Obce ciało – 30. WFF
Istnieją nazwiska, które zapełniają sale niezależnie od okoliczności. Premierze nowego Zanussiego udało się wypchać po brzegi największą salę warszawskiego Multikina. Znaczy to tyle, że pierwszy otwarty pokaz Obcego ciała musiało zobaczyć, tak na oko, około 600-700 widzów. Taka frekwencja jest w zasadzie zastanawiająca. Gdy spojrzymy na filmografię klasyka polskiej kinematografii, zauważymy, że na przestrzeni ostatnich 20-30 lat stworzył on w zasadzie nie więcej niż 4-5 dobrych filmów. Co przyciąga zatem do kina widzów należących do zdecydowanie zróżnicowanych przedziałów wiekowych? Sentyment do dawnej twórczości reżysera, nazwisko wokół którego stworzono legendę, a może nadzieja na nagły przebłysk geniuszu i powrót do formy sprzed lat? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi.
Co jednak z Obcym ciałem? Jaki to Zanussi? Tu miejsca na domysły pozostawić nie zamierzam. Otóż, najnowszy film reżysera zdecydowanie równa poziomem do obrazów stworzonych przez niego po roku 2000 i Życiu jako śmiertelnej chorobie przenoszonej drogą płciową. Jest to kino zrealizowane zgodnie z filmowym rzemiosłem, zdradzające kompetencje człowieka stojącego za kamerą. Jego problemem jest jednak scenariusz, który – mimo ciekawego punktu wyjścia – szybko okazuje się być festiwalem przesady, nieco taniego dramatyzmu i zbyt daleko idących uproszczeń.
Zanussi zestawia ze sobą świat nowoczesnych korporacji oraz rzeczywistość zarezerwowaną dla duchowych uniesień. W obu przypadkach mamy jednak do czynienia ze wznoszeniem konstrukcji do bólu stereotypowych, przybierających czasem formę trącącej parodią hiperboli. Z jednej strony religijny Włoch oraz Polka, która zakochuje się w nim z wzajemnością podczas spotkań grupy modlitewnej. Ich związek przerywa niespodziewana decyzja dziewczyny – Kasia (Agata Buzek) pragnie oddać życie Bogu. Religijny Angelo jedzie za nią do Polski i postanawia czekać na zmianę jej decyzji. W międzyczasie zatrudnia się on w korporacji rządzonej (na szczeblu krajowym) przez cyniczną Kris (Agnieszka Grochowska) oraz jej dziewczynę do zadań specjalnych (Weronika Rosati). Panie postanawiają utrzeć nosa moralnie nieskazitelnemu chrześcijaninowi.
Pomysł zestawienia ze sobą dwóch potężnych organizacji opartych na zupełnie innych fundamentach ideologicznych jest intrygujący, ale i niebezpieczny, bo narażony na zbytnie uproszczenia oraz tani fatalizm. Niestety, Zanussi wpada w tę pułapkę. Zdecydowanie przeszarżowana postać Kris, której brakuje jedynie rogów oraz czarcich kopytek, mówi w zasadzie wszystko o podejściu twórcy do dumy kapitalizmu, międzynarodowego molocha. Korporacja jest dla niego bezwzględnie zła, kościół (czy ogólnie rzecz biorąc punkty wiary, ponieważ w filmie znajdą się również klasztory, cerkwie i pomieszczenia wykorzystywane przez grupy modlitewne) dobry. W kilku punktach twórca usiłuje wprowadzić pewne niedomówienia, szczególnie w kontekście związanym z wiarą. W przeważającej mierze są to jednak niestety rozważania najbardziej banalnego sortu, pojawiające się w filmie ot tak, aby podkoloryzować pewną z góry przyjętą tezę. W życiu nie popłaca ani zbytni cynizm, ani zbytni idealizm. Należy szukać złotego środka i porzucić ślepy galop w jednym z wybranych kierunków. Podczas szybkiego biegu łatwo się bowiem zagubić, tak jak główni bohaterowie Obcego ciała. No tak…
Nowy film Zanussiego naszkicowano zdecydowanie zbyt grubą kreską. Brak mu subtelności, gry niedopowiedzeń oraz aluzji. O pewnych sprawach powinno mówić się delikatnie i wrażliwie, w przypadku Obcego ciała Zanussi najwyraźniej o tym zapomniał. Przed seansem twórca skarżył się, że po raz pierwszy w swojej karierze miał problem z otrzymaniem wsparcia z środków publicznych. Nie chcę być złośliwy, ale może to pora na pewne refleksje?