Z komiksu na ekran, czyli z kadru w kadr #3: ALOIS NEBEL. Koleje losu na polsko-czeskim pograniczu
Podobne wpisy
Mimo zastosowania techniki rotoskopowej różnicę między ekranizacją a komiksem widać już na poziomie grafiki. Wspomniałem, że rysunki Jaromíra Švejdíka wciągają i płynnie prezentują historię, dzięki czemu zapewniają czytelnikowi niemal filmowe doznania i poczucie uczestniczenia w tych wydarzeniach. Na tym tle animacja wypada dość słabo. Wygląda całkiem dobrze, ale – paradoksalnie – sprawia wrażenie o wiele bardziej statycznej niż kadry na kartach komiksu. Możemy zrzucać to na karb niskiego budżetu (około 2,5 miliona euro), ale po produkcji z 2011 roku powinniśmy po prostu spodziewać się czegoś więcej. O ile jednak posmak neo-noir jest w filmie wyraźnie wyczuwalny, o tyle bohaterowie i ich perypetie zdają się jakby… obce.
Grany przez Miroslava Krobota Alois jest obojętnym na wszystko mrukiem. Człowiekiem wyraźnie cierpiącym przez przenikliwą samotność, ale jednocześnie izolującym się od otoczenia. Tytułowy bohater przez większość filmu nie wypowiada zbyt wielu kwestii, a historia, której w komiksowych realiach był żywiołowym narratorem, zdaje się płynąć jakby obok niego. Równie dziwacznie w filmie postanowiono ukazać postać Niemego – uczyniono z niego czarny charakter, który w trakcie półtoragodzinnego seansu miga na ekranie przez jakieś 6-7 minut. Zamiast niego samego otrzymaliśmy natomiast klarowną (niemal łopatologiczną) wykładnię na temat powodujących nim motywów i celu przybycia do Czech. A to i tak zaledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o zmiany. Nie ma jednak sensu analizować różnic kadr po kadrze.
Film o Aloisie Nebelu jest produkcją (tylko) poprawną. Nie wzbudza szczególnie silnych emocji, a wykonanie mogłoby być na nieco wyższym poziomie. Sednem problemu jest jednak to, że ekranizacja marnuje olbrzymi potencjał komiksu, przez co z pewnością rozczaruje osoby, które go znają. I mógłbym tak narzekać, ale ostatecznie trzeba przyznać, że te ryzykowne posunięcia zaowocowały w nieoczekiwany sposób.
Filmowy Alois Nebel jest może zupełnie inną postacią, ale czy można komukolwiek zarzucić, że zniszczono utrwalony na kartach komiksu wizerunek głównego bohatera? Ustawiony przez autorów oryginału semafor nie tylko pokazywał filmowcom, że droga wolna – poniekąd Jaroslav Rudiš i Jaromír Švejdík sami za tę przemianę odpowiadają. To oni napisali scenariusz, który posłużył Tomásowi Lunákowi za reżyserski debiut. I choć film mógł być lepszy, u naszych południowych sąsiadów cieszy się on całkiem sporym poklaskiem (choć nie tak dużym, jak komiks). Ostatecznie trudno też nie zauważyć, że film został doceniony – w 2012 roku Alois Nebel zgarnął Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszego filmu animowanego i był czeskim kandydatem do Oscara. I tu leży pies pogrzebany.
Zmiany, jakie wprowadzono, służyły właśnie temu – wygładzono pogmatwane koleje losu Aloisa, fabułę uczyniono bardziej liniową, a ostateczne rozstrzygnięcie klarownie uargumentowano. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Czesi w swym wymierzonym w nagrody dziele postanowili zrezygnować z formuły żartobliwie określanej u nas mianem czeskiego filmu, co było jednym z charakterystycznych znaków tej powieści graficznej. Może widz nie ma wątpliwości, czy prezentowane na ekranie wydarzenia dzieją się na jawie czy we śnie, ale Alois Nebel stracił przez to zarówno lokalny koloryt, wręcz wylewający się z dialogów komiksowych postaci, jak i historyczny kontekst, który nadawał głębi wszystkim wydarzeniom. W ten sposób powstała poruszająca historia, która mogłaby się wydarzyć gdziekolwiek, bo jej genezę zrozumieją jedynie widzowie z Europy Wschodniej – pozostali będą musieli po seansie zrobić mały research, a następnie obejrzeć film raz jeszcze.
korekta: Kornelia Farynowska