Karolina Bruchnicka i Piotr Rogucki o serialu MINUTA CISZY. „Dawka pojednania” [WYWIAD]
Rozmawiamy z Karoliną Bruchnicką (Córka Trenera, Monument) oraz Piotrem Roguckim (piosenkarz, były lider zespołu Coma, członek duetu Karaś/Rogucki, aktor filmowy i teatralny) o ich rolach w produkcji Canal+ Minuta Ciszy. Cały serial można obejrzeć już na platformie Canal+ online.
Karolina Bruchnicka
Jan Tracz: Ostatnio redefiniujesz siebie. Choćby z grobowego Monumentu przechodzisz w równie „cmentarną” Minutę ciszy. Wyjątek jest jeden: tym razem mamy do czynienia z czarną komedią. Chciałaś się sprawdzić w tej formie?
Karolina Bruchnicka: Przede wszystkim zaczęło się od scenariusza. Nie trzeba było go bronić w żaden sposób, on nieustannie zyskiwał w naszych oczach. Do tego cieszę się, że miałam szansę współpracy z osobami, które zawodowo po prostu cenię. Pozostaje pytanie, czy to jest tylko i wyłącznie dramat. Mnie samej wydaje się, że jest to raczej dramat z domieszką czarnego humoru.
Obcowałaś z tym gatunkiem wcześniej? Jeśli tak, to w jaki sposób? Jako widzka?
To jest taka formuła, której ja w kinie najczęściej szukam. Nie jestem wielką fanką łopatologicznych dramatów, które jedynie przytłaczają widza sprawdzonymi formułkami. Od filmów wymagam nieco więcej i wiem, że Minuta ciszy mi to zaoferowała. Pasjonują mnie produkcje filmowe, które świadomie (a przy okazji i umiejętnie) mówią o prawdziwych ludziach i bliskiej nam rzeczywistości. O dobrych i złych sytuacjach, o smutkach i wszelakich kryzysach.
Kim jest twoja bohaterka? Już sam fakt, że mówią na nią „Synek”, implikuje, że ma w sobie pewne „męskie cechy”.
Dokładnie: Synek ma na imię Kasia, ale jej tata zawsze chciał mieć chłopca. Stąd właśnie to nazewnictwo, to taka ksywka, która przyjęła się w tej małej społeczności. Ale nic nie dzieje się przez przypadek: moja bohaterka jest zadziorna, pewna siebie, czasem i opryskliwa. Nie jest to jednak na pokaz, ona ma silny charakter, wie o tym i w odpowiednich momentach potrafi to wykorzystać. Synek żyje w zgodzie ze sobą!
Studia w Holandii bardzo ją zmieniły, ale nie śpieszy jej się wracać, prawda?
Samą ją to zaskakuje, w końcu jej pierwszy plan zakładał, że przyjeżdża jedynie na pogrzeb ojca. I nawet jeśli wraca „z wielkiego świata”, to w końcu odwiedza dom. Budzą się wspomnienia, pewna nostalgia wkrada się do jej świadomości i tym samym odpalają się migawki z przeszłości. Jest nawet taka scena, w której Synek żałuje, że nie było go przy ojcu w jego ostatnich dniach. Refleksja nad własnym życiem zmusza ją do pozostania.
Bawisz się sposobem mówienia swojej bohaterki, tak jakby mamroczesz. O co z tym chodzi?
Zaaplikowałam pewien motyw przewodni zachowania Synka, czyli frustrację z faktu, że musi zadawać się ze starszą gwardią, z tzw. boomerami. Kasia wkurza się, kiedy musi zetknąć się z konserwatywnym myśleniem mieszkańców wsi. Ona walczy o swoje ideały: praktykuje jogę, nie je mięsa, stara się być progresywna i potrafi powiedzieć, kiedy coś leży jej na sercu.
Twoje przygotowanie do roli to głównie praca z reżyserem; czy masz jakieś sprawdzone sposoby?
Przygotowywałam się fizycznie, treningi czy dieta pozwoliły mi powoli „stawać się” Synkiem i może nawet nieco go zrozumieć. Miałam też wiele spotkań z kaskaderami; uczestniczyłam w treningach walki, samoobrony. Do tego muszę przyznać, że robię sobie playlisty swoich bohaterek. Przed kręceniem scen zawsze puszczam sobie poszczególne utwory, tym samym się nakręcam. Synek słucha muzyki bardzo stonowanej: np. pojawił się tam taki zespół La Femme.
Do tego dochodzi konflikt z Madzią Majorową, jej macochą. O co dokładnie chodzi w tym wątku?
Synek nie trawi swojej macochy, więc zgrzyty mamy wyczuwalne od ich pierwszego spotkania w serialu. Do tego moja postać ma buńczuczny charakter, bardzo szybko się nakręca! Madzia też trochę tego tatę Synkowi zabrała. Moja bohaterka w końcu była jedynaczką, więc nomen omen musiała odczuć „stratę” ojca.
Nie grałaś wcześniej z tym zespołem aktorskim. W jaki sposób odnaleźliście się na planie z resztą obsady?
