search
REKLAMA
Seriale TV

A miało być tak pięknie! Recenzja 2. sezonu IRON FISTA

Filip Pęziński

13 września 2018

REKLAMA

Być może jako jedyna osoba na świecie dość cieszyłem się na drugi sezon przygód Danny’ego Randa, znanego też światu jako Nieśmiertelny Iron Fist. Powodów było przynajmniej kilka. Po pierwsze bardzo podobał mi się gościnny występ bohatera w ostatnim sezonie Luke’a Cage’a. Po drugie Netflix w końcu poszedł po rozum do głowy i odszedł od rozciągniętych do trzynastu odcinków seriali Marvela na rzecz dziesięciu. Po trzecie twórcy serialu bardzo otwarcie i rozważnie punktowali w wywiadach wady pierwszego sezonu, obiecując ich poprawę. Ale przede wszystkim po czwarte ja zwyczajnie lubię sezon pierwszy. Jasne, jako doskonały przykład tzw. guilty pleasure (grzesznej rozkoszy), ale wciąż lubię. Rozkapryszeni miliarderzy, piękne panie, groteskowi antagoniści i dużo, dużo dalekoazjatyckiej pulpy. Jakże tego nie lubić?

Drugi sezon rozwija wątki rozpoczęte w pierwszym – dużo uwagi skupia na relacji łączącej Danny’ego z Colleen, kolejnych autodestrukcyjnych decyzjach Warda, wspólnej zemście Joy i Davosa, którzy, jak się okazuje, poczuli się bardzo przez Danny’ego oszukani. W tle pojawiają się też nowe postaci – jak bohaterka grana przez Alice Eve czy przedstawiciele trwających w konflikcie chińskich triad. Zostaje także rzucone światło na przeszłość Randa – jego wychowanie w Kunlun i drogę do zdobycia mocy Iron Fista (dzięki czemu zobaczymy także klasyczną, znaną z komiksów maskę bohatera!).

iron fist

Sezon zaczyna się naprawdę bardzo dobrze i obiecuje świetną rozrywkę, być może jedną z lepszych pośród dotychczasowych kooperacji Marvela z Netfliksem. Do postaci Danny’ego wracamy, kiedy po pierwsze (na fali wydarzeń z Defenders) przejmuje schedę Matta Murdocka i stara się kontynuować jego misję oczyszczania z bezprawia Nowego Jorku, a po drugie uświadamia sobie, że wcale nie zasługuje na wywalczoną wcześniej fortunę, toteż para się zwyczajną, fizyczną pracą. Niezwykle zabawnym, szkoda, że szybko porzuconym, motywem jest nadrabianie przez Randa kilkudziesięciu lat popkultury, które ominęły go poprzez życie w Kunlun. Tak jest, ekranowy Danny Rand w końcu potrafi wzbudzić sympatię. Wielka w tym także zasługa jego relacji z Colleen. Między parą czuć świetną chemię, ich związek jest pokazany bardzo naturalnie, kłótnie czy proste sprzeczki zaskakują dojrzałością, a zdecydowanie najlepszym momentem sezonu pozostaje motyw organizowanej przez nich kolacji, na którą w celu pojednania zapraszają Joy i Davosa. Bardzo podobał mi się też położony w pierwszych odcinkach nacisk na ubogą społeczność Chinatown, przekonanie bohaterów o konieczności poprawy jej bytu. W tle przemyka nawet motyw społecznej odpowiedzialności biznesu. Fabuła intryguje, nowi bohaterowie ciekawią, starzy są dobrze rozwinięci. Poprawiła się także strona techniczna – walki w końcu stoją na poziomie adekwatnym do proponowanej konwencji.

iron fist

Niestety wszystkie te plusy i pochwały należą się początkowi sezonu. Kiedy antagoniści zaczynają odkrywać przed widzami karty, cała intryga zaczyna być najpierw rozczarowująca, a z czasem zwyczajnie nużąca, nieciekawa, nieco głupia. Weźmy za przykład wspomnianą już postać graną przez Alice Eve. Bohaterka, która początkowo bardzo intryguje, zaczyna nudzić, kiedy tylko poznajemy stojącą za nią tajemnicę. Koniec końców okazuje się zupełnie nieciekawą zapchajdziurą. Oczywiście sezon do końca nie traci technicznej sprawności, a dzięki postaci Colleen potrafi zmusić widza do obejrzenia całości. To właśnie Colleen Wing i absolutnie urzekająca w tej roli Jessica Henwick stanowią najsilniejszy punkt sezonu. To dojrzała, ciekawie poprowadzona i charyzmatyczna postać. Tworzy świetny duet nie tylko z Dannym Randem, ale i z pojawiającą się mniej więcej w drugiej połowie sezonu – znaną fanom marvelowskich Netfliksów – Misty Knight. Mam wrażenie, że serial zdecydowanie zyskałby, gdyby to Colleen była jego główną bohaterką.

Pierwszy sezon Iron Fista był tak głupi, że aż zabawny. Drugi jest tylko przeciętny, toteż jeszcze mniej atrakcyjny. Szkoda, że nie udało się zachować świetnego poziomu otwarcia sezonu. Trzeciemu, jeśli powstanie, raczej nie dam już szansy. Koledzy Iron Fista z innych dzielnic – Luke Cage i Matt Murdock – są zwyczajnie fajniejsi.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA