LESZEK LICHOTA i TOMASZ WŁOSOK. Z aktorami rozmawiamy o serialu KRUK. CZORNY WORON NIE ŚPI
Z okazji premiery drugiego sezonu serialu Kruk na Canal+ rozmawiamy z Tomaszem Włosokiem i Leszkiem Lichotą o ich drugoplanowych występach, pracy na planie, ucieczce od poprzednich ról, a także o podlaskim oniryzmie całej produkcji.
Leszek Lichota
Jan Tracz: Pański policjant przypomina mi takiego gościa, który, choć bardzo szorstki, chce jak najlepiej. Tacy ludzie często przez swój charakter mają pod górkę. Jak Pan to odbiera?
Leszek Lichota: Myślę, że jego głównym atutem (a zarazem wadą) jest jego ambicja, czyli właśnie te chęci, które czasem pchają go na niewłaściwe tory. Ma świadomość, iż udało mu się wyrobić pewnego rodzaju pozycję w swojej jednostce, ale zaczyna czuć oddech konkurencji na karku, kiedy pojawia się sam Kruk. Adamowi Krukowi, postaci granej przez Michała Żurawskiego, z większą łatwością przychodzi rozwiązywanie otrzymywanych spraw. Burzy to dotychczasową rzeczywistość mojego bohatera! Kołecki staje się coraz bardziej nerwowy, nie jest już w ogóle skupiony, a co za tym idzie, spada jakość jego pracy. Małe porażki uderzają w jego ambicję, która, samoistnie, staje się jego przekleństwem.
Jeśli chodzi o samą relację z Adamem Krukiem: bohaterowie nie lubią się od początku, ale te ambiwalentne odczucia często pojawiają się przez nastawienie pańskiej postaci. Za wszelką cenę Kołecki chciałby zrobić coś sam, by następnie triumfować bez jakiegokolwiek dzielenia się sukcesem.
Kołecki się burzy, bo Kruk wchodzi w jego kompetencje. Kruk wytyka mu błędy od samego początku, wykazuje jego słabe strony, co nieustannie frustruje Kołeckiego. Warto podkreślić, że serial prezentuje bardzo hermetyczną społeczność, w której każdy siebie chroni. Kołecki nie jest przyzwyczajony do sytuacji, kiedy przy wszystkich ktoś zarzuca mu brak umiejętności lub nieścisłości w wykonanym researchu. To wkurza go jeszcze bardziej; zaciska zęby, ale te emocje w nim siedzą, kotłują się. Do tego dochodzi kwestia „kreta” na komisariacie, on ciągle jest do tyłu, plany się sypią, a sam Kołecki nie potrafi udowodnić, że jego metody mogą doprowadzić do końca śledztwa itp.
Czy ta ambicja może okazać się zgubna dla niego?
To jest przede wszystkim ambicja człowieka, który wie, że swoje najlepsze lata ma już za sobą i prawdopodobnie jest to ostatnia taka duża akcja w jego karierze. Dlatego wie, że musi się wykazać – teraz albo nigdy! Przez Kruka czuje presję, czas ucieka, a za wszystkie błędy obarcza wszystkich dookoła, a nie samego siebie…
Co powinniśmy wiedzieć o komisarzu Kołeckim, czego nie mówią nam zapowiedzi i materiały promocyjne? To uśmiechnięty, chociaż dosyć szary policjant… Drzemie w nim coś więcej? Jak to mówi jedna z postaci, ludzie nie dzielą się na dobrych i złych, taki rodzaj nazewnictwa jest zbyt prosty…
To jest w ogóle jedno z kluczowych haseł serialu, można je podporządkować do każdej z postaci. Nikt nie jest krystalicznie dobry, ale też nie ma w sobie jakiejś ogromnej dozy zła. Mój bohater myśli logicznie – Kruk podchodzi do śledztwa intuicyjnie – zależy mu na faktach, dowodach, na rzeczach, które będą empirycznie namacalne. Kiedy jego dotychczasowe narzędzia przestają się sprawdzać, to Kołecki sięga po innego rodzaju rozwiązania. I wtedy zaczyna błądzić.
Oglądając początek drugiego sezonu, w ogóle pana nie poznałem! Głośny, często opryskliwy, Kołecki to zupełnie inna postać choćby od Wiktora Rebrowa (główny bohater serialu Wataha). Umieścili pana jako fabularny dodatek, a przecież i z takiej pozycji należy wyrzeźbić swojego bohatera. Jak wygląda u pana taki proces tworzenia?
Kiedy spotkaliśmy się z reżyserem, jeszcze przed samymi zdjęciami, to już na samym początku wyraził obawy, żeby ten mój performance nie był podobny do tego Rebrowa. Kiedy przeczytałem scenariusz, to od razu wiedziałem, że to będzie zupełnie inna postać. Rebrow i Kołecki się nawet nie ocierają o siebie charakterologicznie. Wydaje mi się, że już po pierwszych scenach udało mi się uspokoić Pieprzycę; pokazałem mu, iż nie ma się czego obawiać. Kołeckiego odgrywało się bardzo zabawnie; choć temat jest poważny, tak udawało nam się ich ukazywać niewymiarowo. Sceny z Michałem, w jakimś takim afekcie, wyszły nam… komediowe? To chwilami komediowy bohater. Zależało mi na tym, by Kołecki nie był posępnym, szarym gliną.
