Rozmawiamy z Maszą Wągrocką, Gosią z serialu „KIEDY ŚLUB?”
Paulina Zdebik: Czy mi się wydaje, czy postać Gosi, w którą się wcielasz w serialu Kiedy ślub?, jest w jakimś stopniu inspirowana Phoebe Buffay z Przyjaciół?
Masza Wągrocka: O matko, nie… (śmiech). Chociaż teraz, jak to powiedziałaś, to myślę, że chcąc nie chcąc, oglądając Przyjaciół, mogłam trochę Pheobe w swoją bohaterkę wchłonąć, choć szczerze mówiąc, nie podchodziłam do tej postaci w ten sposób. Jest to jednak bardzo miłe skojarzenie i jeśli taki jest odbiór Gosi, to nie będę marudzić.
Co Cię łączy z Gosią, a co dzieli?
Prawie nic nas nie łączy… Jeśli koniecznie miałabym coś wskazać, to może jedynie temperament i powierzchowność? Ale jeżeli chodzi o Gosi odwagę, gotowość na eksperyment i doświadczanie, to jestem na zupełnie przeciwnym biegunie. Wszystko muszę mieć zaplanowane, dziesięć razy potwierdzone, umówione… Jak myślę nad tym, co nas jeszcze może łączyć, to poczucie humoru i rodzaj jakiegoś ciepła. Mam wrażenie, że Gosia potrafi wejść w buty prawie każdego; bardzo empatyzuje ze swoimi przyjaciółmi – a przynajmniej tak próbowałam ją poprowadzić, żeby była swojego rodzaju światłem i otuliną, w których każdy będzie mógł znaleźć odrobinę zrozumienia. Pod tym względem jesteśmy podobne, ale jeśli chodzi o nasze experience życiowe, to jesteśmy zupełnie różne.
Dostrzegasz w związku z tym coś, czego mogłabyś się od Gosi nauczyć i wdrożyć do własnego życia?
Zdecydowanie. Nie zakładać, że coś pójdzie źle, tylko, że się uda. Może też trochę improwizacji w życiu? I odwagi, by z niego w pełni korzystać. Nie muszę koniecznie mieć relacji ze 123 osobami, tak jak Gosia, ale podziwiam to, jak dużą ma ona w sobie otwartość. Nie traktuje związków, które się nie udały, jako porażek, a wręcz przeciwnie – doświadcza ludzi, chłonie ich, uczy się, poznaje. Wspaniale myśli o tych wszystkich, z którymi była. To jest coś, z czego mogłabym skorzystać. I jak sobie przemyślałam zeszły rok, to myślę, że nawet trochę już z tego skorzystałam.
Myślę, że po tym, co powiedziałaś, można się domyślić, jaka będzie Twoja odpowiedź na kolejne pytanie, ale i tak chciałabym je zadać. Czy byłabyś chętna poślubić kogoś – tak jak Gosia – po trzech tygodniach znajomości?
No to się domyśliłaś! (śmiech) Watch my face: NIE! Nie, nie, nie… Ja w ogóle nie wiem, czy byłabym w stanie kogokolwiek kiedykolwiek poślubić. Małżeństwo to jest dla mnie dziwna instytucja… W Kiedy ślub? pojawia się monolog Gosi, w którym maczałam palce. Pytałam się reżyserów i scenarzystów, czy mogę coś od siebie dorzucić, więc dokonaliśmy małych poprawek. Myślę, że funkcjonuje on jako extra statement o tym, co jest fajne w stałości i dlaczego warto o nią walczyć, ale dlaczego zakładanie, że coś będzie trwało zawsze, jest logicznie sprzeczne, bo to jest po prostu niemożliwe; ale też o tym, jak bardzo można się starać, żeby to się powiodło, i jak bardzo należy iść w tym wszystkim za głosem serca. Bardzo lubię ten monolog – myślę, że jest mi on bardzo bliski, jeśli chodzi o poglądy na ślubne sprawy.
