Rozmawiamy z KORNELIĄ STRZELECKĄ i PIOTREM POLAKIEM, Asią i Michałem z THE OFFICE PL
Z okazji premiery polskiej odsłony The Office porozmawialiśmy z Kornelią Strzelecką i Piotrem Polakiem. Kornelia wciela się w Asię, czyli polską wersję Pam, natomiast Piotr gra samego szefa biura, Michała Holca. Aktorzy opowiedzieli nam o tworzeniu swoich postaci i przygotowywaniach do roli.
Jan Tracz: Zaczynałaś jako modelka, aktualnie jesteś aktorką i reżyserką. Jaka to była dokładnie droga?
Kornelia Strzelecka: Kiedy miałam 14 lat, po raz pierwszy znalazłam się na planie sesji zdjęciowej. To było trochę dziełem przypadku, nigdy nie marzyłam o karierze modelki (studiowałam prawo i raczej z nim wiązałam przyszłość). Później wszystko potoczyło się bardzo szybko – wyjazdy zagraniczne, sesje, reklamy. Zawsze interesowałam się filmem, a później trafiłam do Los Angeles. LA to miejsce, w którym każdy chce osiągnąć sukces. Znajdziemy tam mnóstwo osób żądnych sławy, epatujących wręcz pewnością siebie. Ja natomiast miałam w sobie całkiem sporą dozę nieśmiałości. Nie umiałam przyznać nawet przed sobą, że chciałabym zająć się aktorstwem. Chodziłam co prawda na zajęcia aktorskie, ale nikomu o tym nie mówiłam. Wydawało mi się to bardzo próżne. Zdecydowałam, że pójdę na staż do wytwórni filmowej i poznam ten świat od wewnątrz. Ale tam nabywałam doświadczenia w kompletnie innej dziedzinie. Streszczałam, sprawdzałam i oceniałam scenariusze. Jako najniższa w hierarchii czytałam ich setki. Później współpracowałam ze scenarzystami jako ich asystentka, wyszukiwałam błędy ortograficzne, dawałam uwagi do powstających scenariuszy… Zajęcia raczej daleko od aktorstwa.
I co było dalej?
Okazało się, że w Polsce jest sporo osób, które chcą korzystać z tego mojego doświadczenia. Zaczęłam konsultować scenariusze, później przyszła propozycja napisania czegoś. Mieszkałam w LA, pracowałam z polskimi reżyserami i producentami przy ich projektach. Brakowało mi jednak pracy na planie zdjęciowym. Zaczęłam produkować sesje modowe dla europejskich marek, które realizowały swoje pomysły na kampanie reklamowe w USA. Pracowałam też jako drugi reżyser na planach spotów reklamowych. Cały czas chodziłam do szkoły i coraz bardziej ciągnęło mnie w stronę aktorstwa. Latem 2019 roku wróciłam do Polski i asystowałam reżyserowi przy filmie Magnezja. Później wróciłam do Stanów, minął kolejny rok szkoły i pracy niezwiązanej z aktorstwem, przyszedł rok 2020. Przyleciałam do Polski w maju, teoretycznie tylko na plan Królestwa kobiet, żeby znów współpracować reżysersko, ale zagrałam też mały epizod. I później jakoś się potoczyło. Do Stanów nie wróciłam od półtora roku. Pewnego razu trafiłam też na (swoją drogą bardzo długi) proces castingowy do polskiego Biura. Jakimś cudem się udało! Konsekwencją tego jest choćby fakt, że aktualnie rozmawiamy. (śmiech)
Znasz oryginał brytyjski? Albo amerykańską wersję The Office?
Miałam świadomość, że istnieją te dwie popularne wersje. Kiedy zaczęliśmy zdjęcia do serialu, próbowałam odciąć się poprzednich serii. Dopóki nie stworzyłam postaci Asi, nie oglądałam ani brytyjskiej, ani amerykańskiej wersji. Wiedziałam, że gram odpowiednik amerykańskiej Pam, spokojnej recepcjonistki z Dunder Mifflin, ale między Polską a USA są tak ogromne różnice, że ignorancją byłoby kopiować jej rolę jeden do jednego. Podobnie jeśli chodzi o Dawn z wersji brytyjskiej. Mimo tego samego stanowiska w biurze dzieli nas zbyt wiele (nawet jeśli weźmiemy pod uwagę choćby czas powstawania produkcji). A kiedy już „oswoiłam” swoją Asię – symultanicznie z pracą na planie zaczęłam binge’ować wersję amerykańską. I rzeczywiście: bawiłam się świetnie!
Czuć w tobie taką Pam, chociaż ona potrzebowała więcej serialowego rozwoju. Twoja postać jest zachowawcza, skryta, stara się trzymać w cieniu, ale ma też swoje momenty, kiedy nie boi się mówić, co tak naprawdę myśli o całym tym biurze Kropliczanki.
Taki był właśnie mój zamiar. Jeśli to się udało i tak odbierze to widz, to będę z efektu zadowolona. Asia jest trochę zwierciadłem emocjonalnym: stoi z boku, niczym widz, z perspektywy trzeciej osoby szuka racjonalnej interpretacji wydarzeń. Jest niczym głos rozsądku, który widzi śmieszność i absurd sytuacji w firmie. Ona trochę demistyfikuje Kropliczankę.
Wierzę, że zależało wam, by relacja z Frankiem (Mikołaj Matczak) nie okazała się swoistą kalką relacji Jim–Pam? Jest wiele tropów, które na inspirację wskazują, ale jak wy kreowaliście chemię między nimi?
