WOJNA GWIAZD. Luke Skywalker kontra PRL

Przełom marca i kwietnia 1979 roku. Na ekrany polskich kin trafia pierwszy (a chronologicznie czwarty) epizod Gwiezdnych wojen George’a Lucasa. Film cieszy się sporym powodzeniem, zyskuje mnóstwo oddanych fanów – zwłaszcza wśród młodszej części widowni, która po seansach wynajduje patyki, szczotki, świetlówki i biega po podwórkach, imitując pojedynki rycerzy Jedi. Nieśmiało zaczynają powstawać pierwsze fankluby, a także drobne czasopisma dedykowane niezwykłym dziełom Lucasa. Wkrótce do sklepów trafiają figurki – początkowo dość koślawe i prowizoryczne – prezentujące ulubionych bohaterów sagi. Rodzi się fenomen – o tym właśnie opowiada znakomity dokument Radosława Salomończyka i Jakuba Turkiewicza.
Zacznijmy od fundamentalnego stwierdzenia – Wojna gwiazd to projekt dość szczególny, bo w pełni niezależny, zrealizowany przez fanów, z pieniędzy fanów i przede wszystkim dla fanów. Radosław Salomończyk wspomina w wywiadzie, że pomysł na dokument narodził się już w 2012 roku, po tym, jak prawa do Gwiezdnych wojen przejął Disney, który „usunął prawie wszystkie historie z książek, komiksów Star Wars z kanonu i nadał im status legend, co wzburzyło wielu fanów”. Pracę rozpoczęto jednak dopiero w styczniu 2018 roku, już po nawiązaniu kontaktu ze specjalistą od tematu – Jakubem Turkiewiczem, który początkowo miał pełnić rolę bohatera opowiadającego o recepcji Gwiezdnych wojen w PRL-u, a skończył jako współautor, scenarzysta filmu. Podobną ewolucję przeszła sama koncepcja projektu – od 20-minutowego reportażu-rozmowy z jednym ekspertem do 90-minutowego, pełnometrażowego dokumentu obejmującego wywiady z piętnastoma osobami.
Polskę przeczesano wzdłuż i wszerz, przeprowadzając wywiady przede wszystkim z ludźmi, którzy w latach osiemdziesiątych propagowali zainteresowanie gwiezdną sagą poprzez zakładanie fanklubów, początkowo lokalnych, a z czasem rozrastających się do rozmiarów ogólnokrajowych. Taka sytuacja spotkała m.in. brzeskiego „Falcona”, którego przedstawiciele z zapałem opowiadają o setkach listów, jakie spływały do nich każdego tygodnia po tym, jak zamieścili ogłoszenie w poczytnym „Świecie młodych”. W obszarze fanklubów rozwijała się twórczość literacka (wydawane własnym nakładem czasopisma oraz amatorskie „kontynuacje” przygód Luke’a Skywalkera, spisywane długopisem w obszernych zeszytach A4 – rzeczy absolutnie wyjątkowe), biznes koszulkowy, rynek kolekcjonerski. Słowem, kwitło życie – życie kolorowe, pełne przygód (tych kosmicznych!), tak bardzo różne od tego, co nastoletni chłopcy obserwowali za oknami swoich niewielkich, PRL-owskich mieszkań.
W związku z tym, że Wojna gwiazd jest de facto produkcją amatorską, nie obyło się bez paru wpadek technicznych – w kilku miejscach na wierzch wychodzi nierówny poziom dźwięku, kamera na moment gubi focus, a narrator zacina się przed odczytaniem kolejnego fragmentu tekstu. Nie ma jednak sensu rozwodzić się nad takimi drobiazgami, nikną one bowiem w obliczu ogromu informacji, jaką widz otrzymuje podczas seansu, oraz bijącej z ekranu pasji, którą wykazują się nie tylko twórcy, lecz także ich interlokutorzy. Wypełnione po brzegi pokoiki Domów Kultury, własnoręcznie wykonane koszulki klubowe, koślawe podróbki amerykańskich figurek legendarnej firmy Kenner, kolega handlujący chałupniczymi przedrukami (w nakładach rzędu stu egzemplarzy) powieści osadzonych w uniwersum Lucasa – niesamowita atmosfera towarzysząca wypowiedziom fanów błyskawicznie udziela się widzowi, zabierając go w nostalgiczną podróż do przeszłości (przypadek starszego odbiorcy) bądź wprowadzając w nowy-stary świat, którego od tej strony na lekcjach historii nie eksplorowano (przypadek odbiorcy młodszego).
Wiek nie ma więc tak naprawdę żadnego znaczenia – jeżeli jesteście fanami Gwiezdnych wojen (albo przynajmniej epizodów 4–6), to Wojna gwiazd ma szansę stać się waszym nowym ulubionym dokumentem. Salomończykowi i Turkiewiczowi udało się połączyć rzetelność i sporą dawkę informacji z angażującym portretem narodzin fenomenu, którego owocem okazała się grupa ludzi owładniętych wspólną pasją i miłością do wyjątkowego cyklu filmów. Dzisiaj dawni fanklubowicze, kolekcjonerzy zbliżają się do sześćdziesiątki, a na kolejne epizody Gwiezdnych wojen, produkowane przez Disneya, chodzą z poczucia obowiązku, tylko po to, aby później „pójść do knajpy i wytłumaczyć sobie, dlaczego film jest do kitu” (zresztą nie tylko oni). Z sagi Lucasa magia czy też moc powoli wyparowała, całe szczęście w Wojnie gwiazd jest jej pod dostatkiem.
Film można obejrzeć legalnie i za darmo na kanale YouTube należącym do twórców, którzy kilka dni temu podjęli decyzję o jego udostępnieniu: