ZIARNKA PIASKU. 50 lat od premiery
Dokładnie pół wieku temu amerykańska publiczność mogła podziwiać Steve’a McQueena w jedynej kreacji wyróżnionej oscarową nominacją. Po upływie tych pięciu dekad Steve McQueen, choć zmarł już trzydzieści sześć lat temu, wciąż jest pamiętany, ale raczej za inne filmy. Czas nie obszedł się łaskawie z Ziarnkami piasku (1966), które do dziś pozostają w cieniu innych produkcji z udziałem wspomnianego aktora, a także innych filmów Roberta Wise’a. A przecież z tego obrazu reżyser tak bardzo był dumny, że zorganizował po latach przyjęcie dla członków ekipy. Realizowany w Hongkongu i na Tajwanie przez wiele miesięcy, kosztujący dwanaście milionów dolarów i trwający trzy godziny spektakl jest już dziś jak ziarnko piasku lub kropla wody – nic nie znaczącym drobiazgiem w blockbusterowej powodzi zalewającej ekrany kin.
Steve McQueen zagrał świetne role u Johna Sturgesa, Sama Peckinpaha i Franklina J. Schaffnera, ale to współpraca z Robertem Wise’em przyniosła mu jedyną w karierze nominację do Nagrody Akademii. The Sand Pebbles to epickie kino o marynarzach uwikłanych w polityczne zawirowania w Chinach z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Pływająca po rzece Jangcy kanonierka San Pablo, patrolując przybrzeżne rejony Szanghaju, jest świadkiem wielu dramatycznych wydarzeń, które mają miejsce wraz z przybyciem mechanika Jake’a Holmana. Tytuł filmu ma charakter metaforyczny, gdyż żadnej pustyni tu nie zobaczymy, a ziarnka piasku to po prostu ludzie – jest ich tak wielu, że zaginięcie kilku nie ma znaczenia. A jednak losy bohaterów nie są widzom obojętne.
Specjalista od silników Jake Holman, dzięki genialnej kreacji Steve’a McQueena, to postać, od której bije szczerość, autentyzm i profesjonalizm.
Jako mechanik jest mistrzem w swoim fachu, którego nie omija pech – staje się Jonaszem, zwiastunem nieszczęścia i osobą niepożądaną na okręcie. W nim samym dokonuje się przemiana – z początku nie interesuje go polityka ani Chińczycy, gdy jednak poznaje bliżej tutejszą sytuację nie potrafi przejść obojętnie obok niesprawiedliwości. McQueen w roli Holmana ma w sobie coś z naiwnego młodzieńca i heroicznego szeryfa, wrażliwego twardziela i odważnego żołnierza, solidnego inżyniera i nieokrzesanego buntownika. To z pewnością jedna z jego najlepszych ról. Osobiście na pierwszym miejscu stawiam jego mistrzowską kreację tytułową w dramacie więziennym Papillon (1973), ale jestem w stanie zrozumieć, dlaczego oscarowe wyróżnienie przypadło mu za rolę Holmana.
Przejdźmy do wątków pobocznych, które dowodzą, że rozciągnięcie filmu do trzech godzin było konieczne. Poprzez uwikłanie głównego bohatera w zróżnicowane relacje między pozostałymi postaciami udało się stworzyć wielowymiarową opowieść o „abordażu” charakterów i środowisk społecznych. W związku Holmana z nauczycielką Shirley Eckert nie zauważyłem typowego dla Hollywood romantyzmu. Nawet jeśli da się wyczuć chemię między nimi, to tu chodzi raczej o zasugerowanie, że są sprawy istotniejsze od porywów serca. Panna Eckert i towarzyszący jej doktor Jameson to misjonarze, poświęcający się dla chińskiej społeczności tłamszonej z obu stron – z jednej przez lokalnych generałów, z drugiej przez amerykańskie kanonierki, kojarzące się raczej z polityką kolonialną, a nie misją ratunkową. W roli nauczycielki-misjonarki wystąpiła Candice Bergen (najbardziej znana z sitcomu Murphy Brown). W marcu 1966 roku miał premierę film Sidneya Lumeta, w którym zadebiutowała, od razu w głównej roli. Występ u Roberta Wise’a był jej drugim w karierze. Za obie kreacje została wyróżniona nominacją do Złotego Globu w kategorii najbardziej obiecująca debiutantka.
Druga osoba, która staje się dla Holmana bardzo bliska to marynarz Frenchy. Zagrał ją Richard Attenborough, brytyjski aktor i reżyser, laureat Oscara za reżyserię i produkcję Gandhiego (1982), jednego z najbardziej epickich filmów wszech czasów (wzięła w nim udział rekordowa ilość statystów – trzysta tysięcy). Co ciekawe, już w połowie lat sześćdziesiątych, czyli jako swój reżyserski debiut, chciał zrealizować biografię Gandhiego i już wtedy obiecał główną rolę kobiecą Candice Bergen. Dotrzymał słowa, mimo iż produkcja filmu ruszyła dopiero po piętnastu latach. Jako aktor wystąpił m.in. u boku Steve’a McQueena w Wielkiej ucieczce (1963), ale to za kreację Frenchiego otrzymał pierwszy Złoty Glob.
Frenchy to jedna z najsympatyczniejszych postaci w filmie, ale także najbardziej schematyczna.
Człowiek, który wpada w sidła uczuć – zakochuje się w dziewczynie, w której nie powinien. Jako marynarz liczył na to, że nie będzie musiał walczyć – wystarczała mu marynarska rutyna, czyli pełnienie wachty, codzienne odpieranie abordażu (za pomocą węża z wodą), no i oczywiście korzystanie z przepustek. Strzelanie go nie interesowało. Taka pacyfistyczna postawa sprawia, że zostaje więcej miejsca na szlachetne uczucia i czyny. Miłość do chińskiej hostessy okazuje się jednak w takim samym stopniu destrukcyjna jak prowojenna polityka.
Scenarzysta Robert Anderson, opierając się na powieści Richarda McKenny’ego, starał się wiarygodnie odtworzyć atmosferę panującą na pływającym pod amerykańską flagą okręcie wojennym. McQueen, który pewnie dobrze znał się na silnikach samochodowych, musiał tutaj dostać kwestie zdolne przekonać widza, że i na silniku pływającej jednostki zna się doskonale. Ale nawet najlepszy mechanik może szybko popaść w konflikty, a realizm i napięcie dobry scenarzysta potrafi uzyskać poprzez błyskotliwe przedstawienie antagonizmów. Przyjacielskie stosunki Holmana z Frenchiem przeciwstawiono więc napiętym relacjom głównego mechanika z resztą załogi, którą reprezentuje drugi mechanik o swojsko brzmiącym nazwisku Stawski (w tej roli amerykański tough guy Simon Oakland).
Co na to wszystko pułkownik Trautman? Przepraszam… chciałem powiedzieć, kapitan Collins. W tę rolę wcielił się Richard Crenna, powszechnie znany jako dowódca oddziału, w którym szkolił się John Rambo. W filmie Roberta Wise’a zagrał może niezbyt trudną pod względem aktorskim rolę, ale pełniącą bardzo istotną funkcję. To od kapitana zależy, czy załoga będzie działać sprawnie jak wszystkie elementy okrętowego silnika, czy rozpadnie się jak w słynnej historii o buncie na Bounty. Kapitan okrętu San Pablo to człowiek pragmatyczny. Nie jest surowy wobec swoich ludzi, bo nie zamierza nikogo podburzać do buntu. Chińskich anarchistów również nie chce prowokować, dlatego abordaży nie odpiera za pomocą karabinów. Jak przystało na rasowego wilka morskiego potrafi kontrolować emocje, ale cały czas jest gotowy do walki. Dobry kapitan potrafi spojrzeć na sytuację z punktu widzenia przeciwnika. Tubylcy widzą okręt pod obcą banderą, czający się jak głodny wilk na bezbronną ofiarę, więc logiczne jest, że konflikt się zaostrza, a karabiny czekają w gotowości bojowej.
