Rozmawiamy z Kamilem Szeptyckim, Patrykiem z serialu „KIEDY ŚLUB?”
Paulina Zdebik: Jak to jest grać geja w polskim serialu tak, żeby nie popaść w stereotypy?
Kamil Szeptycki: Praca nad tą rolą była dla mnie ważna, tak że cieszę się, że udało nam się złapać z reżyserami oraz producentami wspólną płaszczyznę i ustalić niestandardowy kierunek tej postaci. Bardzo mi zależało na tym, żeby biorąc na warsztat taką postać, nie traktować jej stereotypowo. Uważam, że cierpimy na zbyt dużą ilość stereotypowego podejścia do roli, mimo że jest to poniekąd zrozumiałe – nie jesteśmy w stanie zagrać jednego bohatera i potem utrzymywać się z tego przez kolejny rok, więc idziemy trochę na skróty. W tym wypadku wszyscy chcieliśmy, żeby postać Patryka była nieco inna; chcieliśmy pokazać, że mężczyzna o orientacji homoseksualnej jest czymś więcej niż naszym stereotypowym wyobrażeniem – a wszyscy wiemy, jakie się nasuwa. Wydaje mi się, że dzięki temu, iż obraliśmy sobie jasny kierunek i konsekwentnie nim podążaliśmy, udało nam się wydobyć z tej postaci pewien rys złożoności emocjonalnej. Patryk to chłopak bardzo złożony pod względem swojego wnętrza i mam nadzieję, że będzie przyjemnym powiewem świeżości, jeśli chodzi o interpretowanie tego typu ról.
To znaczy, że miałeś realny wpływ na budowanie postaci Patryka?
Miałem duże poczucie wolności w tworzeniu w tym projekcie. To bardzo ważne, o ile idzie to we wspólnym i – uznajemy, że – dobrym kierunku. Wraz z reżyserami i produkcją wspólnie zastanawialiśmy się, czy można by było pomyśleć o Patryku w jeszcze szerszym aspekcie, czy delikatnie spróbować znaleźć w nim jeszcze więcej polifonii. Cieszę się z tego, bo postać, która ma taką amplitudę emocjonalną i taki przebieg charakterologiczny przez całość scenariusza, po prostu wymaga tej wolności.
Co było najbardziej kluczowe w tym procesie?
Główna oś, na której chciałem oprzeć się w szukaniu tej postaci, to chyba to, że Patryk to jasna osobowość, ale jednocześnie jest to bardzo konkretny chłopak, z pewnego rodzaju zasadami. Przez większość czasu jest serdeczny wobec swoich przyjaciół i bardzo chce im pomóc, ale kiedy widzi, że musi wkroczyć, to nie waha się, tylko wkracza – myślę, że stanowi to bardzo ładny balans.
Czy jest coś, czego mógłbyś się od niego nauczyć?
Historie życiowe, które spotykają Patryka, są niełatwe. Pomimo tego, że jest to postać, która pomaga innym w wyrażaniu emocji i poukładaniu ich, to sam jest bardzo pozamykany. Z pewnością nie ma łatwości w wyrażaniu swoich emocji. W końcu jednak udaje mu się uwolnić to, co w sobie kotłuje. Myślę, że tego mógłbym się od niego nauczyć – żeby czasem umieć uzewnętrznić kumulowane w sobie emocje.
Z czego wynika, że tak ciężko wyrazić mu te emocje? Czy winy należy doszukiwać się w skomplikowanej relacji z ojcem?
Wczoraj się dowiedziałem – albo, jak to się ostatnio mawia, przeczytałem na Instagramie (śmiech) – że my, Milenialsi, o wszystko obwiniamy swoich rodziców. I nawet jeśli pół żartem, a pół serio, to wydaje mi się, że coś w tym jest. W naszym skomplikowaniu i w tym, w czym niedomagamy, doszukujemy się niedociągnięć, niedopatrzeń naszych rodziców. W przypadku Patryka jest podobnie – ma bardzo trudną relację z ojcem. Jest przez niego niezaakceptowany, stanowi jego wielkie rozczarowanie – a szkoda, bo to fajny chłopak jest! Już abstrahując od tego, jaką ma orientację, i skupiając się na nim jako na osobie, to uważam, że jest to bardzo wartościowy człowiek. To, że jest odrzucony przez własnego ojca, tak bardzo go boli i z tego wewnętrznego cierpienia właśnie wynikają pewne schematy jego zachowań.
Skoro jesteśmy przy Instagramie – w momencie kiedy rozmawiamy, w ostatnim wstawionym przez siebie poście piszesz, że patrząc wstecz, 2023 był dla Ciebie pięknym rokiem i nie zapomnisz go nigdy. Dlaczego?
