Zaginiona dziewczyna – analiza tematyczna. To wszystko się tak boleśnie rozpada
UWAGA! SPOILERY!
Podstępnie się z nami bawi David Fincher. Podstępnie i przekornie. Idealną współpracowniczkę znalazł w osobie Gillian Flynn, idealny materiał – w jej opublikowanej w 2012 roku książce, „Zaginiona dziewczyna”. Oboje są niebywale wprost złośliwi. Jak się mierzyć z „Zaginioną dziewczyną”? Rozważać na poziomie fabuły (i tym samym wściekać na zakończenie) czy zastanawiać się nad symbolizmem? Mieć nadzieję na satyrę czy pogodzić się z chłodną trafnością bezlitosnej analizy? Sam fakt zaistnienia takich dylematów świadczy o tym, że Fincher nakręcił film nietuzinkowy, otwarty na interpretację, na dyskusję. Jest o czym myśleć i jest o czym pisać. Pytanie, z czym ostatecznie można, i czy w ogóle trzeba się pogodzić.
Bardzo przykrą i smutną w odbiorze analizę związku zafundował nam kilka lat temu film „Droga do szczęścia”, przy czym książkowy pierwowzór jest chyba jeszcze bardziej gorzki i smutny. Pierwotna idea jest podobna: ona i on patrzą na siebie przez pryzmat własnych wyidealizowanych oczekiwań, nie będąc w stanie się porozumieć. Fiasko komunikacji prowadzi do tragedii, której winni są wszyscy i nikt. „Gone Girl” idzie jednak dalej. Elementem równania staje się tutaj umysł zarówno rzutki i niezwykły, jak i głęboko niestabilny.
Od tego się zaczyna: ona i on. Ona wypatruje zdobyczy, on – oczarowany jej niewątpliwą urodą – chwyta szansę. Buja, czaruje, przymila się. Ona obserwuje go chłodnym okiem wytrawnej uwodzicielki, pozwalając mu myśleć, że jest górą i ma przewagę. W gruncie rzeczy – jest zadowolona. Przecież właśnie tego szukała: zdobywcy z silnym charakterem, gotowym podbić ją całkowicie, pokochać do szaleństwa i przyznać, jak bardzo jest niezwykła. Amy ma w sobie gotowość do poświęcenia – w zamian za osiągnięcie celu jest gotowa przeobrażać się, adaptować, przyjmować nowe barwy. Być taką, jaką on chce widzieć. Ucieleśnić jego idealną wizję. Jest w tym dobra – od najwcześniejszego dzieciństwa była przecież niepokonaną Amazing Amy. Wciela się w każdą rolę, nakłada każdą maskę, zgodnie z życzeniem rodziców. Głębokie pragnienie akceptacji wydaje się być sprężyną napędzającą jej działania – akceptacji, która wymaga od niej ciągłego kreowania siebie od nowa. Czy to typowe dla psychopaty? I tak, i nie. Psychopata wciela się w różne role, ale głównie po to, by zapewnić sobie maksimum korzyści: zysk i komfort funkcjonowania, podziw i zależność otoczenia.
W Amy jednak tkwi pewien emocjonalny głód, potrzeba przynależności i akceptacji wykraczająca poza zimną kalkulację. Ta kobieta chce kochać, głęboko i do końca. Ale jakiś uszkodzony mechanizm, poluzowana śrubka sprawia, że po prostu nie potrafi. Niewątpliwie ma na to wpływ zimna i zdystansowana osobowość matki: nie widzimy jej często, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że pomimo wszystkich manipulacji Amy, to właśnie jej matka jest w tej układance psychopatką czystej wody. Dla jej córki emocje są potrzebne, istnieją, są pożądane. Tyle tylko, że życie, cóż, życie jakoś uparcie odbiega od wyobrażeń, od ideału, od książkowej definicji. Człowiek, który w istocie nie odczuwa, musi ratować się właśnie tym: czystą teorią. A Amy chce się ratować. I wpada na mur, bo praktyka i teoria nie idą w parze, życie nijak się ma do idealistycznych wizji. To budzi w niej wściekłość, a wściekłość przechodzi w pragnienie zemsty. Nick tak strasznie zawiódł. Ten zdobywczy samiec alfa okazał się w istocie słaby, leniwy, niezdolny mierzyć się z przeciwnościami losu. Siedzi na kanapie, wczepiony w konsolę jak w świętego Graala, żeruje, pasożytuje, jęczy i przeżywa. A jakby tego było mało, zaciąga do łóżka młodziutką idiotkę o różowych oczach i myśli, że jest królem świata.
O nie. Nigdy w życiu. Nie, jeśli Amy ma tu coś do powiedzenia, a ma, i to sporo.
