WOMEN IS LOSERS. Kino feministycznie zadziorne

Filmy o zacięciu feministycznym często bywają zbyt patetyczne, a przez to mniej przystępne i słabiej rezonujące wśród widowni. A przecież można robić kino feministycznie zadziorne, o czym dobitnie przekonuje zaledwie 31-letnia reżyserka debiutanka Lissette Feliciano w swoim Women Is Losers, bardzo charakternym komediodramacie, którego premiera miała miejsce podczas tegorocznej edycji festiwalu South by Southwest (SXSW).
W pierwszej scenie filmu, który zaczerpnął swój tytuł z utworu Janis Joplin, dwudziestokilkuletnia Celina Guerrera (wspaniała Lorenza Izzo, znana z thrillera Kto tam? z 2015 roku) wywleka swego niewiernego męża Mateo (Bryan Craig) z mieszkania kochanki. Jednocześnie charyzmatyczna bohaterka zwraca się w stronę kamery, robiąc krótki wstęp na temat świata przedstawionego w filmie – to lata 60. XX wieku, kiedy to kobietom, zwłaszcza Latynoskom, łatwo nie było – a jednocześnie… przeprasza za ewentualne niedociągnięcia produkcyjne (o ograniczonym budżecie świadczy choćby… brak zwiastuna!). To dopiero przełamywanie czwartej ściany, prawda? Tym brawurowym otwarciem Feliciano rozbudza oczekiwania widzów i można z czystym sumieniem powiedzieć, że oczekiwania zostają zaspokojone, choć im dalej w las, tym tej brawury mniej.
Historia Celiny to w dużej mierze historia kobiet w Ameryce lat 60., ze szczególnym uwzględnieniem tych pochodzących z mniejszości etnicznych. Główna bohaterka jest bardzo zdolną uczennicą katolickiego liceum, wszyscy spodziewają się, że Celina pójdzie na studia i osiągnie wiele. Niestety, życie pisze własny scenariusz i zarówno główna bohaterka, jak i jej najlepsza przyjaciółka Marty (świetna Chrissie Fit) zaliczają „wpadki” ze swoimi ukochanymi. Nie mając perspektyw, by urodzić, wychować i utrzymać dziecko, dziewczęta decydują się na podziemną aborcję, która dla Marty kończy się tragicznie. Przerażona losem, jaki spotkał przyjaciółkę, Celina decyduje się urodzić dziecko, choć wie, że wywoła to gniew rodziców, i tak już niespecjalnie opiekuńczych wobec córki. Gdy na świat przychodzi Christian, kończy się beztroskie życie naszej bohaterki, która wkracza w przedwczesną dorosłość.
Women Is Losers długimi fragmentami nie ma w sobie nic z groteskowości i umowności otwierającej sceny – to po prostu bardzo dobry dramat o silnej młodej kobiecie, która marzenia o studiach na wyższej uczelni musiała zamienić na pracę sekretarki w banku i samotne wychowywanie syna. Ale film Lissette Feliciano nie do końca wyzbywa się tego, co prezentuje w początkowej scenie – Celina jeszcze kilkukrotnie zerka w kamerę, a znalazło się tu też nawet miejsce na quasi-musicalową sekwencję. Nie można więc odmówić Women Is Losers wigoru, choć zdecydowanie można by oczekiwać większej konsekwencji i wyważenia elementów komediowych i dramatycznych. W związku z tym, że po zgoła humorystycznym otwarciu Women Is Losers mocno zmienia kierunek i wplata bardzo poważne wątki, gdy Feliciano decyduje się wtrącić kolejne luźniejsze elementy, wydają się one nieco przypadkowe, by nie powiedzieć – nie na miejscu. Ostatecznie jednak te bardziej kreatywne i spontaniczne sceny i ujęcia nadają filmowi charakteru oraz pozwalają z pewnym dystansem spojrzeć na tę poważną i ważną przecież historię.
Celina to bohaterka, której chce się kibicować. Jest silna, mądra, dobra i odpowiedzialna – wie, czego chce i mimo że z początku wydaje się dość uległa, w końcu nauczy się brać życie za rogi i walczyć o swoje wbrew paternalistycznym naciskom. A jedna z ostatnich scen filmu, poza tym, że stanowi świetną, niebanalną klamrę spinającą tę historię, wybrzmi szczególnie mocno w kręgach polskich widzek, które – choć akcję filmu od dnia dzisiejszego dzieli kilkadziesiąt lat – mogą w dużej mierze czuć się podobnie jak Celina i wspólnie z nią śpiewać Women Is Losers.…