WONKA. W pogoni za wyobraźnią [RECENZJA]
Wszystko, co dobre na tym świecie, zaczyna się od marzenia. Willy Wonka ma ich ze sobą całą masę i nie zawaha się poruszyć nieba i ziemi, by je spełnić. Wątły, niepozorny, chowający głowę w chmurach wynalazca w zabawnym cylindrze i burgundowym płaszczu stawia czoła rzeczywistości, w której ludzie zapomnieli już, czym jest śmiech, dobra zabawa i wzajemna życzliwość. Podróżujący po całym świecie cukiernik, który w końcu wierzy, że znalazł swoje miejsce na ziemi, pragnie nie tylko obdarować ich nieziemsko apetyczną czekoladą, lecz przede wszystkim zachęcić do podążania za wyobraźnią, szerzenia miłości i dodawania do swojego codziennego menu szczyptę optymizmu, garść uśmiechów i fiolkę płynnego szczęścia. Wonka powraca – w zupełnie nowym wydaniu, w zupełnie nowym aktorskim wcieleniu i z nieco innym przesłanie, niż w wersji Tima Burtona i Mela Stuarta. Czym tym razem zaskoczy nas właściciel najsłynniejszej na świecie fabryki czekolady?
Baśniowa sceneria i musicalowy klimat łączą się już w pierwszych minutach produkcji, porywając nas do wspólnego śpiewania i tańca, zapraszając do niezwykłej krainy wyobraźni i magii, w której królem i dyrygentem jest nie kto inny, jak zawodowy marzyciel: Willy Wonka (Timothée Chalamet). Z charyzmatycznym uśmiechem, trzymając w ręku jedynie niewielki bagaż, ląduje w miejscowości, w której zamierza rozwijać swój cukierniczy talent. Motywowany wspomnieniami o ukochanej zmarłej mamie postanawia na jej cześć otworzyć największy sklep z wyrobami czekoladowymi, jaki widział świat. Nie wszystko jest jednak tak słodkie i łatwe, jakie wydaje się w jego lekkodusznych założeniach. Na jego drodze stoi kartel czekoladowy, na który składa się trójka lokalnych przedsiębiorców, którzy dopuszczają się niemałych finansowych przekrętów i trzymają w ryzach całą miejscową policję – wszystko po to, by młody aspirujący cukiernik Wonka nie podebrał im klientów. Zaczynamy więc nierówną walkę o status i pozycję w branży, w której Wonkę uratować może jedynie jego autentyczność, odwaga i konsekwencja w realizacji planów. W międzyczasie młody wynalazca zatrzymuje się w nie dość powiedzieć podejrzanym pensjonacie, prowadzonym przez odstręczającą Panią Skrobicz (Olivia Colman) i jej biznesowego partnera Bielarza (Tom Davis). Tam Willy poznaje młodą Nitkę (Calah Lane), która podobnie jak on pada ofiarą oszustwa właścicieli i jest zmuszona wykonywać dla nich bezterminowo nieodpłatne prace. Wspólnie łączą siły i próbują jednocześnie wydostać się z ukrycia, powstrzymać lokalnych krętaczy oraz sprawić, by receptury Wonki stały się najbardziej pożądanym towarem w mieście.
Przez długi czas burzliwie dyskutowaliśmy nad tym, czy nowy Wonka jest w ogóle potrzebny, czy wniesie cokolwiek nowego do historii inspirowanej powieścią Roalda Dahla, czy uda się jeszcze przebić fenomen Johnny’ego Deppa i Gene’a Wildera. Cóż, Timothée Chalamet zdaje się nawet nie próbować konkurować z legendami, które poprzedziły jego występ, lecz tworzy zupełnie nową, awangardową postać, w której próżno doszukiwać się podobieństw z wymienionymi przed chwilą odtwórcami. Jego Willy jest szalonym, pozytywnie zakręconym młodzieńcem, który wciąż szuka swojego miejsca na ziemi, karmi się nadzieją i dodaje otuchy zarówno swoim ekranowym przyjaciołom, jak i tym, którzy go na tym ekranie obserwują. Film Paula Kinga to całkiem inny kaliber niż Willy Wonka i fabryka czekolady czy Charlie i fabryka czekolady, które słynnego cukiernika-magika ukazywały jako ekscentrycznego, nieprzewidywalnego osobnika. Wonka to film nasycony pozytywną energią, roztańczony i niosący mnóstwo uniwersalnych morałów, które poruszą serca zarówno tych najmłodszych, jak i dobrze znających poprzednie wersje tej opowieści odbiorców.
