Wilgotne miejsca
Jeśli komuś się wydaje, że jego gówno nie śmierdzi, a jego niedomyte części intymne pachną ambrozją, ten być może ma rację – w ujęciu subiektywnym. Jeśli ktoś jest przekonany, że jest wręcz przeciwnie, ten na pewno ma rację – w ujęciu obiektywnym. Jedni i drudzy powinni skonfrontować swoje wyobrażenia o sobie z prawdą o swojej eksponowanej lub wstydliwie skrywanej gdzieś tam pod warstwą pachnideł i złudzeń fizjologii, a to najlepiej poprzez seans filmu pt. „Wilgotne miejsca” (lub poprzez lekturę książki pod tym samym tytułem, której jest adaptacją; albo poprzez jedno i drugie).
Terapia będzie dla jednych lekko szokująca, dla innych orzeźwiająca i krzepiąca; dla jednych będzie to skok do wypełnionego gnojem koryta, dla drugich oczyszczająca kąpiel w geotermalnych wodach Błękitnej Laguny. Nic co ludzkie nie jest nam obce, ale też nie wszystko co ludzkie jest nam miłe, bądź… niemiłe – czy to dla oka, czy to dla ucha, czy to dla nosa. Samoakceptacja to obszar mieszczący się w indywidualnie wyznaczonych granicach, za którymi czai się wszystko to, co z takich czy innych względów odrzucamy. To normalne, bowiem nikt nie akceptuje siebie w stu procentach, nawet filmowa Helen, bohaterka „Wilgotnych miejsc”, dla której wizja czystej siebie jest najwyraźniej nie do przyjęcia.
Jak wspomniałem film to adaptacja (bestsellerowej) książki „Wilgotne miejsca” autorstwa Charlotte Roche, niemieckiej prezenterki telewizyjnej. Za ekranizację odpowiedzialny jest David Wendt, reżyser i zarazem współautor scenariusza. Sam film opowiada o losach Helen Memel (naturalna i wiarygodna w tej roli Carla Juri), nastolatki, dla której higiena intymna jest mocno przereklamowana, w przeciwieństwie np. do narkotyków, masturbacji, także z udziałem warzyw, seksu z prostytutką czy tamponowego braterstwa krwi. Na wstępie dowiadujemy się, że Helen od zawsze cierpi na przypadłość przypisywaną zazwyczaj ludziom starszym tudzież starym, czyli na hemoroidy. Po tym istotnym dla dalszego rozwoju fabuły wyznaniu gościmy w wyjątkowo obskurnym szalecie publicznym, by wraz z Helen rozkoszować się wszechobecnym tam smrodem i brudem, by następnie – dosłownie i w przenośni – zanurzyć się w mikroświecie zarazków, gnieżdżących się na zasyfionej desce klozetowej.
A to dopiero początek tej mocno prowokacyjnej, momentami wręcz tylko i wyłącznie prowokacyjnej (jak chociażby w scenie z pizzą i mężczyznami), opowieści, która przebiega trzytorowo: retrospektywnie, w (filmowym) czasie rzeczywistym, gdzie Helen trafia do szpitala na operacyjne usunięcie zainfekowanych tkanek odbytu i gdzie poznaje oraz uwodzi pielęgniarza Robina (Christoph Letkowski), a także gdzieś poza czasem, czyli w wybujałej wyobraźni bohaterki, której raz po raz fantazja miesza się z rzeczywistością. Z tej pozornie rozbitej, a jednocześnie bardzo treściwej, konstrukcji fabularnej wyłania się pełny obraz Helen, misternie utkany ze słów i czynów jej samej, a także osób bezpośrednio lub pośrednio uczestniczących w jej życiu, a tym samym mniej lub bardziej na nią wpływających i ją kształtujących. Dlatego ważne jest, żeby nie poddawać Helen pochopnej ocenie, o jaką łatwo się pokusić już na samym początku filmu, a nawet jeszcze przed jego obejrzeniem, sugerując się tylko i wyłącznie towarzyszącymi premierom kinowym dzieła notkami prasowo-portalowymi czy sloganami reklamowymi itd. Postać Helen trzeba bowiem smakować od początku do końca, delektować się nią, by w końcu skonsumować ją w pełnym wymiarze i dopiero potem, po napełnieniu się jej treścią, odbeknąć nią sobie z ukontentowaniem lub zwymiotować ją z siebie z obrzydzeniem. Innej drogi do poznania bohaterki po prostu nie ma.
Najciekawsza w filmie jest część retrospektywna, gdzie tak naprawdę znajdują się przyczyny tego, kim jest Helen. W tym ujęciu „Wilgotne miejsca” nie jawią się jako opowieść o bezpruderyjnej nastolatce, zaniedbującej higienę i skrajnie nieodpowiedzialnej. To bardziej studium rozpadu rodziny, analiza okoliczności i przyczyn, jakie doprowadziły do brutalnej eksmisji Helen z raju bezpowrotnie utraconego, jakim był dla niej i nadal jest dom rodzinny, pomimo upływu czasu wciąż idealny, chociaż nie wyidealizowany. Czy w kontekście tego możemy ganić Helen za to, w jaki sposób wyraża siebie, czy za to, o czym marzy, za czym tęskni i do czego obsesyjnie dąży całą nieszczęśliwą sobą, próbując przywrócić okoliczności do celebrowanego we wspomnieniach stanu dziecięcej szczęśliwości?
„Wilgotne miejsca” to naturalistyczny opis konkretnego przypadku, ale nie przypadku odosobnionego. Bo postać taka jak Helen lub w wielu aspektach podobna do Helen istnieje w rzeczywistości, w dodatku w formie wielokrotnie powielonej, a tym samym w formie wielokrotnie odbitej, o czym łatwo się samemu przekonać. Trzeba tylko stanąć przed lustrem i spojrzeć we własne odbicie, czy raczej we własne prawdziwe ja. A ktokolwiek poczuje przy tym, że jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem, uważając jednocześnie, by nie pokaleczyć się kawałkami tłukącego się szkła.