Dlaczego wstawiłem ten post? (śmiech) Ja jestem takim trochę „ninją” Instagrama, więc przy okazji do tych, którzy śledzą moje poczynania internetowe i są ze mną bez względu na to, jak często tam bywam i jak często dodaję posty – a poprzedni wrzuciłem chyba prawie półtora roku temu – dziękuję wam wszystkim, którzy ze mną wytrzymujecie! To był bardzo dobry rok, co nie wyklucza tego, że był to też najcięższy rok w moim życiu. To jest przewrotność losu, że to się nie musi wykluczać – był to trudny rok, ale zarazem bardzo owocny i bardzo pracowity. A moja praca była nie tylko zawodowa, ale też wewnętrzna.
Z czym wobec tego wkraczasz w 2024 rok?
Z optymizmem. Wydaje mi się, że z jakimś przerobionym już bagażem. Chociaż, co ja tam przerobiłem, 33 lata dopiero za chwilę mam, co ja tam wiem, jak mam żyć! (śmiech) Cieszę się z pracy, którą wykonałem w zeszłym roku i która pozwala mi wejść z pewnego rodzaju spokojem w kolejny.
A z czego wynikają tak duże przerwy w Twoich publikacjach w mediach społecznościowych?
Staram się nie oceniać rzeczy, dopóki nie spróbuję ich sam. Próbowałem więc częściej publikować na social mediach, a nie z góry zakładać, że to nie jest dla mnie. Próbowałem i stwierdziłem, że jeżeli to ma działać na zasadach partnerskich, to jest: media społecznościowe i ja jesteśmy partnerami, a nie któreś z nas jest nad- czy podwykonawcą, to będę dodawał posty wtedy, kiedy to poczuję, a nie dlatego, że zbliża się na to dobry czas według algorytmów. Niektórzy się zastanawiają, dlaczego się nie promuję. Media społecznościowe to nie jest dla mnie przestrzeń do promowania się, tylko do kontaktu z ludźmi. To, co stanowi dla najmilszy feedback, to nie tysiące „lajków” czy „okejek”, tylko sytuacja, jak jedna z widzek serialu, w którym grałem Włocha z polskimi korzeniami (To nie ze mną – przyp.red.), powiedziała, że jej synek był przekonany, że jestem prawdziwym Włochem i tak mu się to podobało, że zaczął się uczyć języków obcych. I ja wolę jedną taką wiadomość niż te tysiące lajków; jak to mawia Patryk w serialu Kiedy ślub?: „Call me crazy”! To jest właśnie to, co pozwala mi mocniej naładować baterie i z większą werwą i ochotą podjąć się kolejnego projektu.
Szykują się jakieś nowe projekty, w których będziemy mieli okazję niedługo Cię zobaczyć?
Teraz się muszę zastanowić, ile tam podpisałem umów o poufności, co mogę, a czego nie mogę mówić (śmiech). Jest serial, w którym najpierw byłem w castingach przez rok, a potem przez kolejny rok nagrywaliśmy, więc zajął łącznie dwa lata mojego życia. Wiążę z nim duże nadzieje, nie ze względów zawodowych, ale dlatego, że jest to projekt, o którym myślę, że po prostu będzie niósł nadzieję. Ale jak to my, aktorzy, mówimy – dopóki nie masz podpisanej umowy, nie stoisz na planie i nie zagrasz już jakiś dłuższy czas, to nie ma o czym mówić, bo wszystko się może wykrzaczyć. A najlepiej to zacząć mówić dopiero, jak już projekt znajdzie się w postprodukcji – chociaż miałem też i takie, które były już w postprodukcji, jak o nich mówiłem, i do dzisiaj się mnie ludzie pytają, gdzie są, a one nadal nie wyszły… Dziś na pewno mogę rozmawiać o nowym superserialu Canal+! Mam nadzieję, że spotkamy się również przy drugim sezonie, o którym – czy nastąpi – zadecydują już widzowie i producenci. Myślę, że Kiedy ślub? to kawał dobrego materiału i z miłą chęcią jeszcze raz podjąłbym się tej roli.
Powróćmy jeszcze na chwilę do relacji z rodzicami. Omówiliśmy już wpływ, jaki miał na Patryka jego ojciec, a jestem również ciekawa, jak duży wpływ na rozwój Twojej kariery miała Twoja mama, która również jest aktorką.
