Bohater Harlemu powraca! Recenzja 2. sezonu LUKE’A CAGE’A
Luke Cage powraca w drugim sezonie poświęconego mu serialu i jest to powrót do bardzo znajomych klimatów. Znów twórcy oferują sprawne połączenie przerysowywanej gangsterki, ulicznego superbohaterstwa i soczystego campu. W tle przygrywa czarna muzyka, a ulice Harlemu wciąż wyglądają doskonale. Jeśli ta formuła twoim zdaniem zadziałała poprzednio, to na pewno spodoba ci się również tegoroczny powrót bohatera Harlemu. W innym wypadku – odpuść już teraz.
Drugi sezon dzieje się po łączącym wszystkich bohaterów netfliksowo-marvelowskiej kooperacji The Defenders (i dla widzów nieznających tej produkcji pewne wątki mogą wydawać się niejasne), ale bezpośrednio kontynuuje wątki z pierwszego sezonu Luke’a Cage’a. Tytułowy bohater wciąż próbuje oczyścić Harlem z wpływów Mariah Dillard i jej wspólnika Shadesa. Ponadto stara się ułożyć swoją relację z Claire, a na horyzoncie pojawiają się jego ojciec i nowy antagonista – tajemniczy Bushmaster.
Drugi sezon w bardzo sprawny sposób rozwija wątki z sezonu pierwszego i znanych już bohaterów. Postaciom po wszystkich stronach konfliktu poświęcono dużo uwagi, nadając im głębi, motywacji i odzierając z czarno-białego podziału na dobrych i złych. Cała historia z jednej strony wciąga sprawnie prowadzoną, wielowątkową intrygą, z drugiej cieszy, znanymi już z pierwszego sezonu, campowymi elementami. Dość powiedzieć o kompletnie przerysowanym, ale wciąż zachwycającym nowym przeciwniku, który jako Jamajczyk musi oczywiście odcinać swoim oponentom głowy, wbijać je na pale, posługiwać się szamańskimi technikami pozyskiwania nadludzkiej siły i w wolnych chwilach popijać rum (od którego zyskuje zresztą swój jakże subtelny przydomek – Bushmaster). Ciekawym, nieoczywistym wątkiem staje się też rozpoznawalność głównego bohatera, czyniąca go swoistym celebrytą. Mieszkańcy Harlemu śledzą jego poczynania na specjalnej apce, kupują ubrania nawiązujące do jego działalności, a milionerzy chcą wynajmować na zamknięte imprezy. Szkoda, że mocniej tego motywu nie rozwinięto, bo daje serialowi dużo naprawdę udanego humoru.
Miło też, że twórcy wciąż – mimo oficjalnej deklaracji ze strony Marvela, że nie doczekamy się kolejnego sezonu The Defenders – dbają o spójny, dzielony z innymi bohaterami świat. Wspomniane są oczywiście wydarzenia z The Defenders, ale także postaci Matta Murdocka czy Jessiki Jones. Na ekranie zobaczymy lubianego Foggy’ego Nelsona, uroczą Colleen Wing i przede wszystkim Danny’ego Randa, którego obecność w jednym z odcinków jest najbardziej pozytywną niespodzianką. Iron Fist w końcu stał się ciekawą i zabawną postacią, a jego interakcja z Lukiem sprawia, że bardzo chętnie obejrzałbym ich wspólny, nawiązujący do komiksowego duetu serial.
Podobne wpisy
Luke Cage wciąż pozostaje wizualnie urzekający, w piękny sposób portretuje Harlem, całość ma świetną kolorystykę, oko cieszą sprawne sceny akcji, a ucho – wciąż prawdziwa rewia czarnej muzyki, do której z pewnością wracać będę także poza serialem. Jamajskie wątki przewijające się przez sezon sprawiły także, że usłyszymy sporo utworów charakterystycznych dla karaibskiej wyspy – zarówno klasycznych hitów, jak i współczesnych odkryć.
Nie jest to z pewnością serial dla każdego – campowe dialogi, przerysowane postaci, a nawet sam mocno wtopiony w czarną Amerykę klimat mogą odrzucać, ale jeśli sięgasz po drugi sezon, to pewnie podobał ci się ten pierwszy. A to rozrywka na bardzo podobnym poziomie. Zaryzykuję nawet, że tym razem udało się stworzyć ciekawszą historię, a twórcy lepiej czują swoich bohaterów i nadają serialowi bardziej spójny ton. Wydaje się, że to najlepszy po pierwszym sezonie Daredevila owoc współpracy Marvela z Netfliksem, a biorąc pod uwagę równy poziom całości (i mimo wszystko rozczarowujący drugi sezon przygód niewidomego prawnika z Hell’s Kitchen) być może najlepszy serial powstały z tej kooperacji.