Abbas Kiarostami. Pożegnanie
W marcu 2016 roku Abbas Kiarostami udał się do szpitala, gdzie w wyniku poważnego krwotoku wewnętrznego zapadł w śpiączkę. Po przejściu dwóch operacji i ustabilizowaniu się stanu pacjenta do opinii publicznej przedostała się informacja o chorobie irańskiego reżysera – rak zaatakował jego układ pokarmowy.
Pod koniec czerwca twórca został przetransportowany do Paryża, gdzie pod kuratelą światowej sławy specjalistów miał stoczyć ostateczną walkę z chorobą. Czwartego lipca Kiarostami złożył broń i odszedł, pozostawiając jednak po sobie coś niezwykle cennego – kino pełne wrażliwości, zadumy oraz niemalże dziecięcego zachwytu nad światem oraz życiem ulotnym niczym drobinki kurzu gnane przez wiatr gdzieś nad irańskimi wyżynami, które tak bardzo ukochał.
Kino Kiarostamiego nigdy nie było łatwe.
Stawiało widzowi opór zarówno w warstwie narracyjnej, jak i formalnej. Filmowe opowieści Irańczyka częstokroć pozornie stały w miejscu, jego bohaterowie byli dziwnie odlegli, ponieważ w trakcie filmu widz nie dowiadywał się właściwie nic o ich życiu. Kamera często budowała dystans poprzez nieustanne kontrastowanie bliskich oraz dalekich planów, co zdradzało jej obecność, niejako burząc czwartą ścianę. Kiarostami praktycznie nigdy nie dawał nam odpowiedzi, zadając jedynie pytania, które nie były stawiane w sposób klarowny, dosadny, a wręcz przeciwnie – docierały do widza dzięki subtelnym dialogom, pozornie nic nieznaczącym decyzjom postaci czy delikatnym ruchom obiektywu, które odkrywały przed nami konkretny element kadru.
Kulturowa odrębność Kiarostamiego utrudnia jego zestawienie z reżyserami europejskimi, choć z perspektywy lat najtrafniejsze wydaje się porównanie Irańczyka z Francuzem, Robertem Bressonem. Obu twórców łączył dziecięcy zachwyt nad zastaną rzeczywistością, którą starali pokazać się bez zbędnych ozdobników, ale z mistycznym zacięciem zdecydowanie dystansującym ich kino od sztuki dokumentu. Rzeczy normalne nabierają u nich potencjału cudu. Katorżnicza praca czy też smak owoców morwy mogą zupełnie niespodziewanie stać się w ich świecie kategoriami filozoficznymi, które skupiają w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania fundamentalne przez wieki zadawane przez najtęższe umysły tego świata. Bohaterowie Kiarostamiego nigdy nie łudzą się jednak, że ostateczna odpowiedź jest możliwa do odnalezienia. Dla reżysera ważne jest raczej samo zdziwienie, zachwyt nad złożonością życia i tajemnicami, które się na nie składają. Ostateczną zagadką jest dla Irańczyka śmierć, określana przez doktora z Uniesie nas wiatr mianem najgorszej choroby, która zmusza nas do zamknięcia oczu na cudowność otaczającego nas świata. Śmierć i życie ścierają się u Kiarostamiego nieustannie. W jego kinie brak jednak miejsca na lamenty. Podobnie jak u Miłosza, tak i u Irańczyka w dzień końca świata pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji […] a którzy czekali błyskawic i gromów, są zawiedzeni. Innego końca świata nie będzie, po prostu nagle uniesie nas wiatr.
Ostateczną zagadką jest dla Irańczyka śmierć, określana przez doktora z Uniesie nas wiatr mianem najgorszej choroby, która zmusza nas do zamknięcia oczu na cudowność otaczającego nas świata.
W kontekście śmierci Kiarostamiego jego dwa największe filmy nabierają szczególnego znaczenia. Nagrodzony Złotą Palmą w Cannes Smak wiśni jest bowiem twórczą medytacją nad życiem w obliczu śmierci, Uniesie nas wiatr refleksją na temat śmierci w obliczu życia. Te dwa obrazy – mimo tego, że nigdy nie usiłowano łączyć ich w dylogię – stanowią formę dialogu, wzajemnie się dopełniają. Nawet ich konstrukcja, wrzucająca widza w wyżynny, pełen piasku i słońca labirynt irańskich wiosek nie pozwala pozbyć się wrażenia, że Kiarostami wraca w Uniesie nas wiatr do tematyki Smaku wiśni, aby jeszcze raz spróbować zmierzyć się z nurtującymi go pytaniami.
Gdy zestawić to z sytuacją, w jakiej u kresu swego życia znajdował się Irańczyk, okazuje się, że los bywa przewrotny. Kiedy Kiarostami znalazł się w szpitalu, a do prasy wyciekła informacja na temat jego stanu zdrowia, sytuacja reżysera upodobniła się w pewnym sensie do tej, w jakiej znajdowała się leciwa bohaterka Uniesie nas wiatr. W filmie grupa reportażystów przybywa do położonej na irańskich rubieżach wioski, aby uczestniczyć w ostatnich dniach życia ponadstuletniej mieszkanki osady i zarejestrować rytuał towarzyszący jej śmierci. Mimo tego, że stoi ona w zasadzie w centrum fabuły utworu, twórca nie pokazuje staruszki nawet przez chwilę. Informacje o stanie zdrowia kobiety przekazuje reportażystom lokalne dziecko. W jego doniesieniach wszystko owiane jest tajemnicą, gdyż nie do końca rozumie ono relacjonowaną sytuację. Jednego dnia leciwa mieszkanka osady jest wedle przekazów chłopca zdrowa, ponieważ zdecydowała się na zjedzenie miski zupy, innego obłożnie chora oraz bliska śmierci, bo posiłku odmówiła. Śmierć spaceruje zatem pomiędzy ciasnymi i krętymi uliczkami wioski, nikt nie wie jednak, kiedy zdecyduje się zakończyć wędrówkę, aby zapukać do drzwi domu stulatki.
Kiarostami znajdujący się w szpitalu, jego śpiączka, operacje, rzekome powroty do dobrej formy i przelot do Paryża w celu ostatecznego poradzenia sobie z chorobą również stały się swego rodzaju spektaklem, mimo tego, że w trakcie hospitalizacji twórca właściwie zniknął z przestrzeni publicznej. Podobnie jak w Uniesie nas wiatr, tak i w przypadku Kiarostamiego czuć było jednak bliskość końca. Reżyser wspomniał podobno jednemu z bliskich, że prawdopodobnie nigdy nie zrealizuje już żadnego filmu, a w Paryżu zaczęli pojawiać się przyjaciele reżysera chcący zamienić z nim zapewne kilka ostatnich słów. Niektórzy, tacy jak Asghar Farhadi, nie zdążyli.
W kontekście Uniesie nas wiatr oraz Smaku wiśni śmierć ostatnie chwile Kiarostamiego napawają osobę ceniącą jego kino dziwną mieszanką smutku i nadziei. Walka podjęta przeciwko chorobie i wiara, że uda się opuścić mury szpitala i ponownie stanąć za kamerą, odzwierciedlają to, o czym mówią bohaterowie Irańczyka. Śmierć jest nieuleczalną chorobą, należy ją leczyć, odwlec i jak najdłużej cieszyć się teraźniejszością, w obrębie której nawet prozaiczne rzeczy mogą urosnąć do rangi cudu. Smak owoców morwy ze Smaku wiśni czy truskawki pochłaniane przez członków ekipy reporterskiej odwiedzającej irańską wioskę w Uniesie nas wiatr są warte tego, aby uciekać przed śmiercią póki starczy sił. Dla Kiarostamiego cudem było najprawdopodobniej kino.
W tej całej walce odbija się jednak również charakterystyczna dla reżysera niepewność co do tego, czy po drugiej stronie istotnie wszystko maluje się w jaśniejszych barwach, czy jakakolwiek druga strona w ogóle istnieje. To charakterystyczny dla człowieka strach przed tym, co nieznane, obawa przed rzeczami znajdującymi się poza jego pojmowaniem. Śmierć jest natomiast ostateczną niewiadomą, niemożliwą do przeniknięcia przez ludzki rozum. Walczyć z nią może jedynie wiara, niemniej bohaterowie Smaku wiśni oraz Uniesie nas wiatr nie do końca wiedzą, czy wierzyć. Bóg przewija się wprawdzie w ich rozmowach, jest jednak milczący. Na próżno szukać u Kiarostamiego symboli, które zdradzałyby, że istnieje w opisywanym przez niego świecie. Na próżno szukać również tych, które negowałyby jego obecność.
Najpiękniejszą sceną Uniesie nas wiatr jest zejście głównego bohatera do ciemnej piwnicy, w której młoda, zakrywająca twarz dziewczyna nalewa mleko. Cały film rozgrywa się na zewnątrz, wśród irańskiego słońca, ten fragment jest zatem całkowicie odrębny. Mężczyzna próbuje wypytać dziewczynę o imię, prosi ją, aby oświetliła twarz. Bez skutku. W końcu zaczyna recytować jej wiersz Forough Farrokhzad opowiadający o śmierci i zatytułowany, a jakżeby inaczej, Uniesie nas wiatr. Ostatecznie, z naczyniem pełnym mleka w ręku, bohater prosi o to, aby – skoro dziewczyna nie chce zdradzić mu imienia oraz pokazać twarzy – przynajmniej oświetliła mu drogę do wyjścia. Ciepły płomień lampy ponownie wyprowadza go na powierzchnię. Reporterowi udało wkroczyć się do krainy śmierci i spotkać się twarzą w twarz z tajemnicą. Nie poznał on jednak żadnych odpowiedzi. Ta scena w poetycki sposób podsumowuje podejście Irańczyka do umierania i przejścia na drugą stronę. Nie wiemy nic. Możemy jedynie usiłować się z tym pogodzić, chociażby za pomocą sztuki. Z tego samego powodu nie dowiadujemy się, czy główny bohater Smaku wiśni ostatecznie dopiął swego i popełnił samobójstwo. Żegnamy go ujęciem, w którym kamera pokazuje nam nieruchomą twarz oraz jego szeroko otwarte oczy. Czy rano, zgodnie z umową, ktoś poda mu pomocną dłoń, czy też przysypie go dwudziestoma łopatami ziemi? Nie wiemy, ponieważ to nie od nas zależy ta decyzja.
O tym, kiedy nadejdzie koniec nie decyduje żaden z nas, nie decyduje również Kiarostami, który w swoich filmach nie chce stawiać się w roli Boga. Wszystko może być jedynie dziełem przypadku, bo i czemuż by nie?
korekta: Kornelia Farynowska