Jak to się stało, że Gosia przyjaźni się z Wandą? Są to tak różne postaci, że nie sposób nie zastanawiać się nad tym, w jaki sposób ta relacja w ogóle działa.
Myślę, że bardzo często tak jest, że coś zostaje z czasów gimnazjum czy liceum i po prostu trwa. Wspólne doświadczenia budują background. Kiedy przeżywa się razem rzeczy, czy to dobre, czy niedobre, to więź między ludźmi się zacieśnia. Gosia i Wanda poszły w zupełnie innych kierunkach i mają zupełnie inny pomysł na swoje życie, ale myślę, że rodzaj wrażliwości, poczucia humoru, wzajemnej troski i dobra, które obydwie mają w sobie, pozostają dla ich wspólnym core. Czasem mimo tego, że nasi przyjaciele czy przyjaciółki znajdują się w swoich życiach w ekstremalnie innym miejscu od nas, to nadal tę więź mamy; wszyscy znamy tę historię. Myślę, że jeśli tak szczerze chcemy zapewnić komuś dobrostan, to wówczas różnice osobowościowe nie mają większego znaczenia.
Nie jest to pierwszy projekt, przy którym spotykasz się z Łukaszem Ostalskim. Czy to znaczy, że dobrze Wam się razem współpracuje i można liczyć na kolejne?
Niestety ze względu na terminy właśnie przepadł nam kolejny wspólny projekt. Z Łukaszem zrobiliśmy wcześniej zupełnie inną rzecz, w zupełnie innej formie, w której grałam zupełnie inną bohaterkę. Kiedy pojawiłam się na castingu do Kiedy ślub? i zobaczyłam Łukasza, to pomyślałam sobie: „oho, no nie ma szans!”. Byłam przekonana, że po tym, jak nagraliśmy razem trzynaście odcinków Krucjaty, nie będzie opcji na to, bym dobiła się do jego głowy postacią z zupełnie innego bieguna, ale w międzyczasie przefarbowałam włosy i postarałam się na castingu jak najbardziej odkleić od tamtej postaci. No i się udało! Mamy już z Łukaszem wypracowany wspólny język. Widzę, jak on się rozwinął, on też widzi, jak ja się rozwijam, i myślę, że mogę powiedzieć, że bardzo się razem „docieramy”. Być może na początku oczekiwałam, że będzie mi trochę więcej sugerował, ale potem zrozumiałam, że to jest jego rodzaj zaufania do aktora. To jest bardzo cenne; uważam, że warto z tego korzystać, samemu proponując więcej. Łukasz ma w sobie coś takiego, że pozwala kombinować, ale też wie, co jest ważne dla fabuły i z czego nie chce rezygnować. Sądzę, że w przypadku Kiedy ślub? to bardzo fajnie zadziałało. Uważam, że nasza praca fajnie się rozwija i mam nadzieję, że on też tak myśli o współpracy ze mną.
A co byś powiedziała o współpracy z Piotrem Domalewskim?
Piotr znajduje się na przeciwnym biegunie. Jest bardzo precyzyjny; wie, czego chce. Powiedziałabym, że Łukasz jest bardziej romantyczny i pastelowy w swojej reżyserii, a Piotr bardziej zabawowy i jawi się w konkretniejszych kolorach. Mimo że chłopaki są jak ogień i woda, to świetnie mi się z nimi pracowało. Piotr jest większym „jajcarzem”, a Łukasz „rozkminiaczem”, ale obaj są super. Wspominam ten projekt jako genialny czas.
Czy to, że są tak różnymi osobowościami, w żaden sposób nie przeszkadza w konsekwentnym budowaniu postaci?
To jest trudne na początku, ale myślę, że fajnie, że popracowaliśmy w pełnym składzie na próbach czytanych, dzięki czemu potem już poszło z górki. We współreżyserii ważne jest też to, by wypracować sobie jakiś system – czasami jest tak, że reżyserzy wymieniają się odcinkami, a czasami wątkami. Dzięki temu, że Łukasz i Piotrek konkretnie to między sobą ustalili, to – nie mogę wprawdzie mówić za resztę aktorów, ale – w moim przypadku wszystko było całkowicie transparentne. Szybko znaleźliśmy naszą Gosię, a w razie co chłopaki też oglądają potem swoje dailies (materiały z bieżącego dnia zdjęciowego – przyp.red.) i na bieżąco dyskutują. W przypadku innego projektu to może być confusing, ale tutaj w ogóle nie odczuwałam dysonansu pomiędzy zmianami reżyserów.