Może świadomie groteskowy?
Właśnie tak, brzmi lepiej.
Po poznaniu dwóch stron jako aktor wykonujący swoją profesję na planie preferuje pan pierwszy czy drugi plan? Dlaczego?
Drugi plan jest na pewno większym wyzwaniem. Masz znacznie mniej czasu do zbudowania swojej postaci, musisz szukać nowych, oryginalnych środków przekazu. Myślę, że wymaga to też więcej umiejętności aktorskich…
Hitchcock mówił to samo (śmiech).
…Trzeba konstruować go znacznie bardziej wyraziście, on musi zapaść w pamięci widzowi. Główny bohater często jest łącznikiem fabuły, on nie musi być konkretny, a te drugoplanowe muszą mieć jakiś background. Kiedy Kołecki pojawia się raz na jakiś czas, to ja, jako aktor, muszę ułatwić odbiorcy zapamiętanie mojej postaci. Trzeba szybciej trafiać w punkt.
Tomasz Włosok
Jan Tracz: Oglądając Kruka, zastanawiałem się, ile będzie w Rudym Waldena z Jak zostałem gangsterem. Mam wrażenie, że twoja serialowa postać jest podobną bombą, ale z takim wyciszonym zapalnikiem. Podległa Ruskiemu, naczelnemu gangsterowi, nie wychodzi przed szereg. Obstawiam, że tak jest tylko do czasu…
Tomasz Włosok: Bardzo zależało mi na tym, by operować kompletnie innymi narzędziami. Czy się udało? Mam nadzieję, że tak! Nie mnie jest to jednak oceniać, końcowy głos należy do widzów. Odejście od Waldena było notabene jedną z ważniejszych kwestii w trakcie całych przygotowań nad rolą.
Jaka jest jego relacja z Ruskim? Rudy jest niedoświadczony, już w pierwszym odcinku zostaje zrugany przez swojego szefa za zbytni pośpiech. Ruski to jego przeciwieństwo, cynizm łączy z doświadczeniem i tradycyjnym podejściem do wykonywanej „profesji”. Co to będzie za mariaż?
Chcieliśmy zrobić z Rudego znacznie bardziej świadomego bohatera, który zaczyna rozumieć coraz więcej. Widzi znacznie więcej, nadal, tak jak wspominasz, nie ma zbyt wiele doświadczenia, ale z biegiem historii będzie coraz bardziej zastanawiał się nad sensem poleceń wydawanych przez Ruskiego.
Krnąbrny, młody, buntowniczy: skąd czerpałeś inspiracje do roli?
Same pomysły bardziej wynikały z rozmów z reżyserem; nie stwierdzę, czy miałem jakieś jasne, kulturowe inspiracje, raczej nie.
A jak Rudy odnajduje się w tym świecie nieco onirycznego folkloru? Czy jego postać zostanie dotknięta jakimś fatum? Tak jak np. Adam Kruk w pierwszym sezonie.
Biorąc pod uwagę fakt, że ma babcię Szeptuchę, a także przyszywanego ojca (Ruskiego), gdzieś tam lewituje pomiędzy sferą miejską a tym folklorem, który przecież jest tak istotnym elementem tego serialu. Jak dokładnie się odnajduje? Nie wiem, muszę obejrzeć serial (śmiech).
Grasz bardzo często, praktycznie ciągle widzimy cię na ekranach, zarówno kinowych, jak i telewizyjnych. Nie boisz się zaszufladkowania? Albo wpadnięcia w tę samą manierę? To nie ma być przytyk, raczej kinofilska ciekawość.
Nie boję się żadnych szufladek, lubię wyzwania stawiane mi przez świat, a każda rola jest swego rodzaju przygodą. Podkreślę też, że wybieram tylko te projekty, które mnie po prostu interesują. Moja natura nakazuje mi czerpać z życia, a co za tym idzie, ustawiam sobie poprzeczkę coraz wyżej. Nie nazwałbym tego szufladkowaniem. Co więcej, dobrze mi z tym, co aktualnie robię.
Czy praca przy Kruku nauczyła Cię czegokolwiek?
Ta aura szczęścia, która unosi się aktualnie nade mną, wynika z faktu, że po raz kolejny miałem ogromną przyjemność pracować z Maćkiem Pieprzycą, człowiekiem, który nauczył mnie naprawdę wiele. Czuć tam jego autorski sznyt, mamy jedynie sześć odcinków, więc o wiele bardziej całość przypomina nieco dłuższy film. Od Pieprzycy zawsze – w końcu zaliczyłem u niego debiut – uczę się praktycznie wszystkiego. I za każdym razem idzie za tym jakiś emocjonalny afekt. Ogromne wrażenie zrobił na mnie również sam scenariusz. To atrakcyjny sezon, liczę na to, że zaskoczy wszystkich oglądających.