search
REKLAMA
Nowości kinowe

Złe mamuśki – recenzja filmu

Jakub Koisz

15 sierpnia 2016

REKLAMA

Mówi się coraz głośniej o algorytmach piszących bestsellery. Może coś w tym jest, bo Złe mamuśki dowodzą, że istnieje cudowny przepis, który może wywindować komedię nieco ponad poziom oglądalnej średniawy. Potrzebne są dwa składniki: przyprawy i ładne buzie. To są proste do zlokalizowania schematy – pozornie wywrotowy, ale koniec końców konserwatywny we wnioskach temacik, mocno osadzony w świecie między fikcją a rzeczywistością „everyman” w postaci głównej bohaterki, jeden zahukany neurotyk, jeden odjechany dziwak i kontrapunktujące sympatyczną paczkę kobiety-snobki. Film Jona Lucasa i Scotta Moore’a reklamowany jest jako dzieło ekipy od serii Kac Vegas, ale nawet bez tej sygnatury dałoby się to zauważyć, bo dosypano tam podobne przyprawy i czasami przesadzono z pieprzem.

Amy jest perfekcyjną panią domu, choć otaczający ją wyścig jeszcze bardziej perfekcyjnych pań domu nie ułatwia tego zadania. Kiedy pewnego dnia dowiaduje się, że zdradza ją mąż (bardzo żenująca scena masturbacji przy seks kamerce), postanawia przejść w tryb solo – wychowywanie dzieci w pojedynkę, zajmowanie się domem, pracą, a także udawanie, że interesują ją sprawy szkolnego komitetu rodzicielskiego. Matka Polka, rzekłbyś u nas, ale u Amerykanów: matka rodem z poradnika. Prawda jest jednak taka, że ma dość. Wraz z koleżankami, zahukaną kurą domową oraz szaloną, wulgarną seksoholiczką, biorą urlop od bycia idealnymi mamami, a Ty, Widzu, gdybyś przeczytał taki opis w telegazecie, zastanowiłbyś się, czy aby „Familiada” nie jest bardziej rozwijającą alternatywą.

2016-05-04T12-34-47-833Z--1280x720.today-inline-vid-featured-desktop

Trudno więc wyjaśnić, czemu Złe mamuśki ogląda się tak dobrze. Wprawdzie jest to bardzo odległa nam wizja z Krainy Szczęśliwości, w której kobieta może pracować trzy dni w tygodniu, mąż zostawia żonie swoją wypasioną brykę, dzieci to potulne istoty, których największym problemem jest to, że mają za mało zajęć dodatkowych, a styrana życiem matka pożycza na potrzeby bajkopisarskie piękną twarz Mili Kunis. Widziałbym więc podobną historię rozgrywającą się w nadwiślanskich realiach, złożoną z irytującego dźwięku budzika, pracy po 10 godzin dziennie, tłuczenia ziemniaków na obiad, walki z rozstępami pociążowymi i męża, który zdradza, owszem, ale z poznaną na Sympatii.pl wdową z Wałbrzycha. Grzechy tego filmu tkwią więc w jego przewidywalności, nachalnej koloryzacji, rysowaniu nam świata wprost z amerykańskiego snu, który niekiedy drży w starciu z życiowymi problemami takimi jak rozwód, terapia, pociechy krzywdzone przez ambicje rodziców i niedojrzałość. Złe mamuśki każą nam się jednak bawić. Na tym poziomie – to zacna rozrywka, choć nie pozwalająca sobie na szaleństwa i odwagę. Trudność w ocenie ma też podłoże ideologiczne, bowiem nie wiadomo, czy feministki mają ten film pokochać czy znienawidzić. Gdzieś pomiędzy humoreską na temat współczesnych rodzin, afirmacją wolności oraz rozgrzeszania się z bycia nie do końca idealnym, są te bardzo konserwatywne pochwały wobec mamusiek-gospodyń.

Scenariusz w pewnym momencie staje nawet po stronie tych, którzy uważają, że samotne macierzyństwo to trochę błąd systemu, wszak wyzwolona postać kreowana przez Kathryn Hahn jest duszą i ciałem filmu, swoistym przeciwieństwem całkiem zwyczajnych mamusiek granych przez Kristen Bell oraz Kunis. Szkoda tylko, że jej historia między wersami przemyca tezę, że to wyzwolenie to niezbyt udany sposób na życie. W momencie, gdy na drodze głównej bohaterki granej przez Kunis staje przystojny wdowiec – miałem nieco dość.

321048

Złe mamuśki to mimo wszystko jedno z większych pozytywnych zaskoczeń tego roku. Jest to film śmieszniejszy, niż sugerowałyby to teledyskowe zwiastuny, nasycenie kolorów żywcem wyjęte z trzeciego Kac Vegas oraz naprawdę, ale to naprawdę brzydki polski plakat. Żywiołowe, często odnoszące się do sfery seksualnej dialogi, spęd sympatycznych i pięknych postaci, a także banalne wnioski są właśnie owym produktem na zimno wykalkulowanej pracy algorytmu.  Można się też pośmiać z mężczyzn, impotencji, łatwości, z jaką można ich spacyfikować, pozwalając im choćby na chwilę przejąć “kobiece” obowiązki. Byłoby kłamstwem pisać, że komedia ta bierze udział w ważnej dyskusji na temat miejsca kobiet w rodzinnej komórce, a także serwuje dające się wykorzystać w praktyce porady o tym, jak „żyć po mężczyźnie”. Niestety, tak nie jest, ale Złe mamuśki to rozweselacz idealnie sprawdzający się do wyjścia kinowego wraz z przyjaciółkami lub mamami, a dla tych drugich jest specjalna i urocza scena po napisach. Banałek, że kobiety to potrafią być bardzo silnymi tygrysicami, jest tutaj podany na czystym talerzu i należy ten film oceniać właśnie w kategorii „weekendowy hamburger”. Wchodzi bez popitki.

REKLAMA