Rzadko zdarza się, aby chemia między aktorami pojawiła od razu, ale Minuta ciszy to jakiś rodzaj serialu-wyjątku (śmiech). Wszyscy wierzyliśmy w ten projekt, może dlatego na planie można było zobaczyć tyle filmowej pasji, którą dosłownie wnosił każdy z nas.
Masz dwadzieścia osiem lat: czy całe to serialowe gadanie o śmierci jakoś na Ciebie wpłynęło? Zmieniło do niej podejście? Czy jednak spoglądałaś na te treści z dystansu?
Nie oszukujmy się, spędziliśmy kilka miesięcy na cmentarzu i tego typu sceneria dawała do myślenia. Spotkałam też wiele osób z branży pogrzebowej, co także potrafiło dotknąć naszych wnętrz. Żyjąc tym światem, starałam się zrozumieć śmierć, małymi krokami zaczęłam się z nią oswajać.
Piotr Rogucki
Jan Tracz: To nie jest pańska pierwsza przygoda filmowa, stąd też pytanie: czy potrafi pan spojrzeć w lustro i nazwać siebie aktorem?
Piotr Rogucki: Tak. Od bardzo dawna, jeśli mam być szczery.
Dlaczego?
Ponieważ to jest zawód, o który bardzo długi czas walczyłem. Zawsze chciałem go wykonywać na jak najwyższym poziomie, ale wcześniej (z różnych powodów) nie miałem zbytnio okazji. Faktem jest, że inne rzeczy, które robiłem, były wówczas bardziej „widoczne”, ale ja zawsze byłem aktorem. To była moja pierwsza myśl o karierze zawodowej, kiedy jeszcze starałem się (przez kilka lat bezskutecznie) dostać do szkoły teatralnej.
I co było dalej? Spójrzmy na chwilę w przeszłość.
Dalej rozwijała się kariera muzyczna, która przejęła dominację nad tą aktorską. Nie zmienia to faktu, że grywałem w teatrze, pracowałem nawet przy całkiem sporych produkcjach filmowych, ale trzeba zaznaczyć, że moje role były całkiem małe. To były głównie epizody. Musiałem poczekać na swój moment. Dziś rzeczywiście zdarza mi się stykać się z większą ilością pracy aktorskiej, co samo w sobie jest wspaniałe; sprawia mi to ogromną satysfakcję.
Te epizody były składową warsztatu, który Piotr Rogucki rozwijał przez te wszystkie lata? Czy były jeszcze jakieś inne elementy z zewnątrz?
Dla mnie warsztat to także praca na scenie muzycznej bowiem każdy muzyk (pojawiający się na scenie przed publicznością) jest także aktorem. Ma jedynie inaczej rozpisany scenariusz, ale wciąż wciela się w jakąś rolę i odgrywa ją aż do końca koncertu. Tego typu praca również wzbogaciła mnie o nowe metody, a także poprawiła moją skuteczność przed kamerą.
Tutaj nie gra Pan roli epizodycznej. Otrzymał ją Pan, czy o nią zabiegał?
Nie mam predyspozycji, aby wiedzieć, co jest w polskim kinie kręcone i gdzie dokładnie mógłbym się zakręcić. Musiałbym prowadzić bloga albo zostać dziennikarzem filmowym, by być na bieżąco z tym całym światem. To nie jest takie proste! Ja po prostu zostałem zaproszony na casting i się sprawdziłem. Co więcej, podobno rozważano już wcześniej moją kandydaturę, więc wychodzi na to, że jedynie musiałem potwierdzić czyjeś oczekiwania wobec mnie i mojej postaci. Tak też się stało: tym samym trafiłem na plan Minuty ciszy.
Czy pański Jacek Wieczny z serialu wzorowany jest głównie na scenariuszu, czy może to składowa wielu postaci z popkultury filmowej?
Na pewno nie doszukujmy się kogokolwiek w popkulturze. Akcja rozgrywa się w małej miejscowości w Polsce, która nie jest widoczna na co dzień. Jeżeli już wzorowałem się na jakichś postaciach, to były to osoby z mojego życia codziennego. Przykładowo zainspirował mnie Pan, który robił u mnie elektrykę i który w bardzo uprzejmy (a przy tym skuteczny) sposób potrafił zachęcić mnie do swoich usług. Możemy tutaj mówić o takim wyjątkowym charakterze „biznesmena małomiasteczkowego”, który nie waha się użyć wszelkich środków, aby móc zarobić lub rozwinąć własny biznes… zazwyczaj na lewo. To taka mentalność, która raczej w popkulturze się nie pojawia. To raczej sposób funkcjonowania, który nie jest tabu, ale za który nikt się jeszcze nie wziął. Może to taka tajemnica poliszynela naszych współczesnych polskich czasów?
Zatem jaki dokładnie jest Wieczny?
