Czy do osiągnięcia sukcesu w przemyśle filmowym absolutnie konieczne jest dziś posiadanie własnego agenta? Jak w praktyce wygląda kształtowanie wizerunku przyszłych gwiazd? I w końcu: dlaczego zawód agenta aktorskiego przez tyle lat pozostawał bez własnego stowarzyszenia? O największych radościach i największych wyzwaniach w branży porozmawialiśmy z Moniką Janas, szefową agencji aktorskiej COOLKEYPLAY oraz współzałożycielką Stowarzyszenia Agencji Aktorskich – pierwszej organizacji stojącej na straży praw agentów gwiazd w Polsce.
Mary Kosiarz: Na liście wymarzonych zawodów małych dzieci często pojawiają się aktorzy, piosenkarki, modelki czy lekarze. Próżno szukać pośród tych profesji agenta aktorskiego. Co skierowało Panią właśnie na tę ścieżkę?
Monika Janas: Przypadek i ciekawość. Patrząc wstecz, do pewnego momentu wszystkie wydarzenia i decyzje w moim życiu wydawały się jedynie podążaniem za impulsem, jakąś okazją, która mi się przytrafiała. Zaczęło się od DKF-u, Iluzjonu, pasji oglądania klasyki filmowej. W gronie moich znajomych to był sposób na spędzanie wolnego czasu, okno na świat, temat rozmów. Ta ciekawość kina mi pozostała i myślę, że jest motywacją, żeby wykonywać mój zawód.
Mary Kosiarz: Czym innym jest rzecz jasna zamiłowanie do kinematografii jako takiej, a czym innym praca z aktorami jako swego rodzaju podopiecznymi. Skąd wziął się pomysł na założenie agencji aktorskiej?
Monika Janas: Agencję aktorską COOLKEYPLAY założyłam dokładnie osiemnaście lat temu. Byłam już wtedy od 10 lat agentką kilkorga świetnie prosperujących aktorów i mogłam zaprosić do współpracy kolejne osoby. Droga do tego miejsca nie była oczywista, bo kiedy zaczynałam pracę, w Polsce rynek agencji kiełkował i raptem kilka osób wykonywało ten zawód. Pionierską agencją aktorską była i doskonale działa do tej pory Agencja Gudejko, założona przez aktora Jerzego Gudejkę u progu transformacji ustrojowej. Wcześniej istniały państwowe impresariaty, które były instytucjami organizującymi życie artystyczne w Polsce tyle, że działały na rzecz instytucji, a nie aktorów. Skończyłam SGH na kierunku finansów i bankowości, w międzyczasie robiłam specjalizację z zarządzania, marketingu i reklamy, a niedługo później z dziennikarstwa. Z racji tego, że już w trakcie studiów pracowałam w reklamie i przy produkcji telewizyjnej, byłam w branży. Po zastanowieniu się, jak połączyć wiedzę ze studiów, doświadczenie i znaleźć dla siebie ciekawą lukę, wymyśliłam, że zajmę się PR-em, ale nie produktowym, tylko budowaniem marki osobistej.
Na początku lat 90. cała branża się przeobrażała. Pojawiały się pierwsze elementy komercjalizacji, wszyscy chcieli się szybko zaadaptować do nowego, zachodniego myślenia, hollywoodzkich standardów. Trafiłam do agencji aktorskiej założonej m.in. przez biznesmena z Los Angeles. Pracowałam tam tylko przez pół roku, ale i tak bardzo dużo dowiedziałam się o rynku, o sposobie działania agencji, o pracy menadżerów w Stanach Zjednoczonych i samym kreowaniu wizerunku tamtejszych gwiazd. Słowo „kreowanie” jest tutaj istotne, ponieważ zorientowałam się, że moja zawodowa intuicja prowadzi mnie w stronę budowania kariery i wizerunku artystycznego, a nie jego kreowania.
Mary Kosiarz: Czym w takim razie różni się technika kreacji wizerunku, jak rozumiem sztuczna i niewłaściwa, od jego budowania?
Monika Janas: Tego nie powiedziałam. Można śmiało założyć, że obierając taki kurs, osiąga się szybsze i doraźnie lepsze wyniki finansowe. Nie jest to zatem mówienie o tym, co jest gorsze, a co lepsze, tylko kwestia wyboru innej filozofii, celów i strategii. Świadomie dobieram aktorów, którzy tak jak ja wierzą w siłę ich talentu i osobowości i są gotowi na proces długodystansowy.
Mary Kosiarz: Z perspektywy da się zauważyć, gdzie przeważa struktura i świadome konstruowanie kariery, a gdzie wygrywa przypadek?
Monika Janas: Tak.
Mary Kosiarz: Agent aktorski to jeden z tych zawodów w świecie show-biznesu, o którego istnieniu mamy co prawda świadomość, ale w bardzo ograniczonym stopniu potrafimy zdefiniować, na czym on tak naprawdę polega. Przypuśćmy, że do Pani agencji trafia młody, utalentowany aktor, być może dopiero debiutant, który poszukuje kogoś do pomocy w rozwoju kariery. Co on dostaje w pakiecie po dołączeniu do Waszego grona?
