search
REKLAMA
Analizy filmowe

5 POWODÓW, dla których PREDATOR to najbardziej MĘSKI film wszech czasów

Rafał Donica

7 kwietnia 2021

REKLAMA

WIELKIE KARABINY

Dużym panom towarzyszy odpowiednio podrasowana broń, o odpowiednio dużym kalibrze. O dziwo, Arnold jako główny bohater, wcale nie dzierży w dłoniach największej giwery, a jedynie standardowy karabin M16 AR-15 / SP1, jednakowoż wyposażony na potrzeby filmu w wyrzutnię M203, dzięki czemu całość wygląda oryginalnie i bardziej groźnie, niż fabryczny M16. Ciekawostką jest fakt, że wyrzutnia zamontowana do karabinu Arnolda, to ta sama, której używał Al Pacino z upudrowanym nosem na planie Człowieka z blizną. Tam jednak podpięta była pod inny egzemplarz M16 – pamiętnego Małego przyjaciela Tony’ego Montany. Podobnie przerobiony został M16/SP1 Billy’ego, tylko zamiast wyrzutni, filmowi rusznikarze dorobili mu pod lufą strzelbę Mossberg 500, z niezależnym od karabinu spustem. Ktoś musiał być po srogich pigułach, żeby stworzyć ten… shotgunorabin(?), choć nie wiem co mógłby mieć wspólnego rabin z shotgunem.

Reszta ekipy miała do dyspozycji m.in. standardowe karabiny M60 (Mac), Heckler & Koch HK94 (Poncho, Hawkins, Dillon), i potężny, również podrasowany na potrzeby filmu granatnik AN/M5 Pyrotechnic Discharger – 37mm (Poncho). Największego skurwensena dzierżył jednak Blain, a mowa tu o działku M134 zwanym pieszczotliwie minigunem, lub jak tytułował je Blain – Old Painless (Bezbolesny starzec?). Prowadzenie ognia z ważącej dwadzieścia kilogramów (plus cholera wie ile ważący plecak z amunicją na taśmie) kobyły, Jesse Ventura porównał do strzelania z… piły mechanicznej! Ta sześciolufowa machina zagłady nie istnieje w wersji mobilnej, żaden piechur nie byłby w stanie tego targać po polu bitwy, gdzie w dodatku jest trudno o znalezienie… gniazdka elektrycznego. Tak, miniguny potrzebują zewnętrznego źródła zasilania: elektrycznego, hydraulicznego lub pneumatycznego. Na planie filmu, kabel zasilający to cudo ukrywany był w nogawce Jesse’ego Ventury. Minigun został specjalnie przystosowany do ręcznego użycia na planie Predatora. Karabiny tego pokroju, w swoim naturalnym środowisku występują jedynie na specjalnych stojakach m.in. w drzwiach śmigłowców Black Hawk, lub na pokładach lotniskowców.

Na potrzeby filmu (wciąż jaramy się minigunem) zmniejszono o 1/3 ilość obrotów lufy, aby kamera miała w ogóle szansę zarejestrować fakt jej obracania – oryginalnie było to od 2000 do 4000 obrotów na minutę, co wprost oznaczało ilość wystrzelonych w tym czasie pocisków. Generalnie, nawet gdyby Blain faktycznie miał siłę dźwigać to skurwysyństwo po dżungli, w ciągu pół minuty ciągłego ognia wyratatatałby całą amunicję, takie to szybkie bydle. Arnold Schwarzenegger dostał podobnego miniguna we własne łapki dopiero cztery lata później, na planie Terminatora 2, ale – sorry Arnie – łoił z niego znacznie mniej widowiskowo od kolegi z planu Predatora. O ile Ventura władał największą giwerą, tak Arnold niepodzielnie władał na planie największym bicepsem, a Sony Landham z kolei był posiadaczem największego noża, o długości całkowitej blisko pół metra, z czego samo ostrze zajmowało 37 centymetrów. Całkiem niedawno Arnold porównał tego półmetrowego kolosa z nożem Rambo,  wyśmiewając scyzoryk Stallone’ego. I faktycznie, nóż Johna Rambo mógłby posłużyć co najwyżej do obierania jabłek, gdy tymczasem kosą Billy’ego można obierać ze skóry kokosy. (Informacje o użytej w Predatorze broni znalazłem na imfdb.org)

