search
REKLAMA
Recenzje

WSZYSTKO WSZĘDZIE NARAZ to męczące i rozczarowujące science fiction

Kompletnie nie podzielam bowiem wszechobecnych peanów i wychwalania „Wszystko wszędzie naraz”.

Tekst gościnny

18 lutego 2024

wszystko wszędzie naraz
REKLAMA

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka. 

Raz na jakiś czas pojawia się dzieło (film, książka, komiks, gra komputerowa…), które jakby na przekór wygłaszanym ze zblazowaną miną przez krytyków twierdzeniom „że wszystko już było” udowadnia, że jednak nie wszystko jeszcze było, a kreatywność twórców wciąż potrafi zaskakiwać. I na początku seansu „Wszystko wszędzie naraz”, tytułu, który mocno namieszał na rozdaniu oscarowym w 2023 roku, wydawało mi się, że potwierdza on tę tezę. Byłem zachwycony i nasuwały mi się wręcz porównania z „Matrixem”. Nie jeśli chodzi o treść, ale raczej o potencjalny wpływ na popkulturę i ogólną świeżość. Podzielałem zachwyty widzów oraz recenzentów i z pełną napięcia niecierpliwością oczekiwałem, co też scenarzyści wymyślili w dalszej części filmu.

Gdy jednak na ekranie pojawiły się napisy końcowe, zdałem sobie sprawę, że dawno już moje osobiste odczucia nie różniły się tak bardzo od ogólnego konsensusu na temat jakiegoś tytułu. Ostatecznie kompletnie nie podzielam bowiem wszechobecnych peanów i wychwalania „Wszystko wszędzie naraz”. Przy czym nie uważam go również za koszmarnie zły, po prostu kilka fabularnych wymysłów, gagów czy wreszcie pojedynczych sekwencji skreślają dla mnie całość.

wszystko wszędzie naraz

Sam koncept filmu bez wahania nazywam fantastycznym (w obu znaczeniach tego słowa). Oto bowiem bohaterowie żyją we współczesnej nam rzeczywistości, ale twórcy pomału podsuwają widzowi wskazówki, że nie wszystko jest tak jak się wydaje. Z początku to tylko krótkie migawki, jednak dość szybko zostajemy wciągnięci w fabułę i razem z główną bohaterką, Evelyn (Michelle Yeoh), zaczynamy poznawać prawa rządzące światem przedstawionym. W efekcie banalna opowieść o borykającej się z problemami finansowymi rodzinie imigrantów sprawia wrażenie bycia jedynie pretekstem do opowiedzenia znacznie większej, epickiej wręcz historii. Tutaj wszystko gra jak należy, intryga wciąga, a scenarzyści umiejętnie odsłaniają karty.

Niestety, w pewnym momencie pojawiają się żarty na poziomie przedszkola i głębokiej podstawówki. We wczesnym filmie z Jackie Chanem (którego, nawiasem pisząc, przymierzano do głównej roli) była scena w chińskiej szkole walki. Jeden z podstarzałych mistrzów miał na policzku brodawkę, z której wyrastał włos. I on sobie na tym nosie wygrywał melodię (sic!). Tutaj znajdziemy podobnie odkrywcze „figle”: ocucenie omdlałego człowieka zdjętym chwilę wcześniej z nogi butem, dwóch walczących ze sobą facetów z dyndającymi im z odbytów zatyczkami analnymi, parówkowe palce (pomysł świetny, wykonanie wyjątkowo niesmaczne)… No, osiągnięto w ten sposób wyżyny humoru i dobrego smaku, a dowcipy te są Leonardami da Vinci wśród gagów. W dalszej części filmu mamy już całkowite pomieszanie z poplątaniem, feerię kolorów, frenetyczne sceny i mnóstwo substancji, a mało treści.

Dialog kamieni z "Wszystko wszędzie naraz"

Ale byłoby krzywdzące jedynie atakować i krytykować „Wszystko wszędzie naraz”, bo znajdzie się tu również sporo dobrych rzeczy. Idea wyjściowa, niektóre pomysły (scena z kamieniami, pierwsze pojawienie się Alfa Waymonda) ocierają się o geniusz. Aktorzy też dają z siebie wszystko – Michelle Yeoh, znana z „Przyczajony tygrys, ukryty smok” oraz kina kopanego i niegdysiejsza dziewczyna Bonda udowadnia, że drzemie w niej potencjał dramatyczny. Na drugim planie brylują leciwy James Hong („Wielka draka w chińskiej dzielnicy”) oraz Jamie Lee Curtis, fenomenalnie bawiąca się rolą znudzonej pani urzędniczki z biura podatkowego. No i Ke Huy Quan, który zaliczył fantastyczny powrót do kina. Jako dziecko zagrał w drugiej części Indiany Jonesa oraz w kultowych „The Goonies”, potem błąkał się gdzieś na obrzeżach Hollywood, a teraz dostał drugą szansę od losu (na półce postawił Złoty Glob i Oscara). Do tego aktor wydaje się być zwykłym, skromnym gościem.

„Wszystko wszędzie naraz” (cóż za adekwatny tytuł!) rozchodzi się więc w szwach. Świetny początek przechodzi w chaotyczny finał. I nawet jeśli miała to być metafora tego, co dzieje się w głowie zbuntowanej nastolatki, to po prostu całość jest męcząca i mimo mocno rozczarowuje.

REKLAMA