Rozmowa z YAHYĄ ABDULEM-MATEENEM II, gwiazdą filmu CANDYMAN
Dzięki uprzejmości Forum Film publikujemy niedostępny nigdzie indziej wywiad z gwiazdą Candymana, Yahyą Abdulem-Mateenem II. Rozmowę przeprowadził J. I. Cuenca.
Co wiedziałeś o legendzie Candymana, zanim podjąłeś się udziału w filmu?
Podobała mi się sama idea i ikonografia Candymana. Pamiętam, że oglądałem oryginalny film, a później bawiłem się z rodzeństwem próbując go przyzwać i docierając jak najdalej, zanim rezygnowaliśmy.
Ekscytował cię udział w odświeżeniu legendy?
Tak, powrót do niej i nadanie nowej perspektywy z pewnością były ekscytujące.
Jak opisałbyś historię?
Do projektu dołączyłem, gdy scenariusz nie był jeszcze skończony, więc rozmawialiśmy o pomysłach na film, czym ma być i jakie ma mieć znaczenie. Podobało mi się, że miał przerażać, ale nie z tym samych powodów, co inne horrory. Ostatecznie pomyślałem, że scenariusz bardzo pomysłowo podszedł do historii i było to ryzykowne; był odważny i nie miał problemu żeby wyrazić, co chce osiągnąć.
Za tym wszystkim stała kreatywna siła w postaci filmowca kalibru Jordana Peele’a, który jest współautorem scenariusza i producentem Candymana.
Miałem okazję pracować z Jordanem przy To my. Miałem tam małą rolę, ale już po tym doświadczeniu wiedziałem, że chcę powtórzyć współpracę. Jakiś rok później zadzwonili do mnie z informacją, że jest okazja zagrać w Candymanie.
Co według ciebie sprawia, że to tak unikalny głos w dzisiejszym kinie?
Kiedy Jordan tworzył Uciekaj!, wszyscy spodziewali się, że zrobi komedię, bo brali pod uwagę jego doświadczenie. Tymczasem on skręcił w drugą stronę i wytrącił wszystkich z równowagi. Gdy z nim rozmawiasz, doskonale wiesz, jakim uwielbieniem darzy horror. Dla artysty to wyzwanie, aby wyrazić to, co chce robić i się tego trzymać. Jordan ma odwagę, by to robić i jednocześnie czuje misję by opowiadać historie, które nie są koniecznie o czarnoskórych, ale tworzone dla nich i dla szerokiej widowni. Sukces jego pracy to kombinacja obranego kierunku, wystarczającej odwagi i inteligencji, by do niego dążyć.
Mogłeś też pracować z Nią DaCostą, która współtworzyła scenariusz i reżyserowała film.
Myślę, że to wspaniała reżyserka! Gdy się z nią spotkałem, bardzo mi się spodobało, w jaki sposób mówi o tworzeniu filmów. Rozmawialiśmy więcej o tym oraz o jej celach jako artystki, niż o tym konkretnym projekcie. Zapoznaliśmy się na poziomie artystycznym, ale po tej rozmowie wiedziałem, że chcę z nią stworzyć film.
Kim według ciebie jest twój bohater, Anthony McCoy?
To człowiek, który chce odkryć kim jest i skąd pochodzi. Gdy coraz bardziej zagłębia się w to, co wydaje mu się obce, odkrywa, że tak naprawdę wraca do domu. Wtedy zbliża się do samego siebie i do swojego przeznaczenie. Myślę, że to artysta szukający swojego głosu i miejsca w świecie. Ambitna osoba, która marzy o lepszym życiu i romantyzuje je, ale los ma co do niego inne plany.
Co się z nim dzieje?
W momencie, w którym znajduje inspirację w czymś, co wydaje się otwierać możliwości, wchodzi na tragiczną ścieżkę; nie różni się ona od tych, na których jest wielu innych młodych ludzi z nagle odebraną im przyszłością. To jego podróż w tym filmie.
W jaki sposób przygotowywałeś się do roli?
Interesujące było to, że moje przygotowania nie odbiegały dużo od własnych doświadczeń bycia czarnoskórym mężczyzną w Ameryce. Zainspirowałem się tym i historią aby przedstawić postać, która zostaje obciążona rzeczywistością. Anthony to tragiczna postać – było przed nim całe życie, ale też los, którego nie mógł uniknąć. W ten sposób o nim myślałem i starałem się go wspierać, utrzymywać przy życiu, zanim los weźmie górę.
Sercem filmu jest jego historia miłosna z dyrektorką galerii, Brianną Cartwright.
Tak, Anthony uwielbiał być w tej relacji i mieć możliwość bycia artystą. Chciał rozwoju w obu tych aspektach nim powstrzymało go przeznaczenie.
Jak istotna była możliwość kręcenia filmu w tym samym miejscu, w którym dzieje się jego akcja?
Film mówi o gentryfikacji i wysiedleniu, więc bardzo ważne było być w Chicago i przechadzać się przez Cabrini-Green. Jedne z najlepszych dni na planie to te, w których mogłem porozmawiać z mieszkańcami. Chcieliśmy by rozumieli, że jesteśmy ich gośćmi i że wszystko robimy z miłością i szacunkiem, bo ostatnie co chcieliśmy, to narzucać im swoją wolę. Podobało mi się kręcenie w tamtym miejscu i czuję się zaszczycony mówiąc, że tam zrealizowaliśmy naszą historię.
Jakim doświadczeniem nazwałbyś bycie częścią Candymana?
To było świetne doświadczenie, właśnie przez ten aspekt wspólnoty i troskliwych artystów, którzy delikatnie obchodzili się z tematem. Ta historia została stworzona z miłością, troską i z dobrymi intencjami.
Jakiego odbioru filmu się spodziewasz?
Tworzenie filmu zajmuje trochę czasu, ale przy takich projektach wiesz, że będzie się można do nich odnieść w momencie premiery, bo pewne kwestie w nich poruszane nie przeminą. Dla mnie, jako artysty, ważna jest wiedza, że moja praca będzie istotna po ukończeniu, co nie jest zawsze łatwo osiągnąć opowiadając historię.
Powiedziałbyś „Candyman” pięć razy, stojąc przed lustrem?
Nie! Nie chcę z tym zadzierać…