search
REKLAMA
Zestawienie

5 powodów, dla których BUNTOWNIK Z WYBORU to jeden z najlepszych filmów lat 90.

Karol Barzowski

2 grudnia 2019

REKLAMA

Obsada

Matt Damon Ben Affleck

Nie wiem, czy to najlepiej zagrany film lat dziewięćdziesiątych, ale w tej kategorii z pewnością znajduje się w ścisłej czołówce. Matt Damon, niezbyt przecież wcześniej znany, pociągnął cały film na swoich barkach i zagrał wybitnie. Z tą trudną rolą poradził sobie tak, jakby na pierwszym planie występował nie po raz pierwszy czy drugi, ale robił to od wielu, wielu lat. Choć ja uwielbiam też Matta w Utalentowanym panu Ripleyu, Buntownik… to prawdopodobnie nadal jego najlepsza rola. Ale przecież nie tylko on błyszczy w tym filmie. Niezwykle przekonująca jest cała paczka kumpli, ze starszym Affleckiem na czele. Gdy jego bohater opowiada przyjacielowi, że codziennie ma nadzieję, że nie zastanie go w domu, co oznaczałoby, że wybrał inne, lepsze życie, trudno się nie wzruszyć. Świetny występ zaliczyła też Minnie Driver – jej Skylar mogła być stosunkowo bezbarwną postacią, kolejną śliczną dziewczyną, która jest jedynie dodatkiem do głównego bohatera, ale mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Driver nadała tej bohaterce głębi, za co nominowano ją do Oscara. A przecież w obsadzie jest jeszcze Stellan Skarsgård. Tak, to naprawdę wyjątkowy zespół aktorski.

Robin Williams

Czytając poprzedni akapit, pewnie pomyśleliście sobie: „Jak to? A Robin Williams?!”. Przyznacie jednak chyba, że jego występ zasługuje na osobną wzmiankę. Świetny aktor, z zasługami zwłaszcza dla komedii, tutaj zagrał rolę życia – co ciekawe, w pełni dramatyczną. Wiele osób porównuje jego Seana Maguire’a do innej „mentorskiej” postaci, w jaką się wcielił, mianowicie Johna Keatinga ze Stowarzyszenia umarłych poetów. Ja jednak znacznie bardziej cenię rolę w Buntowniku… Była bardziej wymagająca, miała więcej barw, nie opierała się na tylu schematach. Rob Reiner miał rację – to właśnie spotkania Willa z granym przez Williamsa terapeutą tworzą serce tego filmu. Oscar to tak naprawdę za mało. Ja amerykańskiemu aktorowi przyznałbym za ten występ wszystkie nagrody świata. Myśląc o nim, przez długie lata miałem przed oczami sceny z Pani Doubtfire, Jumanji czy Flubbera – w końcu na nich się wychowałem. Jednak od obejrzenia Buntownika z wyboru Williams jest dla mnie Seanem Maguire’em. Nie tylko dla mnie zresztą. Po tym, jak aktor zmarł, fani spontanicznie spotykali się przy ławeczce w bostońskim Public Garden, gdzie nakręcono jedną z najważniejszych scen w filmie, tę, w której Maguire opowiada Willowi o śmierci żony. Nie dało się tego lepiej upamiętnić.

Ten film się nie starzeje

Matt Damon Robin Williams

Choć od premiery minęły 22 lata, Buntownik… wciąż żyje w sercach wielu kinomanów, regularnie zdobywa też nowych fanów. Ten film się nie zestarzał. Jego uniwersalna tematyka oddziałuje tak samo dobrze, jak w latach dziewięćdziesiątych. Mimo kolejnych seansów produkcja wciąż wzbudza też niesamowite emocje. Wracam do niej dość regularnie i gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe, a w tle słychać rewelacyjny utwór Miss Misery Elliota Smitha, za każdym razem mam szklane oczy. I nie chodzi tu wcale o tragiczną historię tego wokalisty (swoją drogą, jego również nominowano w 1998 roku do Oscara – film miał tych wyróżnień na koncie aż 9, statuetki powędrowały do Williamsa oraz Damona i Afflecka jako autorów scenariusza, najmłodszych w historii). Buntownik z wyboru ma potężną siłę rażenia, i to bez używania tanich chwytów. W dniu samobójczej śmierci Williamsa odpaliłem film, chcąc spędzić z nim trochę czasu. Słowa: „To nie twoja wina” nabrały wtedy innego znaczenia.

REKLAMA