Mój Jacek Wieczny to człowiek, który do perfekcji nauczył się funkcjonować w systemie, który z góry mu narzucono. Faktem jest też, że Wieczny wykonuje trudną pracę – w branży pogrzebowej. Mamy tu kontrast, bo w końcu dołującą pracę wykonuje z uśmiechem na twarzy. No ale on jest fachurą, on potrafi i oddziela te dwie rzeczy. Wieczny stracił pewną wrażliwość w ciągu tych wielu lat wykonywania swojego zawodu. Warto jednak podkreślić, że wrażliwość jest złą cechą dla osoby, która postanawia spróbować swoich sił w tym biznesie. Trzeba być przede wszystkim skutecznym. To brzmi szokująco, ale funkcja, którą pełnią ludzie pokroju Wiecznego, w pełni rekompensuje element pieniężny. Ci ludzie mają prawo zarabiać, bo w dzisiejszym świecie wszystko jest biznesem lub inwestycją.
Wieczny to człowiek bez skrupułów, którego można nazwać serialowym antagonistą. Ale czy na pewno? Może to jedynie pozory? W końcu to także kochający mąż i ojciec.
Bo on w głębi duszy nadal jest czuły i przynajmniej w życiu prywatnym potrafi okazać ciepłe emocje. Jest wspierający, do tego jawi się jako patriota, kocha swoją rodzinę i kraj, w którym przyszło mu żyć. On naprawdę wierzy w te wartości i jest zaangażowany. Scenariusz został tak skonstruowany, aby żadnej z postaci z serialu widz nie mógł zaszufladkować. Tutaj wiele determinuje przeszłość: niektóre odcinki zdradzą nam, co tak naprawdę wpłynęło na dzisiejszy charakter Jacka Wiecznego. Minuta ciszy niesie w sobie potencjalną dawkę pojednania, ponieważ uczy nas, abyśmy nie oceniali kogokolwiek. Nasza produkcja burzy animozje i międzyludzkie antypatie. Każdy miał w życiu swoje lepsze i gorsze chwile, ale to nie znaczy, że z góry należy do jakiejś społecznej podgrupy. Sam czułem, jakbym po obejrzeniu tego serialu otrzymał rozgrzeszenie ze swojego życia prywatnego.
W jaki sposób przeszłość determinuje Wiecznego? Z reżyserem rozmawialiście o pozaekranowej biografii Jacka?
Rozmawialiśmy, ale wszystko, co upłynniło Jacka, dzieje się na ekranie. Może te wydarzenia nie są jakoś wymownie uwypuklone, ale jesteśmy w stanie to zauważyć. Główną cechą funkcjonowania Jacka jest sposób, w jaki on rozpoczął swoją pracę. Była to świadoma kontra wobec działań ojca, którego mój bohater ma za kompletnego nieudacznika; za człowieka, który był łatwowierny i który został miasteczkowym „frajerem”. Zawziętość Jacka (aby nie być takim jak ojciec) była jego motorem napędowym. I tu nie chodzi o to, że Wieczny nie ma skrupułów. On jest po prostu piekielnie skuteczny, a przy tym i bystry. Potrafi rozmawiać z klientem, zna miasteczko jak własną kieszeń, dobrze czyta ludzi. Ma natomiast jedną poważną wadę – nie potrafi wycofać się wtedy, kiedy powinien. Nie umie odpuszczać, kiedy wie, że może przegrać. On musi triumfować za każdym razem. Oczywiście potrafi zaciskać zęby (jak każdy), ale nie zmienia to faktu, że finalnie to on musi się czuć zwycięzcą.
Dochodzi do tego jego żona, która chwilami jawi się jako prowincjonalna Lady Makbet.
Żona patrzy na jego biznes z takim domowym rozsądkiem. Ona także rozumie ten biznes i czasem sprowadza Jacka na właściwe tory, kiedy ten popada w marazm czy kryzysy zawodowe. Jacek bardzo ją kocha, a jego definicja miłości polega na tym, że kompletnie oddał się w jej władanie. Jest trochę pod jej pantoflem, ale to wynika z czułości. Jedyne miejsce, w którym on może oferować jakieś uczucia, to rodzina. Wszędzie indziej musi być pewny siebie, wręcz zimny i oschły. Wychodzi na to, że ta druga połówka nieraz okazuje się jego podporą. A taki scenariusz, jak pokaże nam serial, bardzo jej pasuje.
Czy fakt, że nie potrafi się wycofać z tego biznesu albo zejść z podium branż pogrzebowych, wiąże się z jego męską, patriarchalną dumą? Ona chyba w nim nieco drzemie.
Tu chodzi o niewyleczone kompleksy. Cały ten mikrokosmos Wiecznego musi funkcjonować wyłącznie na jego zasadach, nie może być inaczej! Jeżeli tak nie jest, to mój protagonista od razu robi się przemocowy. Jego zawiść nie zna wtedy granic.
Teoretycznie Wieczny mógłby być bohaterem serialu Zadzwoń do Saula.
W spadku po swoim ojcu dostał brak poczucia własnej wartości. I on ten brak buduje na rzeczach zewnętrznych, a dobrze wiemy, że taki model jest jedynie ułudny. Bogactwo, luksusowy samochód, pracownicy zależni od niego samego… te elementy literalnie trzymają go przy życiu. Wieczny musi doznać porażki, aby przepracować niektóre kwestie i zrozumieć, że może czasem można mniej.