Trudno doszukać się w akcji promocyjnej filmu informacji o tym, że jest to, prawdę mówiąc, musical z krwi i kości – po raz pierwszy mamy okazję ocenić umiejętności wokalne Chalameta, i trzeba przyznać: jego śpiewający Willy urzeka i zalewa ekran słodkością. Tego samego nie powiemy jednak o większości drugoplanowych postaci – rolę mrocznego Wonki z poprzednich części przejmuje tu m.in. mściwa Pani Skrobicz czy członkowie czekoladowego kartelu, którzy robią wszystko, by na każdym kroku podsuwać przybyszowi kłody pod nogi. Można by wytknąć w tym momencie filmowi powtarzalność, schematyczność w zestawieniu z innymi skierowanymi do podobnego grona odbiorców dziełami, jednak magia nowego Wonki polega właśnie na tej niewinności, lekkości filmu, będącego idealnie dopasowanym plasterkiem na małe i duże zmartwienia. Ścieżka dźwiękowa Neila Hannona i Joby’ego Talbota nie musi być wcale przełomowa i niezwykle oryginalna, by na stałe zadomowiła się w waszej głowie po wyjściu z kina. Wszyscy oczekiwaliśmy również powrotu słynnego utworu Pure Imagination, z którego Gene Wilder stworzył prawdziwy musicalowy hit – słuchając wersji Chalameta, wzruszycie się na nim podobnie, a może i jeszcze mocniej niż poprzednio. Warstwa muzyczna perfekcyjnie komponuje się tu bowiem z niebanalną scenografią czy fikuśnymi kostiumami, które nadają postaciom kolorytu i charyzmy, tworząc z Wonki musical na miarę klasyków gatunku, idealny dla was i waszych pociech, będący symbolicznym rozwinięciem życiorysu czekoladowego wynalazcy.
Czy Wonka otworzy przed wami całe mnóstwo nieznanych dotychczas faktów z życia Willy’ego i rozwinie motywy pominięte bądź jedynie krótko wspomniane w dwóch poprzednich filmach? Zdecydowanie nie, i ma to po części swoje zalety. To nowy rozdział w historii cukiernika, który tym razem zamiast złowieszczego uśmiechu nosi w sobie pokłady humoru, jest niekiedy niezdarny, wciąż dziecinnie naiwny i daleko mu do twardego stąpania po ziemi. Właśnie dlatego jego dusza idealnie współgra z musicalowymi wymaganiami, a Chalamet (nie bez powodu określany jako nowy hollywoodzki James Dean) był wręcz stworzony do tego, by się w tę postać wcielić. Wonka nie zawodzi, spełnia funkcję pociesznego świątecznego, a jednocześnie niezwiązanego ze świętami filmu familijnego, w którym ciepło i czary toczą walkę z pazernością i oszustwami, a dobre uczynki nagradzane są – jakże by inaczej – spełnieniem największych marzeń bohaterów. Patrząc wstecz i biorąc pod uwagę fenomen, jaki do dziś otacza dzieła Burtona i Stuarta, Wonka nie jest filmem, który oryginalnością i przełomowością mógłby z nimi konkurować. To raczej przyjemny, nieskomplikowany w odbiorze dodatek do waszych ulubionych historii, który mimo wszystko otuli was niczym ciepły koc w mroźne popołudnie i osłodzi ponurą zimową scenerię odrobiną magii, pokaźną dawką humoru i kilkoma uniwersalnymi lekcjami, jakie Willy wynosi ze swoich nowych przygód.
Aby przednio bawić się na nowym Wonce, nie musicie wcale szczegółowo znać poprzednich filmów – dzieło Paula Kinga broni się samo. To film, który się czuje, przy którym nogi same porywają się do tańca, a serce rozgrzewa bijąca z ekranu czasem może i zbyt beztroska, niemniej jednak pocieszna i w pełni tego słowa znaczeniu rozrywkowa atmosfera. Czy tak szeroko zakrojony marketing rzeczywiście ma co promować? Zdecydowanie tak, Wonka z pewnością wpisze się w ranking produkcji, które w okresie świątecznym (i nie tylko) zwyczajnie trzeba zobaczyć. Wszystko, czego oczekujemy od kina familijnego, znajdziecie właśnie tutaj.