Monika Janas: Zderzenie z rynkiem jest dla ludzi świeżo po szkołach bardzo trudne i może okazać się sporym zaskoczeniem. Być może nie byłoby ono tak głębokie, gdyby więcej zajęć na uczelniach było poświęconych zasadom i realiom działania współczesnego rynku filmowego. Gdy aktor trafia do agencji na bardzo wczesnym etapie kariery, ma pustą kartę, którą wspólnie z agentem uzupełnia i dzięki jego wsparciu nie działa po omacku. Osobie o dużej wrażliwości bardzo trudno jest siebie właściwie ocenić, często cechy, które przez nią samą postrzegane są jako negatywne, mogą być paliwem dla ról, a cechy, które uważa za siłę, w rzeczywistości przeszkadzają – agent wie, jak tym zasobem zarządzać. Utalentowanych ludzi, jeżeli w ogóle umiemy uchwycić słowo „talent”, jest naprawdę wielu. Czasem rzeczywiście szansę zaistnienia przynosi łut szczęścia: spotkanie kogoś na ulicy, w kawiarni – ale jeśli zajrzymy za kulisy prawdziwych karier, to nigdy nie będą one splotem szczęśliwych wypadków, tylko efektem pracy wielu osób i konsekwentnie realizowanych długoterminowych strategii.
Agent jest ogniwem, łącznikiem, buforem w procesie angażowania aktorów do produkcji filmowej. Pozostajemy w dialogu z reżyserami obsady, z producentami i przedstawiamy naszych kandydatów do ról. Mamy najgłębszą wiedzę na temat ich życiowej i zawodowej historii oraz tego, co w tym konkretnym momencie unikatowego mogą wnieść do projektu. Następny rozdział działań to negocjacje, równoważenie energii i oczekiwań wszystkich stron i programowanie dobrej współpracy nie tylko w okresie zdjęciowym, ale też na etapie promocji projektów. To jest proces rozciągnięty w czasie – niektórym produkcjom towarzyszymy nawet przez kilka lat. Moment premiery – kinowej czy streamingowej – jest więc czymś absolutnie wyjątkowym. Albo świętujemy wielki sukces, albo w tych mniej radosnych momentach konfrontujemy nasze wyobrażenia z rzeczywistością i odbiorem widowni. Wracam tu znowu do radości z celebrowania kina…
Mary Kosiarz: W ciągu osiemnastu lat istnienia COOLKEYPLAY branża zmieniła się niesamowicie. Szczególnie ostatnie kilka lat pokazało nam, jak niewiele potrzeba, by odnieść sukces chociażby w mediach społecznościowych. Czy z Pani perspektywy posiadanie agenta jest dziś dla młodego twórcy niezbędne?
Monika Janas: To jest raczej rozmowa o jakościach funkcjonowania bez agenta. O przypadkowości lub jej braku. Nasza praca wymaga dużej wiedzy, której oswojenie wymaga czasu i narzędzi. Agent twardo stąpający po ziemi, działający z pełną świadomością realiów środowiskowych, biznesowych i prawnych, zdejmuje z głowy artysty ogromną odpowiedzialność. My opiekujemy się karierą aktorów, dając im bardzo szerokie zaplecze. Chyba nie chciałabym być takim aktorem, który musi jeszcze zabiegać o uwagę, być swoim własnym biznesmenem, prawnikiem, PR-owcem i menadżerem. Bardzo trudno jest samemu dbać o siebie i swoje interesy w branży. I mówię to jako osoba, która od 28 lat wytrwale dba o cudze interesy – i wcale nie ma pewności, czy umiałaby tak samo skutecznie walczyć o siebie. Pozycje producentów i aktorów są w ogromnej dysproporcji i to nie tylko na niekorzyść tych, którzy dopiero zaczynają, ale często i wielkich gwiazd. Aby aktor miał szansę się rozwijać i wykorzystywać swój talent, musi mieć obok pracy własne życie, zainteresowania, przestrzeń na doświadczanie świata i przyglądanie się ludziom, nie z pozycji zagrożenia, ale ze świadomością, że ma oparcie w zespole i jest profesjonalnie zaopiekowany.
Mary Kosiarz: Wspomniała Pani o byciu bagażem wsparcia dla aktorów. Postrzegam to trochę jako dbanie o cenny skarb, który nie może stracić swojej magicznej iskry. To w końcu niezwykłe osobowości i jedna rzecz szczególnie mnie tutaj zastanawia. Czy w waszym wspólnym kontrakcie wchodzi w grę nawiązywanie prywatnych relacji z aktorami, których karierami się zajmujecie?
Monika Janas: Nawiązując współpracę, dostajemy wgląd do życia aktorów, dlatego aby obie strony w takiej relacji czuły się komfortowo, kluczowe są: absolutne wzajemne zaufanie oraz czytelne, profesjonalne granice. Nawiązując też do pierwszej części Pani pytania: nasza praca nie polega na dopieszczaniu aktora. To nie jest mój skarb, którym zarządzam. To jest dla mnie ktoś ważny, kogo sukcesy bardzo mnie cieszą, bo potwierdzają jakość i sens mojej pracy.
