ALIENISTA. Jak zrozumieć zwyrodnialca?
Wiek pozłacany, czyli jedna z epok historii USA, swoją nazwę wzięła od rozwoju przemysłu. Był on następstwem napływu imigrantów tuż po zakończeniu wojny secesyjnej. Ale tenże okres świetności skrywa swoją mroczną stronę. Wiąże się bowiem z licznymi skandalami korupcyjnymi, upadkiem autorytetów społecznych, a także… zachwianiem poczucia bezpieczeństwa. Wielkie aglomeracje, takie jak Nowy Jork, stworzyły bowiem miejsca pracy bandytom i zwyrodnialcom.
Tę mroczną stronę ukazuje serial Alienista – jedna z najnowszych produkcji dystrybuowanych przez Netflix. I choć wizja ta wypadła wielce intrygująco, to jednak mam wrażenie, że cierpi na przesadną względem treści estetyzację.
Jak sugeruje nam widoczny na początku każdego odcinka cytat, Alienista opowiada o ludziach badających m.in. przypadki wyjątkowo brutalnych morderstw. Morderstw dokonanych przez osobników niespełna rozumu, oderwanych od swej prawdziwej natury, a co za tym idzie, oderwanych od społeczeństwa. Mówiąc wprost – najzwyklejszych psychopatów. Alienista jest zatem archaicznym określeniem dziewiętnastowiecznego psychologa bądź psychiatry, który pochyliwszy się nad motywacją i pokrętną istotą mordercy, wyłożył podwaliny pod współczesną kryminologię. Bez działalności alienistów nie byłoby zatem bohaterów Mindhuntera, zajmujących się tworzeniem profili psychologicznych seryjnych morderców.
Ludzie tańczący wyglądają na wariatów w oczach tych niesłyszących muzyki. Trzeba tylko znaleźć sposób na jej usłyszenie.
Głównym bohaterem serialu jest psycholog doktor Laszlo Kreizler (Daniel Brühl), który dysponuje nowatorskimi metodami leczenia schorzeń psychicznych, mogącymi przydać się lokalnej policji w śledztwach. Zamiast bowiem pistoletem i pałą, woli działać umysłem, starając się przed wykonaniem akcji odpowiednio zgłębić i zrozumieć motywację „wyalienowanego” zbrodniarza. Towarzyszą mu pracujący dla gazety ilustrator John Moore (Luke Evans), borykający się z kryzysem wieku średniego i starający się zapić swe miłosne niepowodzenia, a także Sara Howard (Dakota Fanning) – sekretarka z ambicjami na pierwszą śledczą w miejskiej policji. Bohaterowie mierzą się z przypadkami wyjątkowo brutalnych mordów rytualnych, dokonywanych na młodych, prostytuujących się chłopcach. Czy uda im się schwytać mordercę, nim ten wpadnie w ręce bezwzględnych policjantów, którzy najpewniej nie będą sobie zawracać głowy poznawaniem motywacji złoczyńcy?
Serial najatrakcyjniej wygląda u swych podstaw i założeń. Powstał na bazie sprawdzonego materiału – książki Caleba Carra. Jej głównym atutem jest pomysł, wedle którego kryminalna historia osadzona zostaje w czasach, gdy nikt jeszcze nie słyszał o odciskach palców ani tym bardziej o tworzeniu profili psychologicznych morderców. Niestety, scenariuszowa realizacja tego założenia zawiera w sobie bardzo wiele luk oraz wątków traktowanych naprzemiennie z przesadną lub zaniżoną uwagą. Pojawiają się też nieścisłości rodzące kluczowe pytania – jeśli praktyka głównego bohatera była tak nowatorska, dlaczego w rzeczywistości policja tak późno zaczęła profilowanie (według serialu Mindhunter – w latach 70. XX wieku)? To też sprawia, że nowa produkcja Netflix (wyprodukowana przez TNT) wypada bardzo nierówno. Tak jakby pomysłowy, dobrze zaprojektowany twór, był jednocześnie w swym przekazie miałki niczym piasek.
Alienista dobrze prezentuje się z pozycji wizualnej – dekadencki klimat dziewiętnastowiecznego brudu jest w nim odczuwalny. Za sprawą bardzo dobrej scenografii (podkręconej najpewniej efektami specjalnymi) serial sprawia wrażenie tworu nakręconego niezwykle profesjonalnie. Uwagę zwraca także gra aktorska, szczególe Brühla i Evansa, którzy, mam wrażenie, wycisnęli ze swych ról więcej, niż dostali w tekście – są bardzo autentyczni i przejmujący. Mina jednak zrzednie, gdy spojrzy się na to, czym Alienista zajmuje widza przez większość czasu. Zapomnijcie o plątaninie tropów frapującej, kryminalnej zagadki. Tak jak serial intryguje bowiem na wstępie, tak w konsekwencji niemal całkowicie zatraca swój potencjał wyjściowy chociażby na rzecz mało interesujących miłosnych odlotów bohaterów lub nierozliczonych dylematów związanych z ich przeszłością.
Ale to niejedyny problem serialu. Po oczach kłuje także jej przesadna poprawność polityczna (która powoli staje się znakiem rozpoznawczym produkcji tej platformy). Nie mam uwag do wątku Sary Howard, której sytuacja i nierealne ambicje korespondują z trudną sytuacją kobiet na rynku pracy. Podoba mi się jednocześnie to, że bohaterka nie chce przeniknąć do śledztwa dlatego, że jest kobietą, tylko dlatego, że chce coś wartościowego swoją osobą do niego wnieść. Gdy jednak spojrzy się na jej bohaterkę z dystansu i weźmie pod uwagę, jakiej załogi stała się członkinią, trudno o powstrzymanie uczucia zażenowania. Ekipę śledczych tworzą bowiem, prócz kobiety feministki, odpowiednio kaleka, murzyn, dwóch Żydów, Indianka oraz emocjonalnie niestabilny osobnik rasy kaukaskiej. Zaprawdę, już lepiej różnorodności i multikulturalizmu zaprezentować się nie dało. Alienista to zatem kolejna słuszna w hasłach chorągiewka, która w razie potrzeb, idealnie nadaje się do politycznej manifestacji.
Sumując: przyciągający uwagę, gęsty klimat, intrygujący pomysł wyjściowy, solidne aktorstwo spotkały się tu ze scenariuszowym niedopracowaniem, objawiającym się powierzchownością i niedorzecznością. Innymi słowy, rzetelność realizacji i idąca za nią estetyzacja szczegółów nie zrobiły miejsca ciekawej historii. Nie wiem, czy twórcy przygotują drugi sezon (choć patrząc na to, w jaki sposób zakończył się ten pierwszy, pewnie mają takie plany), ale bez poprawy ewidentnych błędów, nie tylko logicznych, ale i koncepcyjnych, nie radziłbym wchodzić ponownie do tej rzeki. Bo nikogo już nie porwie.