Oj, bardzo chciałoby się móc kibicować Amy w tej rozgrywce. Po pierwsze wszyscy wiemy, że kobietom nie wiodło się dotychczas zbyt dobrze u Finchera. Przydałaby się odmiana. Po drugie… niechby w końcu zdradziecki dupek, który kompletnie nie sprawdził się w roli męża, a którego rola ojca wprost przeraża, dostał w końcu za swoje. Niech cierpi, niech się boi. Bogowie wiedzą, że wystarczająco jest na świecie kobiet, które tak samo cierpią, tak samo się boją i które tak samo znikąd nie widzą ratunku. W mniejszej bądź większej skali – bo i kim jesteśmy, żeby mierzyć emocje czy rozmieszczać ból na skali? Przemoc psychiczna, przemoc fizyczna, tak, to są ekstrema, ale jest też zwykły zawód, rozczarowanie, poczucie niespełnienia, brak akceptacji, chłód, izolacja, strach. Poczucie derealizacji, kiedy najbardziej ukochana osoba na świecie okazuje się w istocie obcym, zdystansowanym człowiekiem. I tak dalej. Powiecie – to nie fair, to przecież działa w dwie strony. Tak samo zawiedziony, przerażony i odepchnięty może poczuć się mężczyzna. Wzajemnie składamy sobie obietnice bez pokrycia, angażujemy się w godowy taniec, przywdziewamy maski, zmieniamy barwy, by przyciągnąć, oczarować, zapewnić sobie zwycięstwo. Obie strony, napędzane przez emocje, mogą się okazać równie nieuczciwe. I obie mogą się mierzyć z rozczarowaniem, kiedy dopracowany do ostatniego elementu kostium zwyczajnie przestaje pasować.
Ale bez obaw. Reżyser o tym pamięta, jego scenarzystka też. Nie pozwolą nam kibicować Amy, bo po prostu nie da się z czystym sercem sprzyjać manipulantce, która z przewrotną, zaciętą drobiazgowością planuje, jak tu obciążyć męża za morderstwo. Kobietę, której zimna kalkulacja sięga tak daleko, że jest w stanie uwzględnić i wykorzystać archetypy i słabostki, funkcjonujące w społeczeństwie. „To zawsze jest mąż”, „dramat ciężarnej”, „przemoc ma wiele twarzy”, „mężczyzna ma łatwiej”… Amy może liczyć na media i wykorzystuje to bez drgnienia powieki. To samo czyni zresztą jej mąż, patrząc prosto w kamerę i mówiąc „przepraszam”. Jednak w tym momencie nie ma już znaczenia, że on faktycznie ma za co przepraszać. Liczy się to, że walczy z zimnym planem przebiegłej psychopatki i to jemu kibicujemy.
Jak wspomniałam na początku, złośliwe. I diablo przewrotne. Gdzieś po drodze pojawia się motyw, który podważa stuprocentową psychopatię Amy: ona szczerze rozważa zamknięcie rozdziału poprzez samobójstwo. Unicestwienie siebie, jedynej w ostatecznym rozrachunku liczącej się jednostki na świecie? Dla psychopaty nie do pomyślenia. Czy jest aż tak zraniona? Czy jednak cierpi? Czy mimo wszystko przeżywa swoją krzywdę na emocjonalnym, a nie czysto praktycznym poziomie? A może uważa, że właśnie tak powinna czuć, stąd znak zapytania w jej kalendarzu zdarzeń? Amy jest przecież pisarką. Tworzy fabułę, rozważa możliwości. Traktuje siebie jak bohaterkę powieści – co powinnam zrobić, co powinnam czuć, gdzie powinnam pójść? Zupełnie jak wtedy, kiedy poznała Nicka, kiedy zaprezentowała mu kilka możliwych opcji do wyboru. Prawdopodobnie poszłaby za każdą, którą by wówczas wybrał. Stworzyłaby siebie od nowa wedle tego, co on sobie wyobrażał. I oczekiwała, że on jest w stanie postąpić wedle podobnego wzorca. Nie dał rady, i tego właśnie najbardziej nie była w stanie mu wybaczyć. To jest jego podstawowa zdrada: wyjście poza postać.
Jest zatem zachwycona, kiedy nagle jej wizja, jej ideał objawia się ponownie. Kocham cię, uwielbiam cię, jesteś wyjątkowa, wróć. Tęsknię, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. No wreszcie! Wreszcie Nick taki, jaki powinien być! I ma, czego pragnął. Desi, jako kolejny, który nie dorósł – ergo, odebrał Amy ostateczną kontrolę – musi odejść. I tak dochodzimy do zakończenia, tak niechętnie przyjętego przez widzów. Nick zostaje z Amy, z ciężarną Amy, z przyklejonym uśmiechem oznajmia w telewizji, że będą rodzicami. Godzi się nawet ze wszystkimi przedstawionymi przez nią żądaniami. Co?! Dlaczego?!
„Mogła się z nim rozwieść i tyle” – mówią niektórzy. „On mógł rozwieść się z nią” – mówią inni (i mają rację, przecież planował odejść). Ona miała się z nim rozwieść? Przekonała siebie samą, że bardzo go kocha. Siostra Nicka, Margo, ze zgrozą stwierdza w finale „ty nie chcesz jej zostawić”. Nick jest motywowany przez swoje dorastanie, nieobecnego, zdradzającego, oszukującego ojca w tym samym stopniu, co Amy przez chłód i manipulację swojej matki. Nie chce odejść, bo nie wyobraża sobie wypełnienia nienawistnego wzorca własnego ojca. Ojca, który miał być szpiegiem na szerokim świecie. Ojca, który strząsa rękę syna z własnego ramienia i mówi, żeby zostawić go w spokoju.
Wizja Nicka okazuje się być ostatecznie równie wydumana jak wizja Amy. I chyba właśnie to trzyma ich ostatecznie razem – bezradny upór, by trzymać się wizji, nie rzeczywistości. Wyobrażeń bez pokrycia. Ideałów bez szczęśliwego zakończenia. Ojciec – taki jak trzeba. Żona – wedle definicji. Mąż – jak założono. Matka – jak napisano. Będą się kisić w swoim toksycznym układzie bez końca, i to wcale nie jest szantaż. To jest wybór. W końcu – oboje są przecież pisarzami.