Zaczynałaś swoją karierę przede wszystkim jako aktorka teatralna, ale ostatnimi czasy coraz częściej i gęściej pojawiasz się również w filmie. Udaje Ci się łączyć te dwa światy czy kino stopniowo przejmuje Twoje życie?
Przez ostatnie cztery lata łączyłam te dwa światy. To będzie mój coming out w wywiadzie: postanowiłam się na jakiś czas rozstać z etatem i na ten moment współpracuję z Teatrem Narodowym już tylko gościnnie. Podjęłam tę decyzję dlatego, że zaczęło do mnie przychodzić coraz więcej filmowych propozycji. Moje pierwsze lata w teatrze były hardcorowo intensywne. Pracowałam w czterech teatrach na raz: w Och-Teatrze, w Teatrze Narodowym, w Teatrze Roma i w offowej grupie Potem-o-tem. Nagrałam się bardzo dużo jak na tak młodą osobę i w pewnym momencie pomyślałam sobie: „kurczę, jeśli nie teraz, to nigdy tego nie zrobię, nie zrezygnuję z teatru, bo to jest mój drugi dom”; a ja się bardzo przywiązuję do miejsc i ludzi. Podjęłam decyzję, że trzeba zerwać ten plaster na ostro i skorzystać z tego, że świat filmowy mi teraz dużo oferuje, i tak też się stało. Ale nadal gościnnie gram w Narodowym. Zapraszam też do Potem-o-tem, bo myślę, że jest to interesująca propozycja na mapie teatralnej Warszawy.
A myślisz, że wrócisz kiedyś na etat w teatrze?
Staram się nie wybiegać tak myślami. Przejmuję cechy Gosi i próbuję uczyć się nie planować wszystkiego aż tak dokładnie. Wszystko się może zdarzyć. Zeszły rok był dla mnie tak ekstremalnie zaskakujący i przełomowy… Tyle rzeczy się zmieniło, i w moim życiu zawodowym, i prywatnym. Otrzymałam wiele niesamowitych propozycji filmowych, kupiłam pierwsze auto… Pozostaje spytać: „kiedy ślub”? (śmiech) Słowem: życie i dorastanie. Myślę sobie, że nie ma co wybiegać myślami za daleko, bo nie ma stałości w kosmosie. Oczywiście nie wykluczam tego, że wrócę, bo kochałam życie w teatrze, ale też nie upieram się przy tym, że muszę. Zobaczę – mnóstwo aktorów wraca do teatru po latach. Ostatnio po długiej przerwie do Narodowego wróciła Gosia Kożuchowska, więc jest to jak najbardziej realne.
Skoro 2023 był dla Ciebie tak ekstremalnie zaskakujący, to z czym właściwie wkraczasz w nowy rok?
Z odpoczynkiem. Zeszły rok był tak crazy, że szczerze mówiąc, nie wiem, jak ja to zrobiłam, żeby to wszystko jakoś posklejać i sobie poukładać. Nie mogę zdradzić szczegółów ze względu na cyrografy podpisywane krwią (śmiech). Choć ciężko mi się mówi zwięźle i mam problem z syntezowaniem, powiem krótko: ilość dni, które spędziłam na planie w zeszłym roku, jest bardzo duża, a musiałam też dokończyć wszystkie spektakle teatralne, w których grałam, więc 2023 rok skończyłam z gigantycznym przepracowaniem. W tym roku dbam o siebie, dbam o zdrowie, odpoczywam, wakacjuję, a potem wchodzę na następne plany zdjęciowe. Zapowiada się całkiem spoko!
Wobec tego właśnie tego Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.