Myślę, że jest główną winną tego, że musicie mnie oglądać (śmiech). Od kiedy pamiętam, już jako dziecko, wałęsałem się z nią po teatrze. To jest coś nietypowego i niespotykanego, bo jak się jest dzieckiem, to raczej siada się na widowni i ogląda, a ja to mogłem wszystko obserwować od strony kulis. Na scenie mamy imponujące kotary, zdobienia, sztukaterię, ale to za sceną toczy się prawdziwe życie teatru. Stroje, które w garderobie wyglądają ciężko i dziwacznie, dopiero na scenie, przy odpowiednim świetle, zaczynają się prezentować tak, jak powinny. Pamiętam, jak zza kulis wyglądałem delikatnie i patrzyłem na widownię, na ludzi, którzy jak urzeczeni wpatrują się w aktorki i aktorów na scenie. Myślałem sobie wtedy, że to jest naprawdę jakaś niesamowita magia – nagle ktoś przebiera się, wychodzi na scenę i przez następne dwie, sześć czy półtorej godziny dajemy się porwać tej historii. Myślę, że to jest coś takiego, czego rzadko możemy doświadczyć w codziennym życiu.
Następnie – nie oszukujmy się – od właściwie późnej podstawówki aż do liceum nie miałem w ogóle kontaktu z aktorstwem. A potem poszedłem do klasy teatralnej, chyba jedynej we Wrocławiu. Co ciekawe, na pierwszych zajęciach teatralnych w tej klasie pani prowadząca zapytała, kto chce startować na PWST (Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna – przyp.red.). Mieliśmy dość liczną klasę, bo było u nas chyba sześciu spadochroniarzy z poprzedniej, więc liczyliśmy sobie trzydzieści dwie osoby, ale wszyscy – oprócz mnie – podnieśli ręce do góry. A ja nie podniosłem, bo nie miałem zielonego pojęcia, co oznacza skrót PWST! (śmiech) Byłem całkowicie zielony, i taki właśnie zielony trafiłem potem na te studia. Aktorstwo z biegiem czasu przestało mnie kosztować zdrowie i nerwy, i chyba dopiero teraz powoli zaczynam się nim cieszyć.
A czy jest jeszcze jakaś rola, której nie miałeś okazji zagrać w swojej karierze, ale bardzo byś chciał?
Na pewno. Myślę, że jest masa ciekawych postaci, których zinterpretowania chciałbym się podjąć. Jest to jednak obce mojemu sposobowi myślenia. Kiedyś sądziłem, że byłaby to taka postać, która wymagałaby ode mnie pełnej transformacji, to jest – zmienienia swojego wyglądu, poświęcenia iluś miesięcy pracy, żeby wejść w to tak, by organicznie ją poczuć, a potem opowiadać o tym, jak się z niej wychodzę… Dalej myślę, że to by było coś ciekawego – móc się wgryźć w jakąś postać i pobyć z nią tak, żeby nie czuć, że kończę zdjęcia i lecę dalej do pracy, tylko żeby być w pełni sfokusowanym wyłącznie na konkretnej roli.
Mówiąc o chęci transformacji, masz na myśli transformację fizyczną czy psychiczną?
Fizyczną to na pewno. Jeśli zaś chodzi o psychiczną, to mam nadzieję, że nie na stałe, bo wiemy, że i takie przypadki bywają. Wydaje mi się, że zawsze coś w człowieku zostaje, choć nie będę się może wypowiadał za innych ludzi, więc: we mnie zawsze coś z tych postaci zostaje. Do roli trzeba zmienić swoją perspektywę myślenia, spojrzeć na rzeczywistość innymi oczami. To poszerza zazwyczaj przestrzeń we własnej głowie – przestaję być oceniający. Zaczynam być bardziej tolerancyjny, bo zdaję sobie sprawę, że to, jak ja patrzę na życie, to nie jest odpowiedź na wszystko. Dobrze jest pamiętać o tym, że wszyscy się różnimy.
Jedną z rzeczy, na którą poglądy ludzi współcześnie są coraz bardziej zróżnicowane, jest instytucja małżeństwa. Czy myślisz, że Patryk – oczywiście gdyby tylko miał w naszym pięknym kraju taką możliwość – byłby skłonny wziąć z kimś ślub czy raczej byłby przekonany, że to przestarzały koncept?
Na tyle, na ile znam Patryka, a znam go jeden sezon – nie sądzę, by problem leżał w tym, że rozpatrywałby małżeństwo w kategoriach przestarzałości. Patryk nie ma takiej łatwości w odczuwaniu własnych uczuć; to znaczy, czuć je czuje, ale czy je umie wyrazić? Nie wiem, czy byłaby w nim przestrzeń na to, żeby powiedzieć: „tak, chciałbym wziąć z kimś ślub i być z kimś, dopóki rozwód nas nie rozłączy” (śmiech). Myślę, że to jest takie pytanie do każdego z nas, na ile jesteśmy w stanie powiedzieć: „tak, to jest ta osoba, którą chciałbym poślubić i z którą chciałbym się zestarzeć, bo fajnie nam razem, napędzamy się nawzajem, rozwijamy się dzięki sobie i w zasadzie jesteśmy na tyle dobrze dobrani, że gdybyśmy poczuli, że coś między nami by się zepsuło, to rozejdziemy się bez szarpania się o psa czy o kota”?
Dziękuję za rozmowę.