KARCZOWANIE DŻUNGLI

Jeśli chodzi o kino strzelane, to jedynie napierdalanka z Wstrząsów, gdy małżeństwo militarystów ostrzeliwuje potwora, który wtargnął do ich podziemnego schronu, może równać się pod względem intensywności, mnogości rodzajów broni, ilości wystrzelonej amunicji, i hałasu, z kultową sekwencją karczowania dżungli z Predatora. Scena, w której cały oddział Dutcha grzeje przed siebie ze wszystkiego co ma pod ręką, to obok Arnolda i tytułowego bohatera, wizytówka filmu McTiernana. Można się jedynie zastanowić, dlaczego oddział świetnie wyszkolonych komandosów bezmyślnie wywala prawie całą swoją amunicję, ostrzeliwując drzewa. Ale olać takie szczegóły, bo tę irracjonalną sieczkę i inne wymiany ognia z Predatora, ogląda się za każdym razem z bananem na twarzy. Aż się boję, że kiedyś w trakcie seansu zabraknie mi bananów.

W ogóle Predator fantastycznymi wymianami ognia stoi, cała potyczka z partyzantami to przecież prawdziwe pole bitwy z masą eksplozji i kapitalnej kaskaderki. No i warto tu po raz kolejny wspomnieć o sześciolufowej machinie zagłady używanej przez Blaina. Każde wejście tej broni przed kamerę, a zwłaszcza moment, gdy Blain z eksplozją za plecami, spluwa za siebie tym, co właśnie żuł, i zaczyna robić z wrogów tatar, to dla mnie radocha nieziemska. A na deser, niczym banan na torcie, świetnie zainscenizowana, ostatnia seria z karabinu jaką widzimy w Predatorze, czyli Arnold krzyczący Ruuun! i prujący w drzewo ze swojego  M16 nadzwyczaj płomienną serią.

KULTOWE TEKSTY

Czym byłby kultowy film bez grubo ciosanych tekstów? A że Arnold to mistrz one-linerów, tak i w Predatorze kilka perełek (nie tylko z jego ust) możemy usłyszeć. Na miejscu pierwszym one-linerowego podium znajduje się bez dwóch zdań ulubiona kwestia samego Arnolda, czyli Get to the chopper! (z mocnym akcentem na czopa), dalsze miejsca zajmuje blainowa złota myśl, czyli Nie mam czasu krwawić, i znów arnoldowe: Skoro to krwawi, można to zabić.

Nie można zapomnieć, chociaż przez całe dzieciństwo próbowałem, o sprośnych dowcipach Hawkinsa (Shane Black zaliczył chyba najbardziej chamski debiut filmowy w historii kina), których aż nie wypada tu cytować. Powiem jedynie, że kiedy film oglądałem po raz pierwszy w wieku około jedenastu lat, nie zrozumiałem żartu Hawkinsa, bo wtedy nie wiedziałem jeszcze, co to jest echo… Nevermind. Predator ubił Hawkinsa jako pierwszego, poprzez rozszarpanie tętnicy szyjnej, co zresztą symbolicznie uczynił na oczach kobiety. Jak widać nawet kosmiczny myśliwy, który z niejednej planety chleb jadł i niejedno słyszał, miał dość żenujących wypraw późniejszego reżysera Iron Mana 3 w stronę płci przeciwnej. Trudno też zapomnieć egzystencjalnej natury pytanie Arnolda skierowane w dyplomatyczny sposób do przybysza z obcej planety: What the hell are you?, na które kosmita nieładnie odpowiedział pytaniem na pytanie. I na koniec zabawne (choć nie dla otwierającego drzwi) Knock knock, oraz Stick around skierowane do pewnego przybitego (i nie chodzi o to, że był smutny) partyzanta. I już naprawdę na koniec absolutny hit numeru, czyli niezapomniany międzyplanetarny komplement: You’re one ugly motherfucker.

