ZWYCZAJNA PRZYSŁUGA. Recenzja interesującej satyry kryminalnej
Autorzy kryminałów coraz częściej dowodzą, że prawdziwie pokręcone sprawy mogą rozgrywać się wszędzie. Nie ma drugiego gatunku tak przesączonego sceneriami oraz łączącego się z innymi, a dowodem na to jest najnowszy film Paula Feiga, będący ekranizacją książki Darcey Bell. Ten literacki rodowód może być dla wielu widzów zaskakujący, podobnie jak konwencja, w której utrzymana jest ta przedmiejska satyra. Zwyczajna przysługa jest czymś zaskakującym, czego nie zapowiadały materiały promocyjne.
Wideoblogerka prowadząca kanał parentingowy, Stephanie, zaprzyjaźnia się z żywiołową i władczą Emily, specjalistką od reagowania kryzysowego w wielkiej korporacji. Obie mają synów w podobnym wieku, ale Stephanie jest tą, która ma zdecydowanie więcej wolnego czasu i umiejętności macierzyńskich, aby czasami wyręczyć koleżankę. Pewnego razu Emily znika, zostawiając swoje dziecko pod opieką zdruzgotanego męża oraz nowo poznanej przyjaciółki. Stephanie podejrzewa jednak, że sprawa jest ciekawsza, niż wydaje się to na pierwszy rzut oka. Dzięki dobrym radom subskrybentów swojego kanału postanawia rozwiązać kryminalną tajemnicę, choć ma wrażenie, że jest wodzona za nos przez kogoś o wiele cwańszego. Kto mógł chcieć, aby Emily zniknęła? Odpowiedzi można się domyślić w czasie seansu, ale kilka zwrotów akcji będzie raczej zaskakujących.
Filmowcy coraz odważniej radzą sobie z najnowszymi formami wyrazu. Po tegorocznym Searching, rozgrywającym się w dużej mierze w sieci i na ekranie monitora – mamy kryminał, którego wideoblog jest narzędziem narracyjnym. Stephanie prowadzi relację detektywistyczną zarówno dla siebie, jak i osób, które mogły mieć coś wspólnego ze zniknięciem koleżanki. Relacja ta jest świetnie zarysowana już po zniknięciu jednej z głównych bohaterek. Duża w tym zasługa Anny Kendrick wcielającej się w zahukaną oraz również mającą swoje sekrety blogerkę, lecz prawdziwą królową stada i ekranową samicą alfa jest tutaj Blake Lively w roli Emily. Fani amerykańskiej aktorki będą mieli zresztą małą niespodziankę, bo ma ona zdecydowanie więcej do zagrania, niż można było pierwotnie przypuszczać. Jej Emily jest władcza, zabójczo piękna, ale również czuła i kochająca. To właśnie jej postaci dotyczy nietypowość tego kryminału, czym reżyser zdaje się bawić z nieskrywaną przyjemnością i do samego końca.
Trzecim, ale równie ważnym bohaterem jest tutaj społeczność zlokalizowana wokół lokalnej szkoły podstawowej. Paul Feig zdaje się lepiej rozumieć rzeczywistość, w której obracają się kobiety, niż fantastyczną konwencję chociażby ostatnich, nieudanych Pogromców duchów. Tym razem udało mu się stworzyć opowieść, w której postacie nie realizują żadnego popkulturowego założenia i są na tyle skomplikowane, że ich absurdalne zachowania przypominają irracjonalność życia codziennego. W pewnym momencie film wydaje się tak mocno odciągać ręczny hamulec, że reżyserowi nie zostaje nic innego, niż odnieść się do łamania schematów gatunkowych w sposób jawny i zabawnie szczery. Sensacja oraz śledztwo, mimo zagmatwania oraz absurdalnych wręcz zwrotów akcji, nawet przez chwilę nie podważają tego, o czym Zwyczajna przysługa opowiada od pierwszej sceny. Jest to bowiem kino przypominające o tym, że tylko matka zrozumie matkę, a jeśli zadrzemy z siostrzaną solidarnością jajników, możemy tego gorzko pożałować. Ponura, a nawet wręcz krytyczna wobec konserwatywnych modelów pożycia konkluzja otoczona jest przez ciepłe kolory i aurę seksownej tajemniczości. Na tyle to wszystko świeże i oryginalne, że warto zwyczajnie odwiedzić kino i zostać zaskoczonym, a przy okazji kilka razy zdrowo się zaśmiać.