Johna Carpentera W paszczy szaleństwa z Johnem Trentem w roli głównej. Tam Carpenterowski bohater dokonał ostatecznego złożenia broni, histerycznym śmiechem godząc się na nieuchronną zamianę rzeczywistości.
Te trzy tytuły nie wyczerpują tematyki zagłady, obecnej w filmach Johna Carpentera. Wręcz przeciwnie – niemal każde jego dzieło kończy się enigmatycznym zawieszeniem akcji, lecz z silnym wskazaniem na to, że „coś przetrwało”.
Zastrzelony w Halloween Michael Myers ucieka, zjawy z Mgły wracają po ostatnią ofiarę, Snake Plissken w Ucieczce z Nowego Jorku niszczy drogocenną taśmę i cynicznie olewa losy świata, w Christine sprasowana kupa złomu wykazuje resztki aktywności, a chińska maszkara wciąż siedzi za plecami Jacka Burtona w ostatnim ujęciu Wielkiej draki w chińskiej dzielnicy. Ostateczne rozwiązania z Oni żyją czy Ucieczki z L.A. wydają się wobec powyższych wręcz happy endami, które w swej najbardziej cukierkowej formie były obecne pod postacią Jenny Hayden, zostającej na Ziemi z dzieckiem gwiezdnego przybysza, czy Daryl Hannah, spodziewającej się dziecka bohatera Wspomnień niewidzialnego człowieka.
Dlaczego więc John Carpenter akurat te trzy filmy wytypował do samozwańczej Trylogii Apokalipsy? Być może dlatego, że rozmiar apokalipsy jest w każdym z tych filmów konsekwentnie poszerzany.
Coś, Książę ciemności i W paszczy szaleństwa są trzema opowieściami o tym samym, lecz w kolejnych stadiach rozwoju. Choć samo słowo „rozwój” jest tu dość ironiczne, bo w kontekście nieuchronnej ekspansji Zła oznacza raczej bolesne zwijanie się ludzkości w okowach obcych sił, ochoczo przejmujących pełną kontrolę nad ludźmi i ich dumnymi, acz nad wyraz kruchymi bastionami nauki, wiary i kultury. Krzywe spojrzenie Johna Carpentera na naszą cywilizację ma w sobie coś z twórczej myśli Stanleya Kubricka, choć oczywiście artystycznie jest wyrażone dalece mniej subtelnie – możemy otoczyć się naukowym weryzmem, życiowym pragmatyzmem, zimnym profesjonalizmem, zdrowym rozsądkiem, silną wiarą czy wspieraniem kultury, a Nieznane i tak znajdzie sposób, byśmy od tych światłych zdobyczy cywilizacji dostali niezawodnej biegunki, na którą nie ma remedium. Wzorem MacReady’ego pozostaje nam zaczekać i popatrzeć, co się stanie.