search
REKLAMA
Archiwum

WŁATCY MÓCH: Ćmoki, czopki i mondzioły (2009)

Rafał Donica

1 stycznia 2012

REKLAMA

Natalia HluzowGdy zaczął rodzić się fenomen Włatcuf móch kręciłem nosem, że to podróbka, lub co więcej – plagiat amerykańskiego Miasteczka South Park. Główni bohaterowie to uczniowie podstawówki, mają niewyparzone gęby, są niegrzeczni i jest ich czterech. Anusiak to niemal lustrzane odbicie Cartmana, relacje między Maślaną a Pedałką to postawiony na głowie związek Stana z Wendy, a permanentnie martwy Czesio z widocznym mózgiem to nic innego jak polska wersja małomównego Kenny’ego, który ginął w każdym odcinku amerykańskiego serialu. Jest też Pani Higienistka, która podobnie jak czarnoskóry Chef z South Park, zawsze ma dla niesfornych chłopców dobrą radę i mnóstwo wyrozumiałości. Jakby nie patrzeć na sprawę Włatcy móch / South Park, pewnym podobieństwom zaprzeczyć się nie da.

Jeśli Bartek Kędzierski w mniejszym lub większym stopniu oparł swój pomysł na amerykańskiej kreskówce – wszak nawet tytuły kinowych wersji są podejrzanie podobne: South Park: Bigger, longer & uncut / Włatcy móch. Ćmoki, czopki i mondzioły – wypada mu tylko pogratulować, bo bardzo zgrabnie przetransponował czterech rozrabiaków w polskie realia i dziś Włatcy móch są już klasą samą w sobie. Cieszę się, że stoję w szeregu oddanych fanów, a to, że obok odcinków „wybitnych” (Piersza komunja, Ekskumancja) pojawiają się zupełnie nieudane (Piure dla słonia) zupełnie nie rzutuje na moją ogólną ocenę serialu. Po prostu lubię ten rodzaj nieco prymitywnego humoru, ten sposób bluzgania, czuję niekłamaną sympatię do Czesia, Maślany, Konieczki, Anusiaka i oczywiście Misia Przekliniaka, który po tekście: „Panie żulu, kurwa!” w odcinku Miś Przekliniak został moim idolem!

Kreskówka, która zrobiła furorę w niszowej stacji TV4, a następnie w MTV, zawojowała YouTube i zarządziła na DVD, w lutym 2009 zdobyła ostatni bastion – polskie kina. Po Empikach walają się pluszowe Maślany, Anusiaki i Konieczki. Misia Przekliniaka i Czesia próżno szukać, bo sprzedali się najszybciej. W sklepach można też kupić kubki i smycze z ulubionymi bohaterami, napoje Włatcy Móch Cóla i Włatcy Móch nieCóla, a Higienistka przed kinowym seansem zachęca młodych ludzi do kupna kremu na pryszcze. Trailery kinowej wersji Włatcuf móch od dobrego roku zapowiadały wielkie wydarzenie. To, co doskonale sprawdzało się w formule niespełna 30-minutowych odcinków, teraz miało sprawdzić się w pełnym metrażu. Pamiętając wielką porażkę panów z Mumio, którym zdawało się, że abstrakcyjny humor z 30-sekundowych reklam da się rozwlec do 90-minutowego filmu, miałem spore obawy, że kultowość animowanych chłopców zostanie zniszczona, a w najlepszym wypadku nadwątlona nieudanym tworem kinowym. A najbardziej obawiałem się o scenariusz. Wciąż jednak, gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że Bartkowi Kędzierskiemu i spółce się uda i że kinowej wersji bliżej będzie do Pierszej komunji i Ekskumancji niż nieszczęsnego Piure dla słonia

Okazało się, że nie tylko jakoś tam wyszło i jakoś tam z ledwością udało się zapełnić włatcomuszastym humorem 90 minut filmu. O nie, powiedzieć o kinowej wersji Włatcuf móch, że to film niezły – to skłamać. Włatcy móch. Ćmoki, czopki i mondzioły to film bardzo dobry – oczywiście w ramach, w których się porusza, bo nie jest to ani dzieło wybitne, ani komedia powodująca ból brzucha. Wypowiadam się tu jako wielbiciel przygód Czesia i spółki oraz wielki fan Misia Przekliniaka. I jako wielbiciel serialu stwierdzam, ze film kinowy spełnił pokładane w nim nadzieje. Przede wszystkim rządzi… SCENARIUSZ! Tak, w filmie, w którym ksiądz podczas próby megafonu woła przezeń „Zdrowaś, zdrowaś, zdrowaś!” zamiast „raz, raz, raz dwa trzy”, gdzie 3/4 postaci posługuje się koślawym językiem polskim, a prawie wszyscy radośnie bluzgają – rządzi scenariusz.