Nasi rodzimi tłumacze i lektorzy prześcigali się w tłumaczeniu tego ziemskiego pozdrowienia, że tylko przytoczę: Ależ z Ciebie brzydal (czytał Maciej Gudowski), Ale z Ciebie paskudny zasraniec (czyt. Jarosław Łukomski), Co za paszczur (czyt. Paweł Bukrewicz), Ależ jesteś wstrętny (czyt. Stanisław Olejniczak), Jesteś obrzydliwy skurwysyn (czyt. Janusz Kozioł) – my favorite, jak mawiał Gary Oldman w Piątym elemencie. Całe zestawienie można znaleźć na YouTube, a kompilację tłumaczeń najlepiej skomentował internauta Tomasz Chodakowski, proponując własne tłumaczenie: Widzimy samca z gatunku predator, podczas gdy jego ofiara nie jest zachwycona jego widokiem (czyt. Krystyna Czubówna). Tak czy siak, You’re one ugly motherfucker było tekstem tak mocnym i bezkompromisowym, że to samo zdanie wypowiedziane blisko trzy dekady później przez pianistę w filmie Predators, będącym zresztą luźnym remake’em obrazu McTiernana, zostało ugrzecznione i skrócone do You’re an ugly mother… (tu coś niby zagłuszyło końcówkę), przez co otrzymaliśmy w przekładzie na polski kuriozalne Ależ z Ciebie paskudna matka.

POTWÓR

No i last but not least, czyli stworzony przez ekipę Stana Winstona, nadludzko silny i sprawny kosmita, ważący bagatela od 150 do 180 kg z pełnym uzbrojeniem – przynajmniej tak twierdzą internety. Przedstawiciel rasy Yautja, zamieszkujący ponoć wschodnią część Drogi Mlecznej, potrafi widzieć przeciwników w podczerwieni (choć na jego niekorzyść, nie w błocie), i posiada kamuflaż zapewniający mu niewidzialność. Jak już się odzywa, mówi głosem Petera Cullena (słynny Optimus Prime), upolowanych ludzi zmienia w trofea, ich martwe ciała rozwiesza równo niczym pranie, a czaszki mocuje w salonie na ścianie. No może niedokładnie tak, ale obdzieranie ze skóry upolowanych w lesie zwierząt, a za takowe robią ludzie w jego termowizyjnych oczach, to nic innego, jak okrutna parafraza ludzkich, czy raczej myśliwskich zwyczajów spotykanych na naszej planecie. Predator, którego w pełnej krasie na ekranie możemy oglądać zaledwie przez osiem minut, to zabijaka wszechstronny, silny i doskonale uzbrojony. Jego jedyną słabą stroną, o czym wspomniał już Arnold, wydaje się być jedynie to, że jest brzydki jak noc, choć to przecież nie jego wina.

Taki Obcy, uważany niby za organizm doskonały, był dobry jedynie w zwarciu, ewentualnie półdystansie, podczas gdy predator w ryj dać mógł dać i z bliska, i z daleka głowę oderwać jednym strzałem ze swojego działka. A chybiać nie miał w zwyczaju, wszak trzy kropki laserowego celownika to ilość nie w kij dmuchał, i gdyby nie trafił przy takim potrójnym celowniku, zrobiłby sobie niezłą siarę na dzielni. I wyobraźmy sobie, jakby predator miał kota, jakąż on miałby zajebistą uciechę ganiając za trzema kropkami… Predator, inaczej niż Obcy, który macha łapami i kłapie szczękami na oślep, kieruje się kodeksem honorowym, m.in. nie strzela do nieuzbrojonych, a jak trzeba bić się na gołe pięści z przeciwnikiem, który na to zasłużył bohaterską postawą, predator rezygnuje ze swojego arsenału i walczy wręcz. O ile jednak ten krwawiący na zielono bydlak potrafi zachować się fair play w trakcie pojedynku, tak gdy dostaje od Dutcha solidny wpierdol, zamiast po prostu umrzeć, w mało honorowy sposób wysadza się w powietrze. W chmurze pyłu po wielkiej eksplozji wciąż unosi się pytanie bez odpowiedzi – Who the hell are you… na które zupełnie niepotrzebnie będą próbowały odpowiadać kolejne filmy.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA