search
REKLAMA
Nowości kinowe

Żądze i pieniądze

Krzysztof Walecki

12 grudnia 2012

REKLAMA

Nie wiem, czy warto pisać coś jeszcze o nowym filmie Stephena Frearsa, poza tym jednym zdaniem powyżej. Ale spróbuję.

 

Beth wygina śmiało ciało w domach klientów (taniec erotyczny, nic więcej), ale po niezbyt ciekawych doświadczeniach w tym zawodzie postanawia zmienić branżę – wyjeżdża do Las Vegas, aby zostać kelnerką. Tam jednak trafia na Dinka, który prowadzi firmę bukmacherską. Beth okazuje się mieć dobrą pamięć do cyferek i z miejsca dostaje robotę – albo wisi na słuchawce i obstawia zakłady, albo robi za kuriera. Dziewczyna wydaje się spełniona, bo i praca dobra, i szef fajny. Szkoda tylko, że ma zołzowatą żonę, którą kocha. Wkrótce Beth wyprowadza się do Nowego Jorku, w poszukiwaniu szczęścia u boku młodego dziennikarza, ale i tam zatrudnia się u bukmachera. Wpadnie w kłopoty, z których wyciągnąć ją będzie potrafił tylko Dink.

 

 

Rebecca Hall. Trudno było nie zwrócić na nią uwagi już w „Prestiżu” Christophera Nolana, w roli udręczonej żony Christiana Bale’a. Potem, jako tytułowa Vicky w „Vicky Christina Barcelona” Woody Allena, nie dała się zepchnąć w cień bardziej doświadczonym Scarlett Johansson i Penelope Cruz. W docenionym przez widzów i krytyków „Mieście złodziei” Bena Afflecka zagrała zakochaną w bandycie pracownicę banku, zaś w niedawnych „Szeptach” Nicka Murphy’ego znów przebrała się w kostium, aby rozwikłać zagadkę nawiedzonej szkoły. Wybiera starannie tak role, jak i filmy, w których ma zagrać, dzięki czemu widz nie odnosi wrażenia, że Hall się powtarza, bądź idzie na łatwiznę. Raz jeden zagrała w słabo przyjętym filmie – „Dorianie Grayu” – ale ona sama wyszła z tej produkcji bez szwanku. Tym większa szkoda, że przydarzyły jej się „Żądze i pieniądze”.

Może chodziło o odpoczynek. Do tej pory tylko w „Vicky Christina Barcelona” mogła wrzucić nieco na luz, choć i tam jej postać stara się mieć wszystko pod kontrolą, nie chce ulegać emocjom i namiętnościom. Pozostałe tytuły z jej filmografii to dramaty, gdzie nierzadko gra role tragiczne. Beth w nowym filmie Frearsa jest inna. „Słodka idiotka” to idealne określenie tej postaci, którą Hall stara się jak może uwiarygodnić. Ale jak to zrobić, gdy największą ambicją Beth jest zostanie kelnerką? Jak uwierzyć w to, że taka osoba może rzeczywiście coś chcieć od życia? Film powstał w oparciu o książkę prawdziwej Beth Raymer. Na miejscu tej pani oskarżyłbym twórców „Żądzy i pieniędzy” o zniesławienie.

Może chodziło współpracę ze Stephenem Frearsem. Nie jest to reżyser, który kręci same udane filmy, ale ma na swoim koncie co najmniej dwa dzieła, przed którymi należy się pokłonić („Niebezpieczne związki” i „Królowa”). Jego ostatnia komedia, „Tamara i mężczyźni”, była całkiem przyjemną opowiastką z dobrymi rolami Gemmy Arterton i Luke’a Evansa. Rebecca Hall mogła to wziąć za dobry omen, zwłaszcza, że reżyseria w tym filmie jest wyjątkowo dobra. Tymczasem „Żądze i pieniądze” przypominają telewizyjną papkę, której największym wyczynem jest fakt, że  przechodzi ze sceny w scenę. Nieciekawe to kino, oj nie. Brak w nim nie tylko dobrej historii, ale i pasji, aby cokolwiek, w jakikolwiek sposób opowiedzieć. Dlaczego sam Frears pochylił się nad tak nieśmiesznym tekstem? A skoro już zdecydował się go sfilmować, dlaczego zrobił to tak bezstylowo i bez werwy?

 

Być może Hall chciała spotkać się na planie z Brucem Willisem lub Catheriną Zetą-Jones. Któż nie chciałby pracować z Willisem, który ostatnio ma dobrą passę – tylko w tym roku zagrał w „Looperze”, „Moorise Kingdom” i „Niezniszczalnych2”. Ale najwyraźniej na trzy dobre filmy przypadają trzy słabe: zawiodło kino akcji „The Cold Light of Day”, zaś „Ogień zwalczaj ogniem” od razu zawitał na DVD. Natomiast Zeta-Jones stara się wrócić z niebytu. Duża szkoda, że pierwszym jej filmem po trzyletniej przerwie okazały się „Żądze i pieniądze”, zwłaszcza, że dużo do grania w nim nie ma.

 

Hall jest świetną aktorką, której wróżę długą i dobrą karierę, ale i ci najlepsi mają filmy tak złe i niepotrzebne, że samo mówienie o nich (nie mówiąc o oglądaniu) zwyczajnie boli. Gdyby nie był to film Frearsa, gdyby nie wystąpili w nim Willis i Zeta-Jones, gdyby za scenariusz nie odpowiadał pan od „Zabijania na śniadanie” i „Przebojów i podbojów”, nie byłoby tak źle. Film nigdy nie trafiłby do szerokiej dystrybucji, ja nigdy bym go nie obejrzał, a Rebecca Hall, w moich oczach, nadal uchodziłaby za aktorkę z bezbłędną intuicją i samymi dobrymi rolami na koncie.

No cóż, zawsze jest ten pierwszy raz.

REKLAMA