Ćmoki, czopki i mondzioły to wariacja na temat tego, kim w przyszłości będą bohaterowie Włatcuf móch i to wariacja nadzwyczaj pomysłowa, inteligentna, chwilami nieco gorzka i przewrotna, ale przede wszystkim na maxa odjechana i zabawna. Wielkie brawa należą się twórcom za to, że w kultowych postaciach nie zmienili absolutnie nic – choć mogli ulec zdradliwej pokusie ulepszenia ich na siłę „pod kinową publiczność”. Nie zwiększyli też ani nie zmniejszyli ilości używanych przekleństw, jest ich – podobnie jak w serialu – akurat, czyli tyle ile trzeba. Nie przesadzili w żadną stronę, z czego bardzo się cieszę, gdyż bardziej mnie bawi i zaskakuje rzucone w najmniej oczekiwanej sytuacji (i z najmniej oczekiwanych ust): „Nie widzisz, kurwa, że przechodzę zawód miłosny?” lub „Nie dosłyszałem… sadzą kutasy?” (pomylone z krokusy), niż bluzganie w każdym zdaniu. Mamy więc wielowątkowy i kilkupłaszczyznowy scenariusz, pociesznie obsceniczne dialogi, zakręcone sytuacje i porządną porcję soczystych bluzgów rozmieszczonych tam gdzie trzeba. Jedyne co różni film kinowy od serialu to strona techniczna – postaci są, że tak powiem, mniej płaskie, a praca kamery bardziej fantazyjna. Kreska pozostała ta sama.

Chwała twórcom za to, że zrobili film dla fanów serialu, a nie dla nowej publiczności kinowej. Dzięki temu zostajemy wrzuceni prosto w środek świata Włatcuf móch który uwielbiamy, bez zbędnych, łopatologicznych wprowadzeń bohaterów i zapoznawania z realiami świata przedstawionego. Tak więc jeśli będzie to dla kogoś pierwszy kontakt z Włatcami…, nie rozbawią go takie sceny jak wizja przyszłości, w której Maślana jest… mężem Pedałki! Dla fanów – zajebiaszczy motyw.

Uwielbiający gorzkie żale Czesio i jego kumple „bandyci”, wyprawiają w Czopkach, ćmokach i mondziołach rzeczy, które przyprawiają o zawrót głowy. Są tu zawirowania czasoprzestrzenne (rumuńskie wróżby to strzał w 10!), tradycyjnie mnóstwo obrazoburczych motywów, gdy Marcel i Pułkownik klną w obecności Boga, za co dostają po głowach piorunem, jest superwesoło podczas piosenki Bara buch śpiewanej przez Czesia w kościele (muchy jako chórek – bezcenne!), megazabawnie podczas włamania do gabinetu Higienistki, paskudnie gdy Czesio wdepnie w kupę, abstrakcyjnie, gdy Przytulasek i inne zabawki lecą do Pekinu, wzruszająco gdy Czesio ucieka trzymając za rączkę małego nietoperza Mucho-myszo-misia i wreszcie ordynarnie, gdy Przekliniak tylko otworzy usta. A zakończenie, w którym nieoczekiwanie dużą rolę odegra Zajkowski, zaskoczy wszystkich.

Kultowe postaci w 100% poradziły sobie w kinowym filmie – przede wszystkim dlatemu, że wchodząc na wielki ekran uniknęły wszelakich udziwnień i liftingów, pozostając wciąż tymi samymi postaciami, które znamy z serialu! Oby tylko sława nie przewróciła im w głowach – czego życzę także twórcom Włatcuf móch. Pozostańcie sobą! A nam pozostaje zacierać ręce na kontynuację, bo na końcu Ćmoków, czopków i mondziołów została otwarta wielka furtka. Smakowo!

Na koniec kilka ostrzeżeń i jedna mądra obserwacja:
Ostrzegam: jeśli na Czopków, ćmoków i mondziołów wybierze się ktoś, kto nie zna serialu – może być to dla niego skok na zbyt szerokie wody. Podobnie sytuacja ma się z osobami, które serialu nie lubią – film kinowy tego nie zmieni. Chciałbym też ostrzec dorosłych, którzy mają zamiar zabrać swoje pociechy do kina na „film animowany”. Drodzy dorośli, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Fakt, że bohaterami Włatcuf móch są ośmiolatkowie i są animowani – co dla niektórych z automatu oznacza film dla dzieci – ale to serial / film, w którym naprawdę ostro klną. Serial przeznaczony jest dla widzów DOROSŁYCH, czyli dla osób, które skończyły lat 18. Dla widzów od 16. roku życia przeznaczona jest ocenzurowana wersja serialu. Film natomiast cenzury jest pozbawiony, nie mogę więc pojąć, dlaczego na seansie w którym miałem przyjemność uczestniczyć, można było zaobserwować na sali 6-10 letnie dzieciaki razem z rodzicami albo i bez, z wypiekami na twarzach słuchające ostrych bluzgów. Cóż, rok temu te same dzieci pewnie były na Katyniu – dobrze mają, ja w ich wieku kończyłem seans kina nocnego na planszy „Film tylko dla widzów dorosłych”.

Tekst z achiwum film.org.pl (16.02.2008)

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA