Wieczór panieński
Kilkanaście lat temu na ekranach polskich kin pojawił się „Kiler” Machulskiego. Bilety rozeszły się z kas tak szybko, jak świeże bułeczki z przyosiedlowych piekarni, a że kury, która znosi złote jaja zabijać zbyt szybko nie należy, to przez kolejne kilka wiosen nadwiślańskie komedie opowiadały jedynie o nieudolnych gangsterach. Monopol przełamało „Nigdy w życiu”, którego premierę odpokutowujemy po dziś dzień – zamiast mafiosów w salach projekcyjnych zaczęły dominować warszawskie apartamenty, domki na wsi urządzone w stylu „wintydż” i sercowe rozterki bohaterów, którzy niezależnie od wieku zachowują się jakby mieli po czternaście lat i przeżywali pierwsze poważne zauroczenie kolegą/koleżanką zauważoną na szkolnym korytarzu. Zdawać by się mogło, że tego typu monotematyczność jest bolączką jedynie polskiego – niezbyt wielkiego, a zatem i bardziej skorego do wykorzystywania finansowo sprawdzonych schematów – rynku. A jednak, nic bardziej mylnego. „Wieczór panieński” Leslye Headland jest doskonałym przykładem na to, że dużo bogatsi i produkujący zdecydowanie więcej filmów jankescy przyjaciele również lubują się w podobnych praktykach. Amerykańskim odpowiednikiem „Kilera”, czy też „Nigdy w życiu” jest „Kac Vegas”.
Film o czterech facetach, którzy upijają się w trupa w trakcie wieczoru kawalerskiego zapoczątkował modę na tzw. „weeding disaster movies”, czyli komedie oscylujące wokół tematyki przyszłego ożenku, czy też zamążpójścia jednego z bohaterów/bohaterek. Sama ceremonia obowiązkowo poprzedzona być musi ciągiem katastrof, które zdecydowanie oddalają od postaci wizję sielankowego ślubu wśród świeżych kwiatów i białych gołębi. „Wieczór panieński”, na swoje nieszczęście, idealnie wpisuje się w ten schemat, nawet zbytnio nie siląc się na jakąkolwiek oryginalność.
Bohaterki filmu Headland nie pojedynkują się wprawdzie z Tysonem i nie kradną tygrysów, lecz z chęcią popijają alkohol i raczą się nieco mocniejszymi i zdecydowanie mniej legalnymi używkami. Ślub koleżanki, która w czasie lat szkolnych uchodziła za skończoną niezdarę i anty-miss piękności staje się okazją do spotkania po latach i podsumowania czasu, który upłynął od otrzymania dyplomu. Odmienne stany świadomości, jak powszechnie wiadomo, sprzyjają uzewnętrznieniu skrywanych emocji, dlatego z radością oczekiwany wieczór panieński zmienia się w towarzyską katastrofę, a film w mało przekonującą i do bólu szablonową opowiastkę o naprawianiu błędów i rozpoczynaniu życia od nowa. Oczywiście w dalszym ciągu całość utrzymana jest w stylistyce komediowej, czy też „romantyczno komediowej”, co nie rozwiązuje jednak jednego poważnego problemu – jest wręcz dołująco nudno, zupełnie nie śmiesznie.
Ogólnie rzecz biorąc „Wieczór panieński” jest zupełnie niepotrzebną i nieudaną kopią skądinąd niezłych „Druhen” Paula Feiga, czyli filmu reklamowanego jako „damska odpowiedź na Kac Vegas”. W obu przypadkach nieco sentymentalna i w gruncie rzeczy infantylna opowieść o życiu i relacjach przyjaciółek ma zostać ożywiona dzięki kilku soczystym inwektywom oraz żartom o męskim przyrodzeniu. U Pana od „Druhen” rzecz się udaje, czuć w tym wszystkim „szczyptę Judda Apatowa”, nawet jeżeli jego nazwisko na liście producentów ma działać jedynie jako marketingowy wabik. Pani od „Wieczoru panieńskiego” jedynie rozcieńcza to, co już w swej esencjonalnej wersji było zaledwie dobre, wychodzi niezdatna do picia lura, czy też słynna peerelowska „doleweczka”, którą z pierwszym zaparzeniem łączy jedynie ta sama musztardówka.