CZŁOWIEK W ZBROI. Wywiad z Kamilem Nożyńskim ze “Ślepnąc od świateł”
Kamil Nożyński, znany wcześniej jako Saful z formacji raperskiej Dixon37, przychodzi na rozmowę, trzymając w dłoni pomarańczę. W niczym nie przypomina aktorów, z którymi dotychczas rozmawiałem. Wysportowany, pewny siebie, ale bardziej w “uliczny” niż gwiazdorski sposób. Pyta, czy może zjeść owoc, a ja nie mam z tym najmniejszego problemu. Tego dnia miał sesję zdjęciową i kolejne rozmowy z dziennikarzami. Kiedy zaczynamy, wciąż wydaje się zaskoczony tym całym zamieszaniem wokół niego, jest jednak pewny, że wraz z Krzysztofem Skoniecznym i ekipą HBO zrobili jeden z najlepszych polskich seriali w historii. Ma rację. Porozmawialiśmy więc sobie o małym ekranie, rapie i sporcie, czyli trzech sprawach, w których Nożyński jest zakochany ze wzajemnością.
Jakub Koisz: To wszystko musi być dla ciebie surrealne, całe zamieszanie wokół serialu, ciągłe wywiady, pytania, sesje zdjęciowe… Za czasów raperskich musiało to wyglądać skromniej.
Kamil Nożyński: Zgadza się. Nawet jeśli zdarzały się jakieś wywiady, to na pewno nie wyglądały w ten sposób. Redakcje portali muzycznych wysyłały kilka pytań, my na nie odpowiadaliśmy mailowo i sprawa była załatwiona. Rzadko ktoś przychodził osobiście.
Zresztą informacja, że wcieliłeś się w głównego bohatera Ślepnąc od świateł, została podana publicznie późno. Byłeś trzymany w tajemnicy aż do pierwszego trailera. Wraz z jego pojawieniem się trochę zatrzęśliście w świecie aktorskim i warszawskiego hip-hopu. Czemu poinformowano media o tym tak późno?
To raczej pytanie do marketingu HBO, ale owszem, pojawił się pomysł, żeby trzymać to w tajemnicy najdłużej, jak tylko się da. Różnymi „szeptanymi” kanałami coś wypływało, ale finalnie udało się utrzymać moją osobę w tajemnicy przez dwa lata od startu produkcji. Może preferowano, aby pokazać mnie w akcji zamiast suchej informacji, że jakiś tam raper zagra w wielkiej produkcji HBO?
Jak to wyglądało? Przychodzisz na casting, wygrywasz go i…
A tu się zdziwisz. Nie przyszedłem na casting.
Naprawdę?
Opowiem ci, jak to było. Kiedyś przyszedłem na casting do zupełnie innego projektu, bardziej ulicznego, a na pewno zupełnie kameralnego. Brał w nim udział również Krzysiek Skonieczny. Na tym moim wideo była cała gama emocji: od euforii po wybuch agresji. Szukali wtedy kogoś z aparycją ulicznika i chuligana. Chyba pasowałem wtedy do takich postaci. Któregoś dnia lata 2016 roku, podczas jedzenia obiadu, dostaję telefon i słyszę po drugiej stronie: „Cześć, nie wiem, czy pamiętasz, ale pracowaliśmy razem nad tym i nad tym, utkwiłeś mi w pamięci”. Coś mi dzwoniło w głowie, ale kończyłem ten obiad bez większej ekscytacji. Skonieczny pyta mnie więc, czy czytałem książkę Jakuba Żulczyka Ślepnąc od świateł. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. Dodał, że właśnie robi taki serialowy projekt dla HBO. Myślę więc: „Kurde, jakiś epizodzik w serialu to byłaby fajna sprawa”. Wyobraź sobie, że kiedy usłyszałem przez telefon, iż chciałby mnie spróbować do głównej roli, zakrztusiłem się tym, co jadłem.
I co wtedy odpowiedziałeś?
„Dobra, ku*wa, który to sobie robi teraz jaja?”, bo byłem pewny, że wkręcają mnie koledzy. Nie mogłem uwierzyć.
Domyślałem się, że wyglądało to w ten sposób, choć celowałem w historię, że Skonieczny i jego głębokiOFF nakręcili któryś z waszych teledysków w Dixonie37.
Krzysiek ma dobre oko do takich rzeczy, ale nie, akurat z nami przy teledyskach nie współpracował. Choć wyznam ci, że gdy zrobię coś solowego, to z chęcią bym go widział jako reżysera do mojego teledysku, choć teraz to już pewnie jest nie do osiągnięcia do takich drobnych projektów (śmiech).
Widać, że czuje temat. Zresztą sam wystąpił w jednej ze scen jako szalony i wiecznie nakokszony raper. Wyszło całkiem zabawnie i myślę, że można byłoby to wyjąć z odcinka, a potem wrzucić na YouTube jako prawdziwy polski teledysk. Poradziłoby sobie.
Zrobił to genialnie! Można pomyśleć, że to jest karykatura rapera, a przecież polska scena wypełniona jest różnego rodzaju indywiduami takimi jak nasz Piorun. W obrębie świata przedstawionego w Ślepnąc od świateł ta postać działa, a jej wątek jest ciekawie poprowadzony. Co do rapu w tym kraju – o Dixonie37 nowa era nawijających, czyli ci młodsi, mawia „truskule”. My nie rapowaliśmy o tym, jak to jest pić szampana za tysiąc złotych i nosić wielkie złote łańcuchy, tylko o mieście, osiedlu i jego problemach. Czasami też ostrzegaliśmy przed pogrążeniem się w złu. Dokładnie jak serial.
Rapu nie porzucisz, prawda? Czy wchodzisz już całym sobą w aktorstwo?
Oczywiście, że nie rzucę muzyki. Jest wciąż mnóstwo pomysłów na rozwijanie projektów w tej dziedzinie, niech tylko ucichnie sprawa serialu. Rap to wciąż coś, z czego się wywodzę, ale mam zamiar kontynuować karierę aktorską. Są już nawet pewne propozycje. Interesowało mnie to jeszcze przed pracą nad Ślepnąc od świateł.
Które twoje cechy fizyczne i charakteru sprawiły, że dostałeś rolę Kuby?
O takie rzeczy powinieneś pytać Krzyśka albo Izę Łopuch, producentkę serialu. Mogę tylko podejrzewać, że chodziło o kogoś, kto umie wzbudzić ciekawość, ale potrafi być też powściągliwy. Wydaje mi się, że szukano twarzy faceta, który czuje „uliczne” klimaty i być może zna Warszawę od tej mroczniejszej strony.
No właśnie. Twórcy różnie mówią o obrazie Warszawy w Ślepnąć od świateł. Żulczyk mówił w kontekście książki, że jest to jedna z jej warstw. A jak z serialem?
Według mnie jest to prawdziwy obraz i nie jest wyłącznie tłem. Trzyma w objęciach tych bohaterów i nie pozwala im uciec. Widzę ją jako dodatkową postać, a duża w tym zasługa Michała Englerta, którego zdjęcia pomogły w dostrzeżeniu różnych oblicz Warszawy. Kiedy oglądasz serial, myślisz: „Wow, to miasto jest naprawdę europejską metropolią”. Na ekranie dzieje się dużo, a ponowny seans odkrywa ciekawe elementy, które rozgrywają się w tle. Cokolwiek by to było, czy obskurna kamienica, czy oszklona restauracja, wierzysz w te miejsca i czujesz, jakbyś je odwiedzał. Oczywiście mam pewnie inny obraz miasta niż niektórzy widzowie, bo zdarzało mi się robić szemrane rzeczy, bywałem też na mnóstwie koncertów, więc tak wygląda część „mojej” Warszawy. Jeśli ktoś nie zna tej stolicy, to ją pozna, bo jest przedstawiona autentycznie.
Kuba bywa emocjonalnie “wyłączony”, ale też i obsesyjnie opanowany. Trzyma wszystko pod kontrolą. Myślisz, że te cechy są potrzebne w każdym zawodzie?
