WIELKA DRAKA W CHIŃSKIEJ DZIELNICY. Lata 80. czuć na każdym kroku
Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Odświeżyłem po latach film „Wielka draka w chińskiej dzielnicy” Johna Carpentera i jedyne określenie, które mi się nasuwa to: czadowy! Wydawałoby się bowiem, że takie połączenie chińskiej mitologii, westernu, kina nowej przygody, komedii, fantasy, kung-fu i monster movie nie może działać, a tymczasem wszystko tak świetnie ze sobą współgra, że nie sposób nie oglądać tego z szerokim uśmiechem na twarzy. Przy czym, podobną mieszankę „kupuje” się w całości albo wcale.
Kierowca ciężarówki, Jack Burton (Kurt Russell) przyjeżdża do Chinatown w Los Angeles. Przy okazji odwiedza swojego starego druha, Wanga Chi (Dennis Dun). Ten udaje się na lotnisko, by odebrać swoją przylatującą z Chin narzeczoną, Miao Yin (Suzee Pai). Jack postanawia mu towarzyszyć. Na miejscu, dziewczyna Wanga zostaje porwana przez chińskich gangsterów. Burton z przyjacielem ruszają jej na odsiecz. Pogoń zaprowadzi ich w najgłębsze rejony Chinatown, gdzie przyjdzie im zmierzyć się z władającym czarną magią chińskim demonem, Davidem Lo Panem (James Hong).
Film pierwotnie miał rozgrywać się pod koniec XIX wieku, jednak gdy na pokładzie zjawił się John Carpenter, zdecydował by przenieść akcję do czasów współczesnych (w momencie kręcenia). Dodatkowo, po sukcesach dwóch pierwszych części przygód Indiany Jonesa, studia szukały podobnej formuły, a producenci desperacko pragnęli znaleźć sposób, by nawiązać do archeologa w kapeluszu i zapoczątkować swoją serię filmów przygodowych. Jednak reżyser miał inną wizję – Jack Burton, to bohater pełen skrajności – w sercu odważny, szlachetny, zaradny i prawy, w rzeczywistości jest sympatycznym niezdarą, który ma więcej szczęścia niż rozumu. Został jednak tak fantastycznie wykreowany przez Russella, że mimo wszystko się z nim identyfikujemy. Carpenter odwrócił w ten sposób typowy schemat, w którym to „amerykański chłopak”, wspierany przez drugoplanowego bohatera (często dobranego na zasadzie przeciwieństw), pokonuje wszystkie trudności, by w finale zatryumfować. Tutaj to właściwie Jack jest człowiekiem z zewnątrz, „dodatkiem” do rzeczywistego herosa, kreowanego przez Dennisa Duna (pierwotnie w tę rolę miał wcielić się Jackie Chan, ale odmówił). Burton nigdy nie traci jednak dobrego humoru i luzackiego podejścia do życia, a pokładami charyzmy mógłby obdarzyć kilkudziesięciu filmowych herosów.
John Carpenter to reżyser, który dobrze czuje się głównie w kinie niskobudżetowym. Jego romans z wielkimi wytwórniami był naznaczony pechem – zarówno doskonałe „Coś” (również z Kurtem Russellem), jak i „Wielka draka w chińskiej dzielnicy” w momencie premiery nie zostały hitami i poniosły sromotną klęskę. Dopiero później, w obiegu VHS, powtórkach telewizyjnych i na rynku DVD zyskały miano kultowych. „Wielka draka…” mimo bardzo pozytywnych wrażeń widzów podczas pokazów testowych, poległa w kinach, ponieważ studio nie bardzo wiedziało, jak promować ten film. Dodatkowo, niedługo później, premiera filmu Carpentera została przyćmiona przez „Obcego – decydujące starcie” Jamesa Camerona.
Pozytywnie uderzyło mnie również, że spora część efektów specjalnych właściwie się nie zestarzała. Ale odpowiadał za nie legendarny Richard Edlund (pracował między innymi przy oryginalnej trylogii „Gwiezdnych wojen” oraz „Pogromcach duchów”), zatem nie ma tu nic zaskakującego. Muzyka, skomponowana przez samego Carpentera, zawiera typowe dla reżysera elektroniczne brzmienia, doprawione tym razem elementami orientalnymi, doskonale ilustruje to, co dzieje się na ekranie, a i nadaje się do słuchania osobno. Grono solidnych fachowców uzupełnia autor zdjęć, Dean Cundey („Powrót do przyszłości”).
Klęska w kinach sprawiła, że nie powstały niestety kolejne części. Ale spragnieni dalszych przygód Jacka Burtona znajdą je w komiksach, syngowanych nazwiskiem Carpentera. Pierwszy numer zaczyna się dokładnie w momencie, w którym kończy się akcja filmu. Zainteresowani mogą dogrzebać się również do wydanej stosunkowo niedawno planszówki opartej na perypetiach głównego bohatera.
„Wielka draka w chińskiej dzielnicy” na każdym kroku tchnie latami osiemdziesiątymi. Świetny, unikalny klimat (z początku prawie nie ma elementów fantastycznych, z biegiem czasu jesteśmy w nich coraz bardziej zanurzani, by w finale twórcy całkowicie popuścili wodze wyobraźni), rewelacyjny Kurt Russell wspierany przez Kim Cattrall (znaną z pierwszej „Akademii Policyjnej” oraz późniejszego „Seksu w wielkim mieście”) oraz cudowne połączenie typowych, amerykańskich motywów z chińską mitologią daje w efekcie film, który zasłużenie dzierży status kultowego. To po prostu bezpretensjonalna i rozluźniająca Przygoda, wywołująca po seansie pozytywny nastrój. Zresztą wystarczy spojrzeć na kinowy plakat autorstwa niezrównanego Drew Struzana, który idealnie oddaje atmosferę „Wielkiej draki w chińskiej dzielnicy”. Ja na pewno jeszcze nie raz wrócę do tego filmu.