Jest jeszcze jedna ważna postać, o której warto wspomnieć – chiński robotnik Po-han w interpretacji Japończyka Makoto Iwamatsu (w skrócie Mako). Za jego sprawą pojawia się wątek kulisów, słabo opłacanych pracowników, odwalających ciężką robotę za najniższą stawkę. Aby zarobić na miskę ryżu wykonują także prace dodatkowe. Po-han jest jak dziecko, potrzebuje nauczyciela i mentora, który nakierowałby go na właściwą drogę. I tą osobą okazuje się Holman – on nie tylko szkoli go w swoim fachu, ale pomaga mu także pokonać lęki i słabości poprzez… naukę boksu. Zaskakujące, że wśród aktorów drugoplanowych to właśnie Mako został wyróżniony nominacją do Nagrody Akademii. Wśród Chińczyków jest jeszcze jedna zalękniona i słabowita postać – hostessa Maily odgrywana przez urodzoną w Bangkoku debiutantkę Marayat. W kolejnej dekadzie ta urocza Tajlandka zasłynęła powieścią erotyczną Emmanuelle, podpisaną pseudonimem Emmanuelle Arsan i zekranizowaną w 1974.
Ukończenie filmu Ziarnka piasku było dla Roberta Wise’a zwycięstwem przynoszącym wielką satysfakcję. Nie sądzę, aby uważał iż brak Oscara przy ośmiu nominacjach to porażka. On miał już przecież dwie statuetki, w dodatku podwójne (za reżyserię i najlepszy film), otrzymane za widowiska muzyczne: West Side Story (1961) i Dźwięki muzyki (1965). Po zrealizowaniu drugiego oscarowego spektaklu nie czekał na werdykt Akademii, lecz wyruszył do Azji, by kręcić kolejny film. Dramat historyczno-przygodowy o małych ludzkich ziarnkach piasku w starciu z wielką polityką i wielkim światem. Nie udało się zaangażować Paula Newmana, ale „The King of Cool” – jak nazywano Steve’a McQueena – wykonał świetną robotę, kreując bohatera z krwi i kości, z którym łatwo się identyfikować. Jest wiarygodny w roli przeciętnego faceta – takiego, który chce być wartościowym człowiekiem, jednak los podrzuca mu kłody pod nogi.
Dzieło zachwyca niesamowitym autentyzmem rzadko spotykanym w klasycznym kinie hollywoodzkim – nie ma tu żadnych blue screenów i dorysówek, żadnych miniaturowych makiet i modeli.
Są za to urzekające plenery Tajwanu oraz doskonała scenografia Borisa Levena, w tym napędzany silnikami Diesla mały okręt wojenny San Pablo, zaprojektowany specjalnie do filmu, będący jednym z głównych bohaterów produkcji. Praca zespołowa całej ekipy, nawet licznej grupy statystów, uczyniła z tej historii kino wielkiego formatu.
Film nie przytłacza swoją epickością – sto osiemdziesiąt minut w tym przypadku nie jest przesadą, ten czas w zupełności wystarczył na scharakteryzowanie postaci i przedstawienie dramatycznych konfliktów między ludźmi różnych ras i obyczajów. Pływający pod powiewającą na wietrze amerykańską flagą ludzie w białych mundurach stanowią bardzo zróżnicowaną ekipę. Można ją porównać do trybików w maszynie – w jednej chwili działają sprawnie, a w następnej mogą odmówić posłuszeństwa. Jeden z najlepszych filmów w karierze Roberta Wise’a. Obraz, który po upływie pięćdziesięciu lat zostanie z pewnością odrzucony przez masową publiczność, lecz zasługuje na lepsze traktowanie i szacunek.
korekta: Kornelia Farynowska
https://www.youtube.com/watch?v=DLbLyEBist8