Na pewno wiele ułatwia fakt, że z Mikołajem dobrze rozumiemy się prywatnie, nie tylko w kontekście samej pracy nad serialem. Oboje podeszliśmy do tego na zasadzie, że musimy się za wszelką cenę wspierać. Tak było i na planie, i poza nim. Analizowaliśmy poszczególne sceny, przerzucaliśmy się pomysłami, jak coś zagrać – przy okazji nieźle się bawiliśmy, co bardzo pomogło. (śmiech)
Jakie własne elementy dałaś od siebie? Pomijając wizję reżysera i sam scenariusz.
Zależało mi na tym, by ukazać jej bogaty świat wewnętrzny. Wiemy, że jest cicha, ale – tak jak mówiłeś – Asia ma momenty, kiedy mówi to, co myśli, i wtedy ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Od początku bazowałam na tym, co było napisane w scenariuszu, a moim zadaniem było tego nie zepsuć. Dostałam dobry materiał i tego się trzymałam.
Jan Tracz: Porozmawiajmy o Michaelu…
Piotr Polak: Michale! Nie zapominajmy, odgrywam Michała, a nie Michaela, a to jest ogromna różnica.
Na ile czerpał Pan z tej szarży aktorskiej prezentowanej w amerykańskiej odsłonie produkcji?
Zacznę od początku: kiedy byłem jeszcze na studiach, to pojechałem do Anglii i dorabiałem, sprzedając kanapki w okolicznych biurach. W tym czasie leciał też brytyjski Office i sama konwencja wywołała we mnie szok! Na początku nie wiedziałem, gdzie w tym wszystkim jest żart. Dopiero później zdałem sobie sprawę, na czym on dokładnie polega i co dokładnie tam się dzieje. Od tego czasu śledzę już losy Ricky’ego Gervaisa na bieżąco. Co do amerykańskiej wersji: też na początku byłem sceptyczny, a potem okazało się, że zrobili serial po swojemu i wyszło to fenomenalnie! Taka jest moja historia z Biurami, nie udaję, że ich nie widziałem, ale kiedy dowiedziałem się, że gram Michała, z miejsca przestałem oglądać inne wersje. Chciałem to zagrać po swojemu, bez żadnych inspiracji z zewnątrz.
Jak wyglądało przygotowanie do roli, szukanie tego nieco abstrakcyjnego rozedrgania emocjonalnego?
Chyba udało mi się dostać tę rolę, bo sam jestem bardzo ekspresywny i w Michale znajdziemy sporo mnie samego. Podobał mi się fakt, że muszę w tej roli być bardzo zadaniowy: mam tutaj swoich pracowników i muszę się nimi zająć… niczym opiekun do dzieci. Musiałem udawać, że jestem genialny i świetny, nawet wtedy, kiedy dane ujęcie nam nie wyszło. Chciałem wejść w skórę Michała Holca. To było straszne, aczkolwiek skuteczne!
Czy starał się Pan wprowadzać własne tropy do postaci, czy kierował się Pan głównie scenariuszem?
To jest mockument, tu każda postać musi mieć coś z aktora. Tak jak David Brent ma coś z Ricky’ego Gervaisa w wersji brytyjskiej, tak u Michaela Scotta znajdziemy sporo Steve’a Carella. W tym przypadku ja musiałem te swoje podrygi ubrać w maskę prezesa Kropliczanki. Przykładowo przez dwa miesiące nosiłem ciężarki na stopach, żeby niczym prezes chodzić na całych stopach i w ten sposób nadać stopień „ważności” Michała.
Szczególnie interesuje mnie relacja Michał–Patrycja. Chyba nie ma co spodziewać się takich skrajności jak w przypadku Michaela i Jan, prawda?
Te dwie postaci mają podobny żenujący mechanizm, który funkcjonuje jak odbicie lustrzane. Michał nigdy by się nie przyznał, że jest podobny do Patrycji. Dla niego by to było coś w rodzaju bluźnierstwa. On ciągle ma klapki na oczach!
Michał Holc to główny element układanki: czy jest Pan gotowy na konfrontację z różnymi, prawdopodobnie bardzo skrajnymi opiniami na swój temat?
To są takie momenty, kiedy wyłączasz sobie Internet w domu. Wiedziałem, że tak będzie, trochę poczytałem tych opinii i nawet miałem niezły ubaw. Ale koniec końców przychodzi moment, w którym te komentarze zaczynają boleć, dlatego stwierdziłem: „dość”. Wyłączyłem i to już mnie nie dotyczy. Dałem z siebie wszystko, a to, co się dzieje, jest już poza mną.
W serialu pojawia się pewien monolog, który jest przytykiem dla najważniejszej osoby w państwie. Zagranie tego było jakimś wyzwaniem mentalnym czy raczej traktował Pan to jako kolejną kwestię do wypowiedzenia? Nie oszukujmy się, jest to odważny cold open jak na standardy polskiej telewizji.
Ja codziennie oglądam sobie amerykańskie talk showy, a tam codziennie komentują politykę z komediowym zacięciem, dzięki czemu jest to bardzo konfrontacyjna rozrywka. Naśmiewają się tam z braku logiki większości polityków i jest to normą! Przyznam się, że sam zaproponowałem ten monolog i przyszedłem z tym do reżysera. Zadziałało! Monologi polityków były dla mnie ogromną inspiracją w kreowaniu całości postaci Michała Holca.
Powiem tak: politycy przekonani o swojej świetności często wypadają bardzo groteskowo i nieraz stają się obiektem żartów. To są takie Michały Holce w realnym życiu! A chyba nikt nie chce, by jego szefem (lub prezydentem) był Holc.