Mary Kosiarz: Chciałabym nas teraz skierować w stronę najnowszego, debiutanckiego projektu, jakim jest Stowarzyszenie Agencji Aktorskich. Co było główną motywacją do tego, by ta inicjatywa powstała?
Monika Janas: Powstanie Stowarzyszenia Agencji Aktorskich jest efektem intensywnej, rocznej pracy kilkunastu agencji. Od dawna dało się zauważyć, że brakuje nam punktu odniesienia, jasnej definicji naszego zawodu i katalogu dobrych standardów. Ludziom, którzy nie mają doświadczenia w tej branży, trudno jest zatem ocenić, kto gra fair, a kto narusza obyczaje i zasady. Nasz międzyagencyjny dialog szedł równolegle z dialogiem w innych środowiskach twórczych, który zaowocował powstaniem kilku innych zrzeszeń i gildii zawodowych branży audiowizualnej, ale jest to też podążanie za standardami zagranicznymi. Trzydzieści lat to sporo czasu, by wypracować reguły profesjonalizmu i je usankcjonować.
Pierwsze nasze rozmowy na temat powstania stowarzyszenia zaczęły się już dziewięć lat temu. Od tego czasu często ze sobą współpracujemy, wymieniamy się doświadczeniami i sygnalizujemy sobie niepokojące zjawiska. Od dawna mamy silne poczucie wspólnoty, a teraz też formalną reprezentację.
Mary Kosiarz: Nawiązuje Pani nieco do mojego kolejnego pytania o to, czy trudno było Wam połączyć te kilkanaście rywalizujących ze sobą agencji, czy to po prostu przejaw pięknej zawodowej solidarności.
Monika Janas: Jest trochę tak jak w sporcie: rywalizujemy ze sobą, mamy różne pomysły na uprawianie tego zawodu i różne modele biznesowe. Ale jeśli chodzi o fundamentalne zasady gry, jesteśmy absolutnie zgodni. Coś, co dla wielu z nas wydawało się oczywiste, nareszcie nabrało formalnego kształtu. Stowarzyszenie Agencji Aktorskich ma swój własny kontrakt wewnętrzny – każda z agencji dołożyła do niego swój puzzel i dzięki temu ułożyliśmy wielowymiarowy, ale spójny obraz.
Mary Kosiarz: Jakie są plany Stowarzyszenia Agencji Aktorskich na najbliższą przyszłość?
Monika Janas: Podzieliliśmy się na zespoły, które będą odpowiedzialne za konkretne działania m.in.: dialog z gildiami zawodów filmowych na temat podnoszenia standardów profesjonalnych, będziemy rozmawiać z partnerami instytucjonalnymi w sprawie zmian legislacyjnych, ze szkołami filmowymi o rozszerzeniu programów, aby młodzi ludzie, którzy wchodzą do zawodów aktorskich, reżyserskich czy produkcyjnych, już w czasie studiów dostawali kompleksowy zasób wiedzy na temat rynku i obowiązujących reguł. Z naszych wieloletnich obserwacji wynika, że młodzi aktorzy i producenci są często zagubieni i nie umieją profesjonalnie poruszać się w tym świecie. Fundamentem jest zrozumienie, że współpraca między agentami a producentami nie będzie dyskusją osób po dwóch stronach barykady, ale dialogiem opartym na zrozumieniu, że my wszyscy włącznie z agencjami tak naprawdę współtworzymy film. Bez aktorów kina nie będzie. Sztuczna inteligencja w niedalekiej przyszłości być może wypełni część oferty audiowizualnej, ale bez człowieka nie będzie prawdziwej sztuki. Bez producentów, którzy wezmą odpowiedzialność za to, żeby zorganizować pieniądze i doprowadzić film do końca, nie będzie z kolei pracy dla tych aktorów. To nie jest podział na dobrych i złych. Wszyscy jesteśmy po jednej stronie.
Mary Kosiarz: Miejmy nadzieję, że świadomość społeczna odnośnie do pracy w tej branży nie będzie już bazować wyłącznie na wielkich nazwiskach. To ważne, żeby widzowie wiedzieli o tym, kto dba o wizerunek ich filmowych ulubieńców.
Monika Janas: Natrafiłam niedawno na bardzo ciekawą statystykę. W Polsce w 2021 roku branża kreatywna stanowiła 3,6% PKB, był to wskaźnik wyższy niż przychodów z rolnictwa w tym samym czasie. Żywię naiwną wiarę, że w świecie, który tak dynamicznie się zmienia, branża kreatywna będzie się sukcesywnie rozszerzać. Z jednej strony nie wolno ignorować ryzyk związanych z rozwojem AI, ale wierzę, że dzięki tej technologicznej rewolucji czas pracy nam się skróci i ludzie będą potrzebować więcej kultury i sztuki filmowej.
Mary Kosiarz: Oby ta narracja jedynie rosła w siłę. Trzymam kciuki za dalsze poczynania Stowarzyszenia!