search
REKLAMA
Zestawienie

5 horrorów z lat 90., których NIE ZNASZ, a powinieneś

Krzysztof Walecki

1 listopada 2020

REKLAMA

Lata 90. nie były dobre dla horroru, który po wcześniejszej slasherowej dekadzie musiał na nowo się zdefiniować. Zamiast iść do przodu, niejako cofnął się – więcej było czerpania z klasyki, na czele z pełnymi rozmachu ekranizacjami Drakuli, Frankensteina czy Wywiadu z wampirem, niż odważnych prób stworzenia czegoś nowego (choć romans z postmodernizmem opłacił się Wesowi Cravenowi, reżyserowi Nowego koszmaru i Krzyku). Mistrzowie gatunku powoli odchodzili, ale nie widać było na horyzoncie nowych twarzy. To się zmieniło na sam koniec dekady, choć takie rewelacje jak Krąg, Blair Witch Project czy Szósty zmysł były bardziej zapowiedzią tego, co miało dopiero nadejść.

Piątkę filmów, które przedstawiam poniżej, podejrzewam, że widział każdy miłośnik horrorów, ale wciąż uznaję je za mało znane szerszemu odbiorcy, niedocenione bądź zapomniane. Niech będą przykładami różnorodności w gatunku, który przeżywał wówczas kryzys, choć nie przestał szukać dróg na wystraszenie widzów.

Części ciała (Body Parts, 1991, reż. Eric Red)

Takie filmy jak Części ciała są najlepsze tylko i wyłącznie wtedy, kiedy ich twórcy skupiają się na swoim szalonym punkcie wyjścia i ani przez moment nie rezygnują z uwiarygodnienia go. W tym przypadku chodzi o transplantację ręki, która to wydaje się mieć pamięć swojego poprzedniego właściciela. Jest to pomysł zainspirowany słynnymi Rękoma Orlaka, dodatkowo podparty powieścią francuskiego duetu Boileau–Narcejac, znanych kinu jako autorzy książek i scenariuszy do Widma, Zawrotu głowy oraz Oczu bez twarzy. Film Erica Reda trudno postawić w jednym rzędzie obok tak zasłużonych tytułów, choć bezwstydną rozrywkowością bije je na głowę.

Jeff Fahey wciela się w postać psychiatry, który traci rękę w wypadku samochodowym. Dzięki eksperymentalnemu leczeniu udaje się lekarzom przyszyć nową kończynę, ale krótko po wyjściu ze szpitala główny bohater zaczyna mieć dziwne sny, zaś ręka wydaje się żyć własnym życiem. Wkrótce odkrywa, że należała ona do seryjnego mordercy, którego i inne członki zostały już rozdane. Fahey spełnia się jako coraz bardziej znerwicowany właściciel złej ręki, choć najlepiej wypada, kiedy przywiązany do szpitalnego łóżka może operować tylko swoimi niesamowicie niebieskimi oczami.

Red zasłynął jako scenarzysta Autostopowicza oraz Blisko ciemności, zatem horrorowe klimaty nie były mu obce przy okazji kręcenia drugiego filmu (pierwszym było sensacyjne kino drogi Cohen i Tate). Równocześnie jest to dzieło, którego liczne zwroty akcji uderzają w początkowe obawy związane z obcym ciałem, zamieniając grozę w makabryczny i absurdalny spektakl. Są tu sceny i obrazy pasujące bardziej do B-klasowych horrorów Williama Castle’a lub dokonań Mario Bavy, medycznie niemożliwe, wręcz śmieszne, ale przez sposób, w jaki twórcy traktują materiał, ani przez moment nie miałem wrażenia, że film popada w parodię. Co nie znaczy, że nie znajdą się widzowie, którzy wyłączą Części ciała na długo przed jego groteskowym finałem. Ja bawiłem się świetnie.

Drapieżcy (Ravenous, 1999, reż. Antonia Bird)

Film Antonii Bird wciąż pozostaje gdzieś na obrzeżach świadomości widzów, być może ze względu na swą gatunkową różnorodność. Mamy tu horror o kanibalizmie ubrany w szaty kina westernowego, podlany gęstym sosem czarnego humoru i niestroniący od satyrycznego zacięcia. Już pojawiające się na początku filmu zestawienie dwóch cytatów (z jednej strony Nietzsche ze swoim patrzeniem w otchłań i vice versa, z drugiej „Zjedz mnie” Anonima) całkiem celnie oddaje naturę Drapieżców, filmu, który o mrocznej tematyce opowiada w sposób niepozbawiony znamion komedii.

Grany przez Guya Pearce’a pułkownik Boyd zostaje oddelegowany za swoje tchórzostwo (przykryte niespodziewanym i własnoręcznym odbiciem fortu) do placówki położonej w górach Sierra Nevada. Wkrótce po przybyciu on i inni żołnierze ratują człowieka, który opowiada im niestworzoną historię o nieudanej wyprawie przez górski szlak i zdradzieckim przewodniku gustującym w ludzkim mięsie. Na pomoc tym, którzy utknęli z potworem, wyrusza misja ratunkowa – żołnierze szybko się jednak przekonują, że nie wszystko, co powiedział im przerażony mężczyzna, jest prawdą.

Jest za co lubić Drapieżców, począwszy od doskonałego wyczucia materiału przez reżyserkę, świetne role Pearce’a, Roberta Carlyle’a i reszty obsady, po jedną z najbardziej oryginalnych ścieżek dźwiękowych do horroru, autorstwa Michaela Nymana i Damona Albarna. Motyw kanibalizmu jest tu potraktowany bez przesadnego gore, jako tabu będące ostatnią tamą przed odczłowieczeniem, zarówno fizycznym, jak i (przede wszystkim) moralnym. Starania głównego bohatera o to, aby do samego końca zachować swą ludzką naturę, są główną osią filmu, którego realizacja nie należała do najłatwiejszych (Antonia Bird zastąpiła Milcho Manchevskiego na stanowisku reżysera po trzech tygodniach od rozpoczęcia zdjęć), a studio nie wiedziało, jak go reklamować. Powstało coś, co najłatwiej nazwać dziwadłem, ale byłoby to krzywdzące dla Drapieżców, bezbłędnie stąpających między śmiertelną powagą, żartem a ponurą przypowieścią o zgubnych skutkach przywiązania człowieka do jedzenia mięsa.

REKLAMA