Na pewno każdemu się przydadzą. Kuba stworzył sam siebie na potrzeby swojego biznesu. Długo się programował, aby być w tym najlepszy. Mógłbyś przenieść tę postać do świata rapu, aktorstwa, ale też wielkich korporacji. Trzeba wiedzieć, co i ile powiedzieć, aby sprzedać swój produkt, nawet jeśli jest to rozrywka albo inna rzecz niematerialna. Wyobrażam sobie, że jeśli przenieść by Kubę do innej rzeczywistości, poradziłby sobie równie dobrze ze względu na swój etos pracy. Oczywiście obserwujemy również to, jak zbroja, którą przed laty ubrał, zaczyna pękać…
Starzy wyjadacze, z którymi miałeś mnóstwo scen, jak na przykład Jan Frycz, Cezary Pazura czy Robert Więckiewicz, bywali pomocni?
Oczywiście, że tak i to jeszcze w czasie licznych prób, które były przygotowaniem zarówno dla mnie, jak i dla nich. Długo szukaliśmy tych postaci, różnych zachowań, odpowiednich interakcji w czasie scen. Aktorzy zawsze służyli mi dobrą radą, a ja niczym dzieciak zafascynowany ludźmi nie z tej planety chłonąłem każdy ich gest. Ciekawe były też zetknięcia z nieogranymi aktorami, którzy pracowali wcześniej głównie w teatrze, jak Marta Malikowska czy Krzysztof Zarzecki.
Twój diler to bardzo „fizyczny” i metodyczny bohater, dba o swoje ciało, codziennie rano ćwiczy zaraz po przebudzeniu. Widzę na twoim Instagramie, że sport również i dla ciebie jest sposobem na trzymanie wszystkiego pod kontrolą.
Widzę, że coś o tym wiesz (śmiech). Dzięki siłowni czuję się gotowy do działania, trzyma mnie to w ryzach. Dajmy za przykład wczorajszy dzień – z powodu różnych zajęć miałem pierwszy trening od tygodnia, a to był aż czwartek, już po środku tygodnia. Czułem się po prostu źle, że dopiero wczoraj poćwiczyłem…
Mam tak samo, gdy odpuszczę…
No właśnie. Doznałem swojego czasu kontuzji kręgosłupa, która wpłynęła na nerwy w mojej dłoni. Mam wrażenie, że gdy przestaję trenować, tracę w niej siłę i napięcie. Może objawia się we mnie jedynie charakter kogoś zawziętego i uwielbiającego ruch, ale mam wrażenie, że gdy przestaję trenować, drętwieje mi szyja. Mięśnie to trochę taki wewnętrzny garnitur, w którym należy się dobrze czuć. Kuba ma swoją zbroję, która chroni go przed światem, a to jest moja, taka dla układu kostnego.
Tłuczesz w worek?
Trenuję boks z przerwami mniej więcej od pierwszej klasy liceum, oczywiście amatorsko. To ważny element mojej osoby, nakręca mnie i działa jak dobra kawa. Spójrz na to, co dzieje się dzisiaj za oknem. Wyobraź sobie, że wstajesz rano, pada deszcze, bania jest zadżumiona, ale idziesz jednak na trening. Wprawdzie nie taki, że się zajeżdżasz na maksa, ale delikatny, a potem…
Czujesz, że nie zmarnujesz tego dnia, prawda?
Dokładnie. Oczywiście nie mamy już dwudziestu lat, żeby katować się codziennie jak młodziki, ale na przykład wczoraj kiepsko się porozciągałem i dzisiaj czuję tego skutki. Wraz z wiekiem skupiam się nad tym, żeby być funkcjonalnym, móc bez przeszkód nosić dzieciaki na plecach. To jest ważniejsze niż wyciskanie nieosiągalnych dla wielu ciężarów.
Barry Seal, Pablo Escobar, a także wiele innych postaci, motywów filmowych czy serialowych… Łączy ich coś. Biały proszek. Kokaina stała się tematem wielu produkcji. Skąd to się bierze? To element sentymentu za latami 80.?
Rzeczywiście, coś w tym jest. Myślę, że książka Kuby Żulczyka przypomina, że ten problem istnieje również w Warszawie i dotyczy kryjącej się z tym grupy ludzi, może nawet przekroju społeczeństwa. Wprawdzie nie mamy w naszym serialu nauczycieli, ale pojawiają się znudzona nowobogacka matka, prezenter telewizyjny, raperzy, a także zwyczajna młoda mieszkanka Warszawy. Temat kokainy pozwala zajrzeć do mieszkań tych ludzi i nakreślić obraz nowej Warszawy. Żaden polski serial nie zrobił tego tak dosadnie.