ZIMNA WOJNA. Recenzja pozytywna
Mimo że Zimna wojna jest, obok oscarowej Idy, dopiero drugim polskim filmem Pawła Pawlikowskiego, niewątpliwie już teraz styl reżysera wpisał się na dobre w historię polskiej kinematografii, wyróżniając się na tle innych rodzimych produkcji. Surowe, czarno-białe kadry zainscenizowane ze starannością i pietyzmem, perfekcyjnie doszlifowane. Przemyślany minimalizm. I choć fabuła wcale nie wypada gorzej, to obraz gra w Zimnej wojnie pierwsze skrzypce. Tym razem za scenerię Pawlikowski obrał sobie błotnistą, budzącą się z letargu stalinowską Polskę lat 50. i 60. oraz zadymione jazzowe kluby Paryża.
Rok 1949. Film rozpoczyna się przesłuchaniami do zespołu ludowego Mazurek. Już niedługo, w nowym składzie i pod czujnym okiem wysłannika partii, grupa zacząć ma pracę nad repertuarem kultywującym polski folklor. Kompozytor Wiktor (Tomasz Kot) z tłumu młodych uczestniczek wyławia wzrokiem Zulę (Joanna Kulig), dziewczynę o trudnej przeszłości, krnąbrną, o silnym charakterze i potężnym głosie. Tę dwójkę połączy niedługo silne uczucie, na przekór losowi. Nie ma tutaj jednak mowy o pięknym, rozkwitającym uczuciu.
Pawlikowski maluje w swoim filmie nostalgiczny obraz tragicznej, toksycznej miłości. Obsesji i uzależnienia, które uparcie sprawiają, że po każdym rozstaniu Wiktora i Zuli ich ścieżki ponownie muszą się skrzyżować. Film przedstawia burzliwy związek bohaterów na przestrzeni 15 lat. Przez zrządzenia losu kochankom nie dane jest doświadczyć stopniowo dojrzewającego uczucia, powolnie rodzącej się namiętności. Reżyser zatem pozwala sobie na skondensowanie historii, ukazując jedynie wybrane, przełomowe etapy ich związku. Śledzimy ich zatem żyjących w polskiej szarej rzeczywistości, występujących w Berlinie w szeregach polskiego Mazurka czy, już dojrzalszych, brylujących na salonach w Paryżu. Pawlikowski ucina sekwencje nagle i bez wyjaśniania, dzięki czemu film działa na zasadzie ciągłych niedopowiedzeń. To od widza zależy, jakim spoiwem połączy owe sceny. Dzięki tej narracji możemy zaobserwować, jak związek kochanków rozwija się w różnych okolicznościach – historycznych, obyczajowych, jak zmieniają się w końcu sami bohaterowie. Jedynie ich upór i temperament wydają się nienaruszone, co złowróżbnie wisi nad ich związkiem.
Pawlikowski, podobnie jak w Idzie, świetnie wpisuje intymną historię bohaterów w polski kontekst historyczny. Nienachalnie kreuje obraz stalinowskiej Polski. Pogorzeliska, ziemi zrujnowanych dworków, błotnistych polnych dróżek, ale i mozolnie powracającej do życia – niestety w cieniu surowego socrealizmu. Podobnie z innymi sceneriami, które ukazywane są w sposób obrazowy i nieskomplikowany, momentami wręcz stereotypowy. Paryż to ojczyzna artystycznej bohemy, jazzowych bandów i wytwornych bankietów. Wschodni Berlin zaś to zimne zaśnieżone ulice, wzdłuż których ustawiają się ciężkie bryły budynków i wieżyczki strażnicze. Wszystko jednak idealnie się ze sobą uzupełnia, tworząc wystylizowany świat przedstawiony, uzupełniony dobrze dobraną muzyką. Melodramat rozgrywany przy dźwiękach muzyki folkowej przeplatanej delikatnym, stonowanym jazzem – takie ciekawe, rytmiczne rozwiązania nie przytrafiają się często.
Nie sposób nie wspomnieć o plastycznych kadrach operatora Łukasza Żala. Lakoniczne, sugestywne kadry, momentami wręcz nienaturalne jak na płótnach Edwarda Hoppera. Dowodzi to jedynie, że Paweł Pawlikowski to reżyser, który do każdego obrazka podchodzi z pedantyzmem i precyzją. Mówi się wręcz, że potrafi wykonać setki dubli, by wymuskać to jedno, idealne ujęcie. Obraz uzupełniają zaś bohaterowie filmu. Aktorskie kreacje Tomasza Kota oraz Joanny Kulig wypełniają kadr aż po brzegi. W filmie nie ma ani jednego zbędnego słowa bądź gestu. Każda ekspresja wydaje się dokładnie zaplanowana. Od pierwszego spojrzenia między bohaterami tworzy się chemia, ale i przepaść. Podczas wspólnego tworzenia muzyki ich silne charaktery – dystyngowanego, opanowanego mężczyzny oraz obcesowej, ale wrażliwej kobiety – chwilowo się uzupełniały. Najczęściej jednak tworzyły bolesny dysonans.
Zimna wojna to film nietuzinkowy, jeden z najbardziej osobistych filmów reżysera. Podczas prac nad scenariuszem wzorowano się na historii rodziców Pawlikowskiego, w końcu film został również zadedykowany dla nich. Zachwyca wizualnie, ale i pozostawia po sobie lekkie uczucie pustki i niedosytu. Wszystko to przez niedomówienia unoszące się nad kolejnymi sekwencjami. Niemniej udało się stworzyć niekoniecznie do bólu wiarygodny, ale przeszywający i wyrazisty obraz tragicznej i zgubnej miłości, która mimo wszystko momentami skrywa w sobie piękno. Najnowszy film Polaka oczarował publiczność w Cannes i przyniósł mu dodatkowo nagrodę za najlepszą reżyserię. Teraz już nic nie stoi Pawlikowskiemu na drodze do dalszego tworzenia oraz promowania polskiej kinematografii za granicą.