search
REKLAMA
Recenzje

WRÓBEL. Gołąb na dachu [RECENZJA]

Miał być realizm poetycki w stylu Andrzeja Jakimowskiego – a nie wyszło ani realistycznie, ani poetycko.

Janek Brzozowski

26 sierpnia 2024

REKLAMA

Tomasz Gąssowski bardzo lubi „ptasich” bohaterów. W jego debiutanckim filmie krótkometrażowym Barażu na ekranie brylował Zyga Sikora. Bezrobotny napastnik lokalnego klubu, łączący bieganie za piłką z wychowaniem syna. Pełnometrażowy Wróbel wydaje się do pewnego stopnia rozwinięciem Barażu – Sikorę zastąpił jedynie tytułowy Wróbel. Poczciwy listonosz, a po godzinach piłkarz amator. Człowiek prosty, ale nie prostacki: trochę samotny, trochę niespełniony. Nie do końca szczęśliwy, ale też nie smutny – czerpiący radość z drobnych przyjemności, takich jak poranne kakao, chleb z miodem, no i oczywiście piłka nożna.

Gąssowski zadebiutował bardzo późno, bo w wieku 60 lat. Wcześniej zajmował się komponowaniem muzyki – przede wszystkim do filmów swojego przyjaciela Andrzeja Jakimowskiego. Sam lubi powtarzać w wywiadach, że wieloletnia współpraca z autorem Imagine pozostawiła na jego filmowej twórczości trwały ślad. Z Jakimowskim połączyć miała go podobna czułość i wrażliwość: pragnienie pochylenia się nad losami ludzi niezauważonych, pominiętych. W przeciwieństwie do kolegi po fachu Gąssowskiemu brakuje jednak lekkości i finezji, cech absolutnie niezbędnych przy podejmowaniu takich tematów. Reżyser Wróbla porusza się po filmowym boisku niezgrabnie i ociężale, niczym skrzydłowy z warunkami fizycznymi środkowego obrońcy.

Kolega po piórze napisał w swojej recenzji, że Gąssowski portretuje „zaklętą w czasie Polskę, która powoli odchodzi w zapomnienie”. Ja napiszę inaczej: Gąssowski portretuje Polskę, która nigdzie nie odchodzi, bo nigdy nie istniała. Jego wizja małomiasteczkowego życia to wizja rodem z niezrealizowanego projektu Wojciecha Smarzowskiego. Przerysowana, przynależąca raczej do świata ostrej satyry bądź groteski, a nie subtelnego komediodramatu. Miejscowością i klubem piłkarskim rządzi lokalna gangsterka, w tle pojawiają się skorumpowani policjanci, małoletni złodzieje rowerów i polityczne układziki. A to wszystko Gąssowski prezentuje nam po prostu jako część pejzażu. Nic strasznego: ot, swojski obrazek z prowincji, okraszony przyjemnymi dla oka zdjęciami Wojciecha Staronia. Jeżeli coś zagraża temu pejzażowi, to tylko napływ ludzi z zewnątrz: takich jak cyniczny oficjel zbijający kapitał polityczny na heroicznym czynie Wróbla albo Jerry (sic!), reprezentant młodego pokolenia, który zdradza swoją dziewczynę i zakłóca spokój bohatera za pomocą gitary elektrycznej. Sami widzicie: refleksja społeczna głębią tutaj nie powala, a podsycana jest w pierwszej kolejności strachem przed nowoczesnością. Wybrzmiało to chyba najlepiej podczas spotkania po seansie, w trakcie którego reżyser przekonywał o wyższości małych miejscowości nad dużymi miastami. Bo w tych pierwszych ludzie mówią sobie na ulicy dzień dobry.

Wróbel byłby filmem dużo ciekawszym, gdyby – śladem Patersona albo Perfect Days – oscylował wokół afirmacji codzienności. Skromny bohater o bogatym wnętrzu, epizodyczna narracja – nieśpieszna, podporządkowana rytmowi życia kierowcy autobusu, czyściciela toalet, tudzież listonosza. Gąssowski tymczasem przekombinowuje, już na starcie rozbijając sielankową codzienność protagonisty. Tworzy skomplikowany film o prostym człowieku. Michał Piepiórka w swoim krótkim wpisie dotyczącym Wróbla narzekał przede wszystkim na bohatera: że nie przechodzi żadnej przemiany, że zbyt jednowymiarowy, że nijaki. Ja myślę odwrotnie – to nie bohater, w gruncie rzeczy sympatyczny i bezpretensjonalny, jest tu największym problemem, ale wszystko, co go na przestrzeni fabuły spotyka. Cichociemny dziadek z ukrytą przeszłością muzyczną, wyraźnie młodsza sąsiadka – ni stąd, ni zowąd – padająca bohaterowi w objęcia, kolega z sierocińca pozujący na kogoś w rodzaju miejscowego Dona Corleone. Ciąg kuriozalnych zdarzeń rozsadza wątłą strukturę narracyjną od środka i odbiera seansowi Wróbla cały smak. Miał być realizm poetycki w stylu Andrzeja Jakimowskiego – a nie wyszło ani realistycznie, ani poetycko.

Nie chcę się jednak nad Wróblem przesadnie znęcać. Jest tu kilka naprawdę fajnych, udanych gagów. Jest całkiem niezły Jacek Borusiński, po raz kolejny potwierdzający swój talent komediowy. Jest interesujący wątek piłkarski, będący zakamuflowaną refleksją na temat przemijania – Wróbel musi pogodzić się z nową rolą rezerwowego i nadchodzącym transferem do Old Bojów. Są wreszcie ambicje: na niepozorne, ale wielkie kino. To wszystko oczywiście za mało, aby uznać debiut Gąssowskiego za spełniony. Ale jak to mówią: lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Chociaż coś mi się wydaje, że Gąssowski – wbrew pozorom – wolałby gołębia. Może następnym razem.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA