Wysoka fala
W roku 1999 na amerykańskich ekranach zadebiutował „Huragan”, czyli filmowa biografia Rubina Cartera. Opowieść o bokserze, który po kontrowersyjnym procesie sądowym został skazany na podwójne dożywocie spotkała się z ambiwalentnym przyjęciem ze strony opinii publicznej. Z jednej strony chwalono film i wystawiano mu pozytywne recenzje, z drugiej zarzucano twórcom manipulację i przekłamywanie faktów na korzyść Cartera. W dyskusję włączył się Roger Ebert. Krytyk ocenił film pozytywnie, zachwalał występ Danzela Washingtona i, kontrując zarzuty dotyczące przekłamań, wypowiedział słowa, które mogą służyć za opis większości hollywoodzkich filmów biograficznych – „Ci, którzy szukają prawdy o człowieku w filmie poświęconym jego osobie mogą równie dobrze szukać jej w opowieściach jego kochającej babci”. Nic dodać, nic ująć.
„Wysoka fala” poświęcona jest pamięci Jaya Moriarty’ego, surferskiego objawienia kalifornijskich wybrzeży lat dziewięćdziesiątych. Chłopak zasłynął wśród lokalnej społeczności jako jeden z najmłodszych ryzykantów, którzy stawili czoła ogromnym falom powstającym w punkcie nazywanym Mavericks. Moriarty zginął w wieku dwudziestu dwóch lat (dzień przed dwudziestymi trzecimi urodzinami) w trakcie nurkowania na Malediwach. Historia tragiczna i niezwykle hollywoodzka, dlatego nie trudno domyślić się, że w trakcie jej filmowej realizacji maksyma Eberta musiała znaleźć zastosowanie.
Kawałek skalistego wybrzeża znajdujący się nieopodal Santa Cruz, rodzinnego miasta Moriarty’ego, to prawdziwa legenda w środowisku surferów. Przez wiele lat uważano, że specyfika tej lokalizacji praktycznie uniemożliwia uprawianie sportu. Specyficzne ukształtowanie dna morskiego czyni z Mavericks punkt, w którym niemal nieustannie pojawiają się fale przekraczające wysokość siedmiu-ośmiu metrów. W trakcie miesięcy zimowych białe grzbiety wznoszą się nawet dwadzieścia-dwadzieścia pięć metrów ponad taflę oceanu. Dodatkowym niebezpieczeństwem dla śmiałków, którzy zdecydują się na zmierzenie z żywiołem jest skaliste wybrzeże znacznie utrudniające nawigację. W tym miejscu do wody wchodzą jedynie najlepsi.
Legenda Mavericks zainspirowała młodego Moriarty’ego. W wieku piętnastu lat chłopak odkrywa, że historie o monstrualnych falach nie są jedynie opowieścią wyssaną z palca. Po zobaczeniu ich na własne oczy obiecuje sobie, że kiedyś je ujarzmi. Tym, który ma mu w tym pomóc okazuje się być lokalny surfer posiadający ogromne doświadczenie w ujeżdżaniu grzbietów fal z Mavericks, Frosty Hesson. Mężczyzna początkowo nie traktuje Moriarty’ego poważnie i usiłuje wybić mu z głowy śmiały pomysł. Wkrótce dochodzi jednak do wniosku, po konsultacji z żoną, że młodzieniec i tak spróbuje osiągnąć wyznaczony cel. W trosce o jego zdrowie postanawia wytrenować Moriarty’ego tak, aby jak najbardziej zredukować zagrożenie, jakie pojawia się w trakcie kontaktu z potężnym żywiołem.
Film Hansona i Apteda rekonstruuje opowieść o relacji pomiędzy Moriartym a Hessonem. Mimo konsultacji z żoną zmarłego surfera i jego mistrzem, który wciąż zamieszkuje wybrzeże południowej Kaliforni, film wpada w retorykę typową dla kina biograficznego. Postacie stają się przez to niezwykle jednowymiarowe. Moriarty jawi się jako ciepły i inteligentny wrażliwiec, który z uporem maniaka dąży do wyznaczonego celu, Hesson usiłuje zgrywać się na faceta rozdartego wewnętrznie, żona mistrza przepowiada przyszłość ze skutecznością wyroczni delfickiej itd. W dodatku, już od samego początku wyraźnie zaznaczona zostaje myśl przewodnia filmu – Hesson zastępuje Moriarty’emu ojca, Moriarty staje się dla Hessona bliższy niż prawdziwa rodzina. Relacja mistrz-uczeń zmienia się zatem w relację ojciec-syn. W akompaniamencie newage’owych filozofii Hessona, pięknych okoliczności natury oraz rodzinnych rozterek bohaterów historia staje się zdecydowanie zbyt cukierkowa.
Rozpoczynający aktorską karierę Weston radzi sobie całkiem nieźle (choć „idealność” jego bohatera może nieco irytować), miło popatrzeć również na Gerarda Butlera, który nie zgrywa samca alfa. Jego Hesson, mimo scenariuszowych kalk, jest najciekawszą postacią filmu.[1] Niemniej, to nie oni ratują „Wysoką falę” przed sentymentalną katastrofą nadającą się do obejrzenia po niedzielnym obiedzie. Człowiekiem, który tchnął w projekt nieco życia jest Bill Pope, czyli operator odpowiedzialny za doskonałe ujęcia fal rozbijających się o kamieniste wybrzeże. Żywioł Mavericks uderza widza z każdym ujęciem wzburzonej tafli oceanu.
W momencie, kiedy zabierzemy „Wysokiej fali” Billa Pope’a i emocjonalnie angażującą finałową sekwencję, która w dużej mierze jest również jego zasługą, pozostanie jedynie słodka historia o dorastaniu, rodzinie i wzajemnym zrozumieniu. Opowieść wyglądająca tak, jakby scenarzysta przepisał ją na kolanie z jednego z kilkudziesięciu tysięcy scenariuszy, które doczekały się już realizacji. Nie ogląda się tego źle, bo przecież wszyscy lubimy historie, które dobrze znamy, ale zdecydowanie więcej w tym „babcinej opowieści”, aniżeli prawdziwych ludzi.