A Darker Fifty Shades: The Fetish Set – Kino klasy Z

Autorem recenzji jest Jarosław Kowal.
Widziałem kiedyś statystyki, zgodnie z którymi w lidze NBA nie występuje ani jeden zawodnik nienoszący tatuażu. Piercing, tunele w uszach, dziwaczne fryzury – wszystko to stało się naturalnym elementem ulicznego folkloru, a ludzie o rozbudzonej potrzebie wyróżniania się stawiają na coraz bardziej wymyślne ingerencje w swoje ciała, na przykład tatuaż oka czy podskórne implanty. Podobną „ekstremalizację” można dostrzec w wielu innych dziedzinach życia, a za sprawą E.L. James przeniknęła także do świata tanich romansideł, a następnie do filmu.
Nagość i brutalność nie są niczym nowym w filmach klasy Z, często stanowią ich najbardziej uwydatnione wabiki. Nowym trendem jest natomiast coraz powszechniejsze zainteresowanie tematyką fetyszu. W recenzjach ekranizacji „Pięćdziesięciu Twarzy Greya” dominuje ton zawodu. Więcej erotycznych scen można zobaczyć w „Nic Śmiesznego” Marka Koterskiego, a nawet w najnowszej inscenizacji „Przedwiośnia” gdańskiego Teatru Wybrzeże. Wszystkie fantazje studentek politechnik, marzących o przygodzie pań domów i bogobojnych nastolatek, nie dostały szansy na należyte urzeczywistnienie. Wiem, o czym piszę, bo jako profesjonalny fan tandety poświęciłem się dla swoich czytelników i ze spuszczoną głową udałem się do kina na ten marny dramacik. Jego powstanie otworzyło możliwości dla wielu innych twórców, którzy obiecują, że u niech będzie można zobaczyć więcej, mocniej i lepiej. Jednym z takich „dzieł” jest debiut Shane’a Wheelera, ale także tutaj zapowiedź ujawnienia mrocznej strony seksu okazała się pozbawiona pokrycia.
[quote]„A Darker Fifty Shades: The Fetish Set” jest niby-thrillerem z sadomasochistycznym wątkiem w tle. Podobnie, jak w trakcie oglądania „The Walking Dead” łatwo zapomnieć, że życiowym rozterkom bohaterów towarzyszy zagrożenie ze strony żywych trupów, tak tutaj świat lateksu i pejczy istnieje bardziej w podświadomości widza niż na jego oczach. [/quote]
Scenarzysta ambitnie założył, że jego postacie będą nie tylko uciekać i umierać, ale także wdadzą się w dłuższe rozmowy. Posunięcie dosyć ryzykowne przy dużej liczbie amatorów w obsadzie, efekt końcowy jest jednak całkiem przyzwoity, a występy dwóch osób zasługują na zdecydowanie lepsze angaże w przyszłości.
Pierwsza z nich to pochodząca z Wenezueli Glenda Galeano. Niewiele dotąd grała i prawdopodobnie niewiele zagra, bo na pierwszą dużą rolę musiała czekać aż czterdzieści lat. Jej charakterystyczny akcent oraz wybuchowa ekspresja upodabniają ją jednocześnie do Esmeraldy i Santanico Pandemonium, sprawiają, że z jednej strony jest tandetna jak aktorka z telenoweli, z drugiej ma w sobie dużo drapieżności. Druga osoba to Bill Oberst Jr. – człowiek, który od 2009 zagrał w ponad stu filmach. Popularność przyniósł mu udział w „Take This Lollipop” – zabawie na Facebooku, za sprawą której każdy mógł przez chwilę poczuć się ofiarą prześladowcy. To jeden z tych aktorów, którzy urodzili się po to, aby grać psychopatów albo może raczej grają dlatego, żeby nie stać się psychopatami. Postać „Wilka” reprezentuje radość z niszczenia, jest jednym z tych złoczyńców, którzy „lubią patrzeć, jak świat płonie”.
Fabuła jest banalna – grupa dziewczyn wykonuje zawodowo czynności, jakie zmusiłyby przerażonego Christiana Greya do ucieczki swoim drogim helikopterekiem. Jedna z nich zostaje wykorzystana przez klienta, a cała reszta postanawia wziąć na nim odwet. Przypadkiem zabijają niewłaściwego faceta, ten właściwy zaczyna zabijać je, pod koniec następuje mało zaskakujący zwrot akcji i to wszystko.
[quote]Odcinek „Było Sobie Życie”, z którego można się dowiedzieć, skąd się biorą dzieci wzbudza znacznie większe napięcie.[/quote]
Efekty specjalne nie istnieją w „The Fetish Set”, zabójstwa odbywają się poza ekranem, a ilość rozlanej krwi jest tylko minimalnie większa niż w trzeciej części „Niezniszczalnych”. Twórcy filmu mieli jednak duże aspiracje i z całych sił próbowali go udziwnić. Wyselekcjonowali ciekawą ścieżką dźwiękową, pokusili się o kilka surrealistycznych scen, a Oberstowi nakazali wykonać nago dziwny para-taniec wokół samochodu i na jego dachu. W dialogach czuć inspiracje Tarantino, w obrazie Lynchem, brakuje tylko własnego wizjonerstwa, bez którego Wheeler jest po prostu odtwórczy.
https://www.youtube.com/watch?v=leFm47q-gT4
Tytuł filmu jest tanim chwytem marketingowym znanym przede wszystkim z działalności niesławnego studia The Asylum (autorów między innymi „Atlantic Rim” czy „Titanic II”). Nie znajdziecie tu jednak odniesień do „Pięćdziesięciu Twarzy Greya” i nie znajdziecie efekciarskiego BDSM, nie jest to pokraczny mockbuster, lecz samodzielna, w pełni autorska produkcja. „A Darker Fifty Shades: The Fetish Set” to średni thriller z kilkoma niezłymi momentami i bardzo dobrze wykreowanym czarnym charakterem. W wolnej chwili można się przy nim odprężyć, ale równie dobrze można